Patent na kwaszonego ogóra

Pod ostatnim wpisem wywiązała się dyskusja ogólnie na temat jedzenia w Wielkiej Brytanii. Ponieważ miałam taki wpis w planach to postanowiłam pociągnąć temat nieco dalej poza angielską szkolną stołówkę. Marzena zasugerowała, że Brytyjczycy chyba mało przejmują się posiłkami. I faktycznie jest w tym dużo prawdy. Poniższa kreskówka chyba dobrze oddaje ducha brytyjskiej kuchni :).
Tutaj trzeba szczerze powiedzieć, że takie zwykłe codziennie jedzenie nie umywa się do tego polskiego. Mnie w Polsce nawet to stołówkowe smakuje a jadłospis ze szkolnej stołówki, który podała GaMa w poprzednim poście do dosłownie palce lizać. No ale tak to jest z emigrantami, nawet pierogi od Virtu smakują inaczej na obcej ziemi ;). W Polsce w dalszym ciągu gotuje się smacznie, w miarę zdrowo i tradycyjnie. No i gotuje się od podstaw, ze świeżych produktów. Uważam, że to jest wręcz jakiś ewenement bo jak te kobiety w Polsce, znoszą do domu tony zakupów (zamawianie spożywki przez Internet nie jest rozpowszechnione) i jak one mają czas gotować obiad z dwóch dań codziennie, jeszcze szykować pudełka do szkoły dzieciakom. No dla mnie to jest tajemnica! 
Przeciętny Anglik żyje głównie na gotowych daniach do mikrofali, mrożonkach albo półproduktach. Aczkolwiek trzeba powiedzieć, że wybór takich gotowych dań czy półproduktów jest ogromny podczas gdy w Polsce można zaledwie kupić gołąbki w słoiku. W Wielkiej Brytanii są dwie sieci wielkich marketów z mrożonym jedzeniem –  Iceland i FarmFoods. Można tam kupić wszelkiego rodzaju mrożonki, zaczynając od paluszków rybnych czy nugetsów, frytek i pizzy a kończąc na homarze z Maine i steku z wołowiny Wagu. Do wyboru, do koloru.
Na drugim końcu spektrum są supermarkety w wersji premium czyli Waitrose i legendarne Food Halls w Marku i Spencerze. Tam mamy szeroki wybór świeżego jedzenia ale i pokaźną kolekcję kanapek na lancz oraz dań do mikrofali. 
Tutaj na przykład widzimy wybór gotowych dań, zupy, potem kuchnia chińska, potem hinduska, potem włoska…. na co tylko masz dzisiaj ochotę. Ale oprócz dań do przyrządzenia w mikforali mamy też dania gotowe do piekarnika np. zapiekanka pasterska (co to takiego o tym za chwilę), przygotowany filet z dorsza z dodatkami, albo kurczak w warzywach, schabowy w jakimś sosie itd. Do tego można sobie dobrać ziemniaki puree, krokiety, jarzynkę, proszę bardzo. Wszystko poporcjowane, w plastikowych tackach, gotowe po 20 minutach w piekarniku. Wybór jest naprawdę przeogromny, dosłownie setki propozycji menu na kolację, obiad czy lancz. 
Jeśli chodzi o półprodukty to tutaj można kupić siekany czosnek, imbir czy czili w słoiku albo już obrane ząbki czosnku w słoiku, tudzież siekaną cebulę w postaci mrożonki albo już obrane ziemniaki. Ja najbardziej lubię ryż w saszetkach do mikrofali. W M&S można kupić warzywa w małych porcjach, które od razu można wrzucić do mikrofali. W sieciach z mrożonkami można kupić mrożone mielone mięso, albo pierś z kurczaka już pokrojoną w paski. 


Na wyspach raczej nie funkcjonuje coś takiego jak stały ryneczek, Dni targowe odbywają się kilka razy w tygodniu. Owszem, można kupić tam świeże warzywa czy owoce ale często są tam stoiska raczej z lokalnymi produktami typu: luksusowe sery, przetwory (np. chutney), jak człowiek ma szczęście to może wiejskie jajka, od wielkiego dzwonu ktoś przywiezie świeżą rybę. Stoiska z pieczywem z ‘wysokiej półki’ omijam z daleka a patrzę na nie z politowaniem. Mało rzeczy ma ten kraj tak złe jak pieczywo. 
Dużo częściej niż w Polsce je się też na mieście ale częściej jednak pije. Brytyjczycy nie piją w domu, tylko w pubach. Pub to w ogóle chyba najbardziej znana Brytyjska instytucja. Jedzenie w pubach jest takie sobie aczkolwiek pub pubowi nie równy. Istnieje coś takiego jak gastropub i tam jedzenie jest dużo lepsze. W Wielkiej Brytanii znajduje się też 16 pubów, które mają gwiazdkę Michelin i jeden pub z dwoma gwiazdkami. Są puby obskurne i ekskluzywne. 

Inną bardzo znaną kulinarną instytucją brytyjską jest oczywiście smażalnia ryb i tradycyjna ryba z frytkami. Zapewniam Was, że jeśli byliście kiedyś w Londynie i w jakimś pubie zamówiliście rybę z frytkami to… nie jedliście prawdziwej ryby z frytkami. Taką można kupić tylko i wyłącznie w specjalnych smażalniach czyli fish and chips shops.  

