A gdyby tak pisać bloga profesjonalnie?

Muszę przyznać, że dość lubię Polską blogosferę. Uważam, że na tle blogosfery Amerykańskiej czy Angielskiej nie na wstydu a nawet wręcz odwrotnie. Staram się czytać głównie po Polsku (jeszcze do końca nie przeszedł mi ‘czytowstręt’, którego się nabawiłam podczas pisania doktoratu) i oprócz kilku stałych prenumerat publicystycznych sporo czytam w Internetach. No i właśnie blogerzy wg. mnie pozytywnie wyróżniają  się na tle tego, co można znaleźć w Internecie (no albo gimbaza pisząca dla NaTemat.pl jest tak fatalna ;).
Piszę tutaj o profesjonalnych blogerach. W naszym małym dziewiarskim światku takich nie ma (no chyba, że mi coś umknęło) ale druty to chyba temat nie do końca chodliwy komercyjnie J. Wszelkie blogi kosmetyczne i modowe mnie nie interesują, tzw. lajfstajlowe też nie bardzo, choć kilka mam na swojej liście (szczególnie lubię te o organizacji przestrzeni życiowej). Za to blogi parentingowe, ah blogi parentingowe….
A gdyby tak zostać blogerką parentingową? Blogerki parentingowe to królowe blogosfery. Blogerki modowe są zapraszane na pokazy mody, blogerki ‘urodowe’ dostają próbki kosmetyków, te co gotują czasem dostaną jakąś maszynę do testowania (albo koszyk z przyprawami) a blogerki parentingowe? Zgarniają całą pulę.
Gdybym była blogerką parentingową to moje dzieci miałyby góry zabawek, ubranek, kosmetyków i wszelkich gadżetów (i przynajmniej ze cztery różne wózki i tyle samo fotelików samochodowych). Wszystko najlepszej jakości, hipsterskie, drogie i tak bardzo pożądane przez wszystkie trendy mamusie. Mnie może nie zapraszano by na pokazy mody, ale z pewnością pojechałabym do Paryża na spotkanie matek-blogerek, dostałabym ciuchy ciążowe i do karmienia znanych firm, kosmetyki (bo mama musi przecież ładnie wyglądać) czy np. gadżet do domowego badania biustu. 
Blogerki-matki nie jeżdżą raczej z dziećmi za granicę ale wszelkie Polskie ośrodki SPA i ekskluzywna agroturystyka, przyjazne dzieciom, dałyby nam solidną zniżkę na turnus wakacyjny pod warunkiem, że napiszę fajną recenzję okraszoną stylowymi fotkami. Podobnie wszelkie restauracje, kawiarnie, małpie-gaje i inne przybytki, które chcą zaistnieć w sieci i przyciągnąć do siebie mój blogowy target (o targecie za chwilę).
Korzyści nie kończą się jednak tutaj.  Rodzina musi przecież gdzieś mieszkać. Pewnie znalazłby się deweloper, który w zamian za reklamę dałby nam zniżkę na mieszkanie. Potem spokojnie znalazłabym sponsorów, którzy dorzucą się do urządzania kuchni czy dadzą farbę na pomalowanie ścian. IKEA pomoże mi urządzić pokój dla dzieci (zresztą tutaj chętnych do pomocy firm jest całkiem sporo). Rodzina musi coś jeść i pić, tutaj z pomocą przyjdą firmy sprzętu AGD. Nowe żelazko, sokowirówka, maszyna do kawy czy odkurzacz? Nie ma problemu. Rodzina musi też czymś jeździć prawda? Może jakiś diler samochodów zaprosi mnie do testów i dostanę zniżkę na nasze nowe rodzinne auto. Serio, mówię Wam blogerki parentingowe to mają słodkie życie. W dodatku czasem nawet stają się naprawdę sławne i są zapraszane do telewizji śniadaniowej.
I umówmy się, dawno minęły czasy kiedy post sponsorowany pisało się w zamian za żelazko. Co to, to nie. Pisze się teraz za twardą kasę. Każde pięknie wykadrowane i wystylizowane zdjęcie na Instagramie, konkurs dla czytelniczek, wpis sponsorowany, pochlebna opinia na Fejsbuku mają swoją konkretną cenę. Zarobki? Całkiem przyzwoite, w kuluarach szepcze się coś o wielokrotności średniej krajowej. I to wszystko znad własnego minimalistycznego biurka z laptopka ze znakiem jabłuszka.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ma nic za darmo. Siedziałabym w domu głównie sama, bo pomimo niezłych zarobków z bloga to jednak mąż musiałby zarobić na nasze utrzymanie. Umówmy się, taki styl życia trochę kosztuje a jeszcze są dzieci. Jeśli będę miała szczęście, to mąż będzie tylko od świtu do nocy pracował gdzieś na Domaniewskiej. Jeśli będę miała mniej szczęścia to będzie siedział w jakiejś tam Norwegii czy innej Danii.
Jednakże nie byłabym jakąś tam pospolitą kurą domową