No i należy jeszcze wspomnieć o greasy spoon cafe. To troszkę taki odpowiednik naszego baru mlecznego tylko zamiast pierogów i pomidorowej podaje się nieludzko tłuste full english all day breakfast i tym podobne.  
W Wielkiej Brytanii jest też mnóstwo restauracji i barów sieciowych. Oczywiście te najbardziej znane to McDonalds, KFC czy Burger King ale tak naprawdę są ich dziesiątki. Nandos (portugalski kurczak), Leon (zdrowy fast food, jedna z moich ulubionych sieci), Yo Sushi!, Itsu i Wasabi (sushi), Pizza Express, Ask, Bella Italia, Franco Manca, Pizza Pilgrims (włoskie), Pho (kuchnia wietnamska), La Tasca (hiszpańska), Cafe Rouge (francuska), Wahaca (meksykańska), Krispy Kreme (pączki, no powiedzmy), Cornish Pasty (jak sama nazwa wskazuje), Starbucks, Cafe Nero, Costa Cafe (kawa), Wagamama (kuchnia orientalna) i wiele, wiele innych. Z polskich sieci przychodzi mi na myśl jedynie Sphinx i Da Grasso, aaaa i jeszcze Berlin Kebap (przy tej całej polskiej niechęci do uchodźców i muzułmanów popularność kebaba w Polce mnie zadziwia). 
Ale oczywiście jest jeszcze druga strona medalu. Myślę, że pod względem jedzenia Wielka Brytania jest miejscem dość kontrastowym. W końcu jakby nie było każda polska gospodyni domowa zna Nigellę Lawson albo Jamiego Oliviera a taka bardziej zaawansowana to nawet zna Nigela Slatera. To w Wielkiej Brytanii powstał Masterchef (oraz Masterchef Junior, Masterchef Gwiazdy i Masterchef Profesjonaliści) oraz the Great British Bakeoff (nie wiem czemu ten program w Polsce się nie przyjął, w Wielkiej Brytanii jest popularniejszy niż Taniec z gwiazdami). Programy o gotowaniu oraz książki kulinarne są tutaj szalenie popularne. Keith Floyd, Delia Smith czy Rick Stein to wręcz legendy telewizyjnego gotowania. 

W supermarketach można zaopatrzyć się naprawdę we wszystkie egzotyczne składniki (wyjątkiem jest klarowane masło). W każdej małej pipidówie można zjeść całkiem niezłe curry (ja osobiście nie cierpię), większe miasta to ogromny tygiel z etniczną kuchnią z całego świata. Tylko w samym Londynie jest 67 restauracji z przynajmniej jedną gwiazdką Michelin. Ale oni i tak najbardziej lubią jeść fasolkę z puszki na toście…. 😉
Powiem szczerze, gdybym miała dziś wracać do Polski to z pewnością po powrocie nie brakowałoby mi angielskiego jedzenia. Cieszyłabym się, że wreszcie mogę jeść pyszne polskie jedzenie, szczególnie nasze fantastyczne zupy. Ale mam tutaj kilka potraw i specjałów, które lubię i być może nawet gotowałabym je po powrocie do ojczyzny. W Warszawie jest nawet sklep stacjonarny z brytyjskimi specjałami, chyba dla Polaków, którzy wrócili z emigracji. Do moich ulubieńców należą:
  • roast dinner czyli tradycyjny niedzielny obiad (w nieco rozszerzonej wersji funkcjonuje on również jako obiad wielkanocny i obiad w pierwszy dzień świąt); roast dinner składa się z pieczonego mięsa, pieczonych ziemniaków (koniecznie w gęsim tłuszczu) i dużej ilości gotowanych warzyw
  • bekon
  • jajko w koszulce 
  • zapiekanka pasterska (cottage pie) – zapiekanka z mielonym mięsem pod pierzynką z ziemniaków puree 
  • frytki z tradycyjnego sklepu fish and chips 
  • pieczony ziemniak z dodatkami
  • ser cheddar
  • białe wino sauvignon blanc z winnicy Marlborough w Nowej Zelandii (tutaj nawet w osiedlowym, w Polsce niemal tylko u Kondrata)
  • solone czipsy i te o smaku słodkiej chilli firmy Walkers
  • soki w kartonach, których nie robi się z koncentratu
  • warzywa w wersji baby (mini kalafior, mini kapusta włoska, mini cukinie itd.). 
  • dobry stek z sezonowanej polędwicy

Na wypadek gdyby ktoś nie wiedział jak wygląda baby warzywo to proszę bardzo:



A czego nie lubię w Brytyjskiej kuchni?
  • curry
  • wszelkich mięsnych ‘ciast’ (tzw. pie) czyli gulaszu zamkniętego w kruchym cieście 
  • deserów na bazie cytryny
  • chleba
  • płatków śniadaniowych
  • herbaty z mlekiem 

I na koniec tylko jedna rzecz mnie nurtuje. Czemu polska kuchnia, szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka tyle Polaków nie święci triumfów to ja nie wiem. Chleb na zakwasie nazywa się “San Francisco sourdough’. Jeszcze parę lat temu kefir można było kupić tylko w polskim sklepie, teraz jest go wszędzie pełno. Dlaczego nikt nie wpadł na to aby sprzedawać ‘polski kefir?’ Najnowszą zdrową obsesją jest zdrowa flora bakteryjna w jelitach, którą wspiera się kiszonkami. Zaleca się miso, kimchi, kefir, sauerkraut i kombuczę. Czemu, ah czemu nikt jeszcze nie wpadł na to aby do tej listy dopisać polskiego kwaszonego ogóra? Kwaśny i w dodatku wegański. Kto pierwszy go opatentuje na wyspach ten będzie moim bohaterem. 
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
5 lat temu

Ale tai, co gotuje z pasji? Czy z poczucia obowiazku? Bo to dwie rozne rzeczy;)

5 lat temu

ha,ha.
Moze tego nie widac po moim komentarzu, ale ja tak naprawde, to lubie gotowac! Ale na moich zasadach, bez placzacych, glodnych dzieci uczepionych do mnie, bez presji, ze ma byc za 10 min na stole, nie padajac na twarz po maratonie 7-21. Uwielbiam raz na jakis czas (!!!) zaplanowac cos fajanego, zrobic zakupy przemyslane i ugotowac w spokoju cos ekstra. Pozniej zaprosic znajomych i jesc razem. Przy czym moje ekstra raczej nie polaga na bardzo skomplikowanym, ale raczej na nowym polaczeniu smakow itp. Uwielbiam eksperymenty weganskie, bo sa zupelnie inne, niz to, do czego przywyklam.
No codzien opanowalam "skladanie jakos obiadu" w kuchni, w ktorej uznalismy dwa dni temu, ze "nie ma juz nic", ale frajdy z tego nie mam zadnej.
A w kwestii gotowych dan, a nawet bardziej jedzenia z dostawa do domu, to wciaz widze roznice miedzy Pl a Nl. CENOWA. Mozna kupic tanie i chyba niezlej jakosci gotowce w marketach, ale lunch na miescie/ obiad zamowiony w knajpce z dostawa na codzien, to wciaz cenowo dostepne raczej dla pewnej grupy ludzi.

5 lat temu

No to żeś mnie pocieszyła ha ha ha 🙂 Ale fakt, gdyby nie dzieci to chyba bym nic nie gotowała od postaw w domu. W czasach przed dziećmi kawałek pizzy na zimno z dnia poprzedniego zapijanego coca colą to było całkiem akceptowalne śniadanie 😉

5 lat temu

Wpis idealny dla mnie. Generalnie gotowac nie znosze. Po prostu- wyroslam juz z tego. Gotowalam przez lat dwadziescia i mi sie kompletnie to znudzilo. NIemniej jednak uwazam ,ze jak sa dzieci w rodzinie, to nie ma wyjscia- trzeba gotowac i tyle. Obowiazek rodzica, to nauczyc dzieci jakiegos sensownego odzywiania i jakis sensownych nawykow zywieniowych. Kiedys nawet lubilam ugotowac cos skomplikowanego i pysznego, ale teraz mam bardzo malo wolnego czasu i wiele roznych pomyslow na jego zagospodarowanie. Gotowanie w tej wyliczance jest na samym koncu. Obiady szykowalam na talerzu dla syna do chwili ukonczenia przez niego szkoly sredniej. Z chwila pojsca na uniwersytet obslugiwanie sie skonczylo. Teraz dziecie samo sobie gotuje, zazwyczaj w niedziele ,szykuje sobie tzw. pudelka i zabiera je ze soba na uniwersytet.
Maz od przeszlo 5 lat jest wegetarianinem, przygotowuje sobie posilki sam. Glownie jego obiady skladaja sie z fasoli i tym podobnych. Generalnie obiadow w tygodniu nigdy razem nie jadamy, bo kazdy wraca do domu o roznej godzinie i pracuje w innych porach dnia. W weekendy zas gotuje zazwyczaj rybe z jakimis dodatkami i jemy to wspolnie. NIemniej jednak posilek musi byc przygotowany w pol godziny.
Wszystko jest swieze i nie uzywam poproduktow (no moze procz sosu pomidorowego do spaghetti bolognese). Z mrozonek mam w lodowce warzywa mrozone i owoce tzw.lesne.
Jesli chodzi o jedzenie w POlsce to uwazam, ze jest duzo smaczniejsze niz tutejsze. Jak wracam z POlski to przez jakis czas , az mna trzepie, gdy widze wszystko popakowane w plastiki i daty przydatnosci do spozycia wydluzone do granic niemozliwosci.
No i w POlsce sa przepyszne slodkosci. Niedaleko domu moich rodzicow jest piekarnia Klos i tam mozna kupic takie wypieki i takie pysznosci, ze czasem wlasciwie jestem zadowolona, ze nie mam do tego dostepu na codzien, bo wygladalabym jak bania.
No ale sama bardzo lubie piec ciasta i robie to regularnie, przynajmniej raz w tygodniu. Wiekszosc wynosze do pracy, bo maz wogole nie je cukru, a syn lubi ciasta czekoladowe. Uchodze w pracy za gwiazde- cukiernika, a uwiezcie mi, ze czesto robie proste ciasta owocowe i nie ma w tym absolutnie nic skomplikowanego ani genialnego. To swiadczy o tym, co mozna kupic w tutejszych lokalnych cukierniach, skoro moje wypieki sa takie niby super.
Podsumowujac -musisz sie Pimposhko uzbroic w cierpliwosc bo masz przed soba jeszcze dobrych pare lat tego gotowania bo dziewczynki sa jeszcze male.

5 lat temu

🙂 dzięki

5 lat temu

Trochę nie na temat, ale jak powiedziałam mojej babci, że rozważamy nie dowiadywanie się o płcię starszej P. to mnie zwyzywała od hipisek, i kto tak robi???!!!! Obawiam się, że z wegetarianizmem byłoby podobnie. Ja niestety mam geny mocno mięsożerne i nie umiem z nimi walczyć.

5 lat temu

Nordstjerna ja po prostu nie lubię gotować, ale chcę jeść nieco zdrowiej i myślę, że trzeba albo gotować zdrowo albo nie, bo ja mam tak, że jak sobie zaplanuję jakiś 'zdrowy' posiłek to fajnie, ale potem warzywa, które mi zostały umierają w lodówce. A jakbym tak cały czas gotowała ze świerzego to byłoby łatwiej. Eh. ale sprawdziłam, sól mam bez antyzbrylacza ;).

5 lat temu

ps. a z tym chlebem to chodzi mi o to, dlaczego w Anglii jest german rye bread, san francisco sourdough, french boule a nie ma żadnego 'polskiego' chleba? Morissons kiedyś sprzedawał 'polish bloomer' ale to było dawno (swoją drogą był niezły).

5 lat temu

Ha ha faktycznie, a przy okazji fajna muza 🙂

5 lat temu

ah jak ja bym chciałam mieć za męża model, który gotuje…..

5 lat temu

No właśnie to 'smacznego' chyba dobrze obrazuje brytyjską kuchnię (patrz pierwszy obrazek ;). Clarified butter i ghee to nie to samo ale faktycznie bardzo podobne i chyba się wreszcie skuszę, dzięki. No wiadomo, że niektórzy piją w domu. Ale np. w Polsce częściej znajomi wpadają na piwko niż w Anglii. Z tym fish and chips to chodziło mi, że w żadnym pubie nie maja takich frytek jak w typowej smażalni. I zgadzam się z Tobą, że smażalnia smażalni nie równa. A co do budek z azjatyckim jedzeniem to faktycznie były/są(?) bardzo popularne. Aż tak popularne, że chyba peirwszym 'fejk niusem' w Polsce było to, że serwują tam mięso z psa (konkurencja chciała rodaków zniechęcić).

5 lat temu

Dzięki Mario! Ja akurat nie piekę bo szczęśliwie mogę totalnie żyć bez chleba, chodziło mi bardziej generalnie, że chleb nie jest tutaj zbyt dobry.

5 lat temu

Ja nie mam najlepszego zdania o jedzeniu amerykańskim ale moim głównym doświadczeniem jest Floryda i parki rozrywki. Mój kuzyn raz był w Iraku w amerykańskiej bazie i powiedział, że Amerykanie jedzenie polewali sosami, tak, że chyba tylko te sosy mogli smakować.

5 lat temu

Tak – raz, że Skye nie jest mocno turystyczna, to dwa, że byliśmy tam totalnie poza sezonem. Knajpy były otwarte w losowych porach albo wcale:)
W Ustce działa kilka naprawdę fajnych knajpek poza sezonem (dobre bary, ale i te, na naprawdę na wysokim poziomie). Jako że jest to miasteczko sanatoryjne to nie jest aż tak źle, bo kuracjusze przyjeżdżają tu cały rok.

5 lat temu

p.s. z tym mięsem się zgadzam, kupić porcję rosołową czy indyczą szyję na rosół to wyczyn jaki mi się jeszcze nie udał, nawet u rzeźnika (patrz towar w plastikowych workach)

5 lat temu

Ange masz rację, już sobie zdałam sprawę, że w Polskich domach nie gotuje się tak jak w moim niespełna 20 lat temu. Olga w Anglii dużo tych gotowców ma naprawdę dobre składy, te droższe dania nie mają w sobie żadnego paskudztwa, mam wrażenie, że standardy produkcji jedzenia muszą to być wysokie, oczywiście czasem jest jakaś aferka, raz znaleźli koninę (w dodatku Polską!) w mrożonych burgerach wołowych ale to były takie produkty z niższej półki. Ja często rano idę przez zadaszony ryneczek do pracy i widzę rzeźnika, który 'świerzutkie' mięsko wyciąga z wielkich worków i układa ładnie na wystawie. Mam wrażenie, że podejście do jedzenia mamy bardzo podobne 🙂 ja nie lubię spędzać czasu w kuchni.

5 lat temu

Dokładnie! My na przykład w domu używamy tylko i wyłącznie ketchupu od Pudliszek (i przecieru pomidorowego też). Jest kilka rzeczy, które kupuję często w Polskim sklepie np. parówki, kiełbasę na żurek, biały ser, drożdże, a dla męża wafelki Knoppers. Jest od nich uzależniony.

5 lat temu

O taką reakcję mi chodziło, na te pokrojone warzywa :). Ale przyznam, czasem (rzadko) zdarza mi się kupić, choć akurat nigdy nie siekaną cebulę. Robię właśnie wielkie porządki i optymalizację w kuchni i może to pomoże mi lepiej i zdrowiej gotować. Ja nigdy nie lubiłam gotowania, nigdy nie zaglądałam do kuchni babci czy mamie, zresztą u mnie w domu gotowała głównie babcia, moja mama też nie jest wybitną kucharką, jej mama też nie była. Także z domu nie wyniosłam … 🙁

5 lat temu

Ha ha Kasiu, masz rację! Śmieci, śmieci i śmieci. Kanapki raczej wytrzymują kilka dni ale na pewno mnóstwo jedzenia się marnuje. Nasz gospodarstwo domowe produkuje jeden kubeł odpadków do recyklingu tygodniowo, i około pół kubła odpadków organicznych na dwa tygodnie. Co do tej kopulacji to nie byłabym taka pewna ale ja zdecydowanie wolę jeść niż gotować. Gotowanie bardzo rzadko jest dla mnie źródłem jakiejkolwiek przyjemności. Ale wcale się nie dziwię takim głosom jak Twój, w końcu zaglądają tutaj głównie kobitki, które wolą zrobić sobie sweter niż go kupić 🙂

5 lat temu

Zazdroszczę Ci. Ja gotuję tylko i wyłącznie dlatego, że muszę bo inaczej faktycznie byśmy tylko jedzenie 'z papierka' jedli. Chociaż tutaj akurat w Polsce jest większy wybór wszelkich 'fixów Knorra' i 'gorących kubków' niż w Anglii. I co jeszcze mi się tutaj podoba to to, że przyprawy kupuje się w słoiczkach a nie w torebkach. Bardzo mnie te przyprawy w torebkach irytują.

5 lat temu

Ulach, nie muszę jechać do Polski aby wiedzieć, że nawet w największym polskim supermarkecie jest mniejszy wybór gotowych dań niż w dużym markecie w moim mieście. 'przeogromny' to bardzo relatywne pojęcie ;). Widziałaś pierwsze zdjęcie? Ale to nie licytacja, a komentarze uświadomiły mi, że faktycznie chyba mentalnie jestem na etapie Polski sprzed 20 lat gdzie dwudaniowy obiad to był standard i faktycznie były tylko te gołąbki. I fakt, odwiedzając Polskę obecnie nie zgłębiam runku gotowych dań bo albo jem w domu mamowe/babciowe albo na mieście. Także biję się w pierś i masz rację, pomyliłam się.

5 lat temu

Już złożyłam samokrytykę powyżej w komentarzach bo faktycznie widzę, że dostępność gotowych produktów się zwiększyła. Wymądrzam się a nie wiem tak naprawdę, no jak jestem w Polsce to raczej jem w domu albo na mieście i nie zgłębiałam za bardzo tematu dań do mikrofali. Termiś jest the best, rządzi u mnie w kuchni, właśnie się zasadzam na ten najnowszy model.

5 lat temu

Zgadzam się, że tak się produkuje dużo śmieci. Ale na szczęście większość tych opakowań trafia do recyklingu.

5 lat temu

U mnie jeśli przygotowanie dania trwa dłużej niż zamówienie i dowiezienie pizzy to nie zdaje to egzaminu. Osobiście nie lubię gotować a mąż w ogóle się do tego nie nadaje, więc jeśli nie chcę jeść pizzy codziennie to jednak muszę od czasu do czasu coś ugotować. Przygotowanych warzyw raczej nie kupuję, siekanej cebuli nigdy to sieka Termomiś ;).

5 lat temu

Tak tak już mnie w komentarzach dziewczyny uświadomiły, że mentalnie tkwię w Polsce sprzed 20 lat. Jednym słowem nie ma dwudaniowych obiadów a w sklepach jest pełno gotowych dań. No cóż biję się w pierś, bo faktycznie nie powinnam się była wymądrzać 'jak to jest w Polsce'. Ale chodziło mi o pokazanie kontrastu, pomimo zmian w Polsce myślę, że to są dwa bardzo różne modele jedzenie w ogóle.

5 lat temu

Hmmm a może jest i tak, że Wyspa Skye nie jest specjalnie kulinarną wyspą? Nigdy nie byłam w Ustce, ale czy w Ustce po sezonie można dobrze zjeść 'na mieście'? W Rewalu nie za bardzo, Świnoujście jest większe ale też uważam, że takie sobie kulinarnie, szczególnie poza sezonem. Co do gotowych dań tutaj to są popularne i ja uważam, że całkiem smaczne. Wybieram raczej te z chłodziarek a nie mrożone. Te w droższych sklepach są naprawdę dobrej jakości i nie zawierają w sobie całej tablicy mendelejewa.

5 lat temu

Świetny wpis.Przynajmniej wiem w jakim kraju co się jada.Nawet przepisy są. Chłopy nie wszystkie są mięsożerne.Mój uwielbia makarony i kasze a jak jeszcze są łazanki z kapustą kiszoną to może jeść na okragło.Byle nie było nic na słodko.

5 lat temu

Brak mi słów… 😛

5 lat temu

This comment has been removed by the author.

5 lat temu

Co prawda u nas gotuję głównie ja, bo umiem/lubię/chcę, ale jest to nasz wybór a nie jakieś tam chore zasady, że to kobieta rządzi w kuchni. Co do mężczyzny mięsożercy… cóż, ten pogląd ma się dobrze niestety. Do tego stopnia, że jak komuś mimochodem wspomnę, że staramy się nie jeść już mięsa to słyszę "oj, biedny Mateusz". Jakby to był mój nakaz a nie jego świadomy wybór 😀

5 lat temu

No właśnie. Skończmy z tym patriarchalnym stereotypem baby przy garach i mięsożernego chłopa. I dwudaniowych obiadów z obowiązkowym mięskiem. Gotowce są, można kupić i odgrzewać. Jak ktoś lubi gumę guar, oleje rafinowane, syrop glukozowo-fruktozowy i sól jodowaną z antyzbrylaczem. A jak nie lubi, to bez większego wysiłku można gotować w domu w wersji szybkościowej – o, choćby w tej chwili w piekarniku z włączoną żarówką kiszą się cztery słoiki żurku na własnym zakwasie. Będą czekać w lodówce, jako "gotowiec awaryjny" – kilka grzybów, oliwa i ziemniaki ugotowane w szybkowarze. Przez chłopa, żeby nie było 😉 Wegański. Albo zupa pomidorowa z kaszą jaglaną i bazylią. Dobrej jakości przecier z butelki i w pół godziny jest obiad. Na dwa-trzy dni. Ziemniaki z patelni z rozmarynem. Dynia smażona w plasterkach na patelni, z ziołami.
Takich "patentów" mamy jeszcze w zanadrzu trochę, nie będę się rozpisywać, bo po co. Wszystkie szybkościowe, bo często startujemy z gotowaniem ok. 21.30.
Natomiast chleb piekę ja, konsekwentnie od 10 lat, bardzo 'slow',żytni na zakwasie. Bo sklepowy mi nie smakuje, nawet tzw."z dobrej piekarni", więc nie będę się umartwiać. I też raz na dwa tygodnie albo rzadziej – po coś w końcu mamy tę zamrażarkę 😉

Chłop nauczy się nawet mięsne danie robić 🙂

5 lat temu

Atmosferę podgrzało generalne stwierdzenie Pimposhki, że w Polsce tylko z gotowych rzeczy tylko gołąbki w słoiku i dwudaniowy obiad w każdym domu, które jest bardzo dalekie od rzeczywistości. Co więcej, inaczej jest w dużym mieście, inaczej w małym, a jeszcze inaczej może być na wsi.

Co do Twojego komentarza, to zgadzam się, że nie wszystko gotowe jest złe i ja czasem korzystam z takich gotowców, ale czytam składy. Dodatkowo uważam, ze nawet jak od czasu do czasu zjemy coś o kiepskim składzie, to dobrze odżywiony organizm jest w stanie się obronić przed tym, co złe. Czyli jak z każdą używką – w umiarkowanych ilościach nie szkodzi 🙂

5 lat temu

A poza "tym wszystkim" : kto powiedzial, ze (tylko) kobieta odpowiedzialna jest za obgotowanie/wykarmienie rodziny ?????
Nawet miesozerny chlop nauczy sie przygotowac danie bezmiesne (w miare proste ;-)), a dzieci… Male pomagaja chetnie przy kazdej prawdziwej w ich oczach pracy, starsze chetnie eksperymentuja (nie wazne, ze np. kuchnia wyglada jak po bombie), potem – moze byc za pozno. Im wczesniej pozwolimy im uczestniczyc ( a nie dawac sie obslugiwac), tym wczesniej moga nas odciazyc pomagajac, a w najgorszym wypadku beda umialy sobie poradzic ze studenckim budzetem. Bo wszyscy harcerze to jedna rodzina, starszy czy mlodszy, chlopak czy dziewczyna 🙂

5 lat temu

A, zapomniałam – jedno co mmie bardzo zaskoczyło bo "wprowadzce" do UK to fakt że nie mają "smacznego" przed posiłkiem. Większość moich znajomych i ich rodzin mówi poprostu "enjoy" albo z francuzka – "bon apetit".

5 lat temu

Ha! Mieszkam w UK ( w związku z pracą przemieszkałam się sporo – Londyn, Brighton, Szkocja no i teraz Walia) i z częścią tego co piszesz się zgadzam ale…..
Fakt, zadziwia mnie to że Brytyjczycy potrafią jeść "bylejako". Kwestia wychowania i kultury raczej niż niedbania. Piszesz ze generalnie Brytyjczycy jedzą gotowe jedzenie – fakt, ale znam wielu którzy jedzą dobre, domowe jedzenie (choć dla mnie ciągle "brązowe", czyli wszystko w cieście – pies etc). Mrożonki to dobre żródło warzyw w zimie, lepsze niż kupowanie truskawek w zimie. Półproduktów nie kupuję ale to kwestia wyboru – poprostu ich nie lubię ani moja rodzina. Mrożonka ktorą pamiętam z Pl to była miesznak chińska, świetna w czasie zimy. Nie bedę się mądrzyła na temat Polski bo nie mieszkam tam od woelu już lat – więc się nie znam. Dla mnie rewelacją były uliczne budy z jedzeniem Koreańskim, które pamiętam z Warszawy gdzie pracowałam przez 2 lata w latach 90-tych, no i bary mleczne.
My uwielbiamy jedzenie Indyjskie (curry) które gotuję w domu (z własnymi przyprawami a nie sosem ze słoika); generalnie przygotowuję więcej i mroże na resztę tygodnia. Ciekawa jestem czy jadłaś prawdziwe curry czy też pubowe i skąd ta niechęć do tych potraw – zwłaszcza że jest taki wybór – od ostrych do naprawdę "mild".

Z jedym się zdecydowanie nie zgadzam – Brytyjczycy piją w domu a nie tylko w pubach – inaczej nie byłoby takiego wyboru alkoholi z sklepach. Pub to tylko część kultury (nie-kultury) brytyjskiej.

Brytyjczycy jedzą "bylejako" bo pracują dłużej (historycznie) w porównaniu do innych krajów i tradycyjnie żyją na kanapkach. Choć i dzisiaj, kultura jedzenia w europie zmieniła się generalnie – mam doświadczenie mieszkania w paru krajach europejskich. Wielu Polaków żyje na kanapkach poza domem tak samo. Fast Fódy są tańsze niż gotowanie w domu i dlatego może jest to wybór wielu tutaj.
Super kucharze – Jamie, Nigella etc. bardzo często promują kuchnię europejską – włoską, francuską, tzw medyterańską jak i indyjską i azjatycką w połączeniu z kuchnią brytyjską.
A propos – chleb jest bylejaki – w wielu supermarketach możesz jednak kupić porządny chleb na zakwasie, nawet żytnim (polecam Lidla ). San Francisco sourdough to tylko jedna z wariacji chleba na zakwasie która charakteryzuje się szczególnym użyciem pewnej bakterii – nie każdy chleb na zakwasie to San Fransisco. Nie wdaję się w szczegóły bo nie o to chodzi.

Brytyjczycy nie umieją gotować warzyw – roast dinner to często rozgotowane warzywa w dużej ilości no i zawsze groszek ,marchew, brukselka – nie znają się na naszych sałatkach (generalizuję), Fisz and czips też musi być z dobrego baru rybnego bo jak i p uby – sa bary świetne i bylejakie – ja je omijam – brązowe jedzenie które można czasami zjeść.

A na koniec – masło klarowne ghee można kupić w Tesco, Morrisonie i Sainsbury (jeśli chodzi o supermarkety).
Uff, to chyba tyle na dzisiaj. Myślę że trochę się pomyliłaś z pewnymi kwestiami ale to chyba normalne bo w sumie zawsze odnosimy się do tego co obserwujemy wokół siebie i tego gdzie mieszkamy. Fajny wpis tak czy inaczej.

5 lat temu

Ostatnio kupilam polski kefir w Edece, stoi kolo ruskich produktów, typu lody Plombir.

5 lat temu

Tez sie zdziwilam, bo w naszym (znaczy w D) Kauflandzie, jest sporo gotowych polskich potraw, golabki, flaczki, fasolka po bretonsku, pierogi, itd. Podbijaja rynek.
A co do kebaba… no cóz, po prostu smakuje, to co robic, kupuje sie i je 😉

5 lat temu

A dlaczego nie upieczecie sobie dobrego chleba? Można upiec więcej i po wystygnięciu zamrozić. Pieczenie chleba jest dużo prostsze niż się wydaje.
Nie trzeba żadnych maszyn, miksera ani specjalnych przyrządów. Podaję przepis:
½ kg mąki pszennej (może być tortowa) przesiać przez sito do miski (ale bez przesiania też się nic nie stanie). Dosypać siemię lniane, ziarna słonecznika, płatki owsiane (ale zwykłe a nie błyskawiczne). Ilość na oko (tak około pół szklanki każdego ziarna). Dodać płaską łyżkę soli i jedno opakowanie drożdży suchych. Pomieszać powyższe składniki. Dolać ½ litra ciepłej wody. Wymieszać (starczą do wymieszania dwie łyżki). Zostawić do wyrośnięcia na około 2 godziny. Po tym czasie przełożyć do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia lub wysmarowanej masłem. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni. Piec jedną godzinę (około). Po upieczeniu chleb wyłożyć z formy.
Pozdrawiam, Maria

5 lat temu

Jakzesz podobnie wyglada to u mnie, w USA – w sklepach i restauracjach. Z tym ze stwarza problemy nam, emigrantom, wychowanych na innym systemie odzywiania sie, glownie codziennych domowych obiadach. Amerykanie nie maja tego problemu bo od mlodosci przyzwyczajeni do tego co i jakie jest. Przy tym istnieje roznorodnosc produktow z calego swiata wiec w zasadzie lubia kazdy rodzaj kuchni.
Natomiast my cierpimy znajdujac jedynie marne imitacje lub zastepstwa – i masz racje z pieczywem, u nas tez bardzo marne i takie nie "idace" z wedlina.
Ja cierpie szczegolnie bo w odmianie do duzych metropolii nie mam w swoim miescie ani polskiej restauracji ani polskiego sklepu. Kupujemy wiec polskie oprodukty online, bo jest mnostwo wysylkowych polskich sklepow, glownie gdy spodziewamy sie gosci – wiekszosc to wedlina.
Widze ze i sytuacja z restauracjami sie zmienia – np u syna w Bostonie byla bardzo przyzwoita, prowadzona przez Polakow pierwszej generacji czyli tradycyjna, znana nam kuchnia, do ktorej z kazda wizyta zagladalam. Ostatnim razem tez bylam, pare miesiecy temu, i….katastrofa – niemal niejadalne ! Co sie okazalo – zmienili sie wlasciciele a nowi to mlodsza generacja, urodzona w USA, nie majaca pojecia o polskiej kuchni, co znaja to ze slyszenia a nie doswiadczenia. Czyli pomalu i ten luksus wymiera.
Mamy duzo restauracji etnicznych ale to albo poludniowo-amerykanskie, albo daleko wschodnie, nie mamy wogole europejskich. Co prawda widze greckie ale to nie moja kuchnia, nigdy w niej nie bylam wiec nie umiem ocenic.
Istnieja wloskie – i sa tak zmodernizowane ze bardzo malo kojarza sie z autentyczna wloska kuchnia. To samo z jedynym "francuzem" i "niemcem" – nic w ich jadlospisie nie jest autentyczne.
Wyglada ze te wady zauwazamy jedynie my, emigranci bo jak wspomnialam amerykanie lubia i chwala.
Niemniej kazda restauracja po pracy, w porze obiadowej (bo tutaj nie ma formalnej kolacji tylko pozny obiad) jest pelna i nie tylko w weekendy.

5 lat temu

haha, mialo byc milo i gladko, a patrzac po komentarzach, atmosfera robi sie coraz gestsza;) Ale odlozmy socjologiczne obseracje zachowan czytelniczek na bok i wrocmy do tematu.
Mieszkam w Holandii, pracujemy oboje (choc kazde z nas po 4 dni), mamy dwojke malych dzieci i od kiedy syn poszedl do szkoly, do domu wracamy ok 1740. A dzieci od rana na kanapkach/ owocach/ warzywach (polecam moj komentarz pod poprzednim postem, jesli ktos zainteresowany szczegolami). I to nie jest moment, zeby sie brac za wielkie gotowanie. Za to kiedy juz polozymy dzieci i ogarnimy dom, to gotowanie jakos nie przychodzi mi do glowy, jako forma relaksu czy czasu dla siebie. Zawsze sie smiejemy, ze obiad, ktory wymaga ponad 15 min aktywnego gotowania nie ma u nas szans. Przynajmniej w tygodniu pracy. Jemy prosto, z kilku skladnkow, bez wymyslnych sosow itp. Czesto dania opierajace sie raczej na kuchni azjatyckiej (stir fry, curry), niz na tradycyjnie polskiej. Sa takie tygodnie, kiedy sie dobrze ogarniemy w weekend, zrobimy zakupy, zaplanujemy posilki i przygotujemy jakies podstawy, wtedy caly tydzen jemy smacznie i "od zera". Ale szczerze mowiac weekend wolimy spedzic w lesie, niz w markecie/ przy garach, wiec bywaja i tygodnie, kiedy jemy skladaki z resztek z poprzednich dni (z zasady nie wyrzucamy niedojedzonych resztek i jemy to na lunche w pracy), zamawiamy do domu z knajpek albo jemy gotowce. W czwartki jest u nas "P-day": pizza lub pierogi;) I mysle, ze warto miec do tego zdrowe podejscie: nie kazde kupne jest paskudne/ niezdrowe/ bardzo drogie, warto czytac sklady i szukac, co nam smakuje. I odwrotnie, nie kazde domowe jest pyszne, zdrowe i super, choc na pewno wtedy mamy wieksza konktrole nad tym, co jemy. Dlatego tez nie odzegnuje sie od polproduktow. Owszem, ilosc plastiku poraza. Owszem, warzywa pokrojone dzien wczesniej traca znaczna czesc skladnikow odzywczych. Z drugiej strony wyleczylam sie z pomyslu "kup na targu, bedzie lokalnie i eko" od kiedy przylwazylam kilku sprzedawcow rozrywajacych foliowe torby i wysypujacych papryki/ borowki/ cukinie do skrzynek. W Holandii tak to dziala, a wyprawa na eko targ, to juz duza inwestycja czasowa.
Holendrzy maja raczej pragmatyczne podejscie do jedzenia (ma napelnic brzuch), idea tego, zeby popatrzec na wartosci odzywcze jest dosc nowa. Uwilbiam za knajpki z calego swiata i takie produkty w kazdym markecie. Nie znosze pakowania wszystkiego w folie i malenkich opakowan produktow o dlugiej przydatnosci (ryz itp). Nie znosze braku dostepu do produktow nieprzetworzonych (np kupienie miesa z kawalka, bez przypraw to nie lada wyczyn). Kazdy kraj ma swoje problemy zyweniowe 🙂

5 lat temu

Nie przepadam za gotowaniem, jednak nie lubię gotowych produktów, wolę zrobić od podstaw. W tygodniu jadamy obiady, które przywożę ze szkoły (pracownicy mogą wykupić dla siebie posiłki i zabrać do domu). Za to w weekendy, wakacje i ferie gotuję jednodaniowe obiady. Za to na święta swojski bigos, pasztet, zrazy muszą być. Fakt, napracuję się, ale jedzenie jest pychotka. A przy okazji trochę mrożę, aby było w razie awaryjnej sytuacji, gdy nie było czasu obiadu ugotować. Kilka razy byłam w UK i miałam okazję jeść brytyjskie specjały. No cóż, cieszyłam się, gdy wracałam do domu. A gdy jadę do mojej koleżanki w odwiedziny zawożę jej polski chleb, polskie kabanosy i wedlowskie czekolady. I pierwszy na to wszystko rzuca się jej mąż Anglik ;-). Pozdrawiam

5 lat temu

Mój mąż pracuje w centrum Wrocławia i lunchowe knajpy mają specjalne menu na dany dzień (ze specjalną ceną) i podają danie niemalże od ręki. Myślę, że to bardzo dobre podejście, bo nikt nie ma czasu o 12:00 na godzinne siedzenie w restauracji. Myślę, ze to mocno wpłynęło na popularność tego typu barów w "korpo" okolicy 😀 Chociaż my dalej jesteśmy fanami domowego, wspólnego obiadowania.

5 lat temu

O mamo, to jest tragikomiczne, żeby kupować pokrojone warzywa.

Z mojej perspektywy (mama przedszkolaków na pełnym etacie, ale całe szczęście zdalnie). Gotuję obiad praktycznie każdego dnia, bo ma to praktycznie same zalety: smaczniej, zdrowiej, bardziej ekonomicznie. Zazwyczaj zużywam moją przerwę obiadową na gotowanie i jem już po pracy albo przed komputerem (jak nie ma dzieci). Fakt, że mam dużo wprawy, podstawy gotowania ogarniam sobie od dzieciństwa i miałam praktycznie wolny dostęp do kuchni od zawsze. Także z domu wyszłam przygotowana do życia, podobnie jak całe moje rodzeństwo (w tym brat). Gdyby gotowanie zajmowało mi tyle czasu, ile mojemu mężowi, który zaczął się uczyć dopiero w połowie studiów, to pewnie też bym się poddała. Także on gotuje w weekendy, kiedy ma na to czas.
Zaznaczę, że nie jemy dwudaniowych obiadów, bo nie mamy tak pojemnych żołądków, plus jednak nie ma opcji na gotowanie dwóch dań. Z tym że to wymaga planowania – robienia listy obiadów i dostosowywania zakupów i tak dalej. Zanim mieliśmy dzieci szaleliśmy spontanicznie z codziennymi zakupami.

5 lat temu

Chciałam napisać swój komentarz, ale Twoje porównanie do seksu mnie rozłożyło, genialne :D. Jedzenie powiedziałabym, jest dla mnie tak samo ważne :D.

I tragedia z tymi przygotowanymi rzeczami, już bez przesady z tym wygodnictwem, zgadzam się też.

5 lat temu

Wiesz, ja tez najadam się zupą, ale rodzina nie 😉 Zwykle robię to w ten sposób, ze jak zaczynają się pytać, kiedy obiad, to daje zupę, a potem spokojnie robię lub kończę drugie danie. Tym samym mamy dwudaniowy obiad, a nikt nie jest objedzony jak po świętach u babci 😀

W komentarzu pisałam o Katowicach, bo tutaj pracuję. Wysyp nowych restauracji tutaj tez jest duży, zwłaszcza orientalnych, a znajomi z pracy zasypują nas nowymi fajnymi lokalizacjami, natomiast ja na te kwestie patrzę bardziej pod kątem czasu. W naszej okolicy są różne restauracje, ale pójście tam na lunch zajmuje ponad godzinę. Tak naprawdę szybkie bary mam do wyboru dwa: kebab i bar z tradycyjna kuchnią polską (taka stołówkową). Zwykle lądujemy w tym drugim, bo kebab jest tylko na wynos.

5 lat temu

O ranyjulek, to daj mi teraz przescieradlo, bo oczy i nos musze wytrzec – tyyyyyyyyle smieci! A to same opakowania! Dodac jeszcze tony jedzenia, ktore laduje kazdego dnia na "wysypiskach",bo kanapki raczej kazdego dnia swieze, pokrojona cebula czy obrane ziemniaki tez maksymalnie skracaja swoja przydatnosc.
Kobitki mieszkajace w Polsce: mam nadzieje, ze nigdy nie dorownamy/cie temu szalenstwu.
To tak jakby sex ograniczyc tylko do kopulacji 😉 A juz najstarsi Rzymianie przepowiadali, ze narody slynace z gotowania i celebrowania jedzenia, beda uchodzic za romantyczne i ten tego.
Z polskim kefirem byc moze nie wypalilo, bo to bardziej jakis mongolski/kazachski lub jeszcze inny wyrob ludow pastersko-tubylczych (nie bede sie upierac, ze istnieje takie pojecie)z dawnych wiekow.
Ogoreczki kiszone to jednak inna inszosc.
Na koniec ujawnie brak patriotycznych uczuc w zakresie chleba, a za to podziw i uwielbienie dla jakosci i wyboru niemieckich piekarn – sorry San Francisco.

5 lat temu

Napiszę to co ulach, nawet w Lidlu są i nie tylko mięsa smażone, gotowane buraki,ziemniaki, marchewka z groszkiem, ziemniaki puure, mixy sałatowe, pierogi,lasagnie,itp.Sporo mamy tego ale..Ja jestem raczej z tych gotujących, jak gotuję to i mrożę, potrafię zrobić stado gołabków,mielonych i mrozić,zupy gęste też mrożę.Mam swój ogród i w sumie warzywniak mało co na mnie zarobi.Mam sporo słoików z cukinią na leczo, moc kapusty kiszonej,ogórków też,dżemów a ostatnio i kompoty bo małe wnuki lubią.Tradycyjnie w niedzielę jest obiad dwudaniowy,rosół musi być.Reszta na poniedziałek.Święta BN i Wielkanoc to już ścisła tradycja, nie ma nic gotowego, od maku mielonego który sama doprawiam az po jajka farbowane w łuskach cebuli.W sumie to aż tyle nie zajmuje czasu.Może tez lubię trochę gotować ale jak już to większe ilośći.Jestem zaskoczona że u Was takie jedzonko jest.Moja synowa gotuje obiady z dwóch dań ze względu na dzieci, u mnie też był taki czas że dzieci miały 2 dania bo inaczej było "a zupy dzisiaj nie ma ?", starsze pokolenia jednak robią zupę i drugie dania ,ja też z tych starszych ale trochę poszłam z czasem.Pozdrawiam.Piekny ,ciekawy wpis.

5 lat temu

Nie wiem co sądzić o mrożonych gotowych daniach – zrobiłam literówkę 🙂

5 lat temu

Gdzieś umknęło mi zdanie o dwudaniowych obiadach 😀 Faktycznie rzadko kiedy się z tym spotykam (w przeszłości u babci zawsze była zupa i drugie). Dla mnie to nie ma sensu, wszak najadam się samą zupą albo samym drugim. Szkoda kasy i czasu 🙂

Czy możesz zdradzić w jakim mieście mieszkasz? Ciekawi mnie czy tylko Wrocław ma taki wysyp wszelakich modnych lunchowni i restauracji (mnie to akurat cieszy):)

By Pimposhka
0
Would love your thoughts, please comment.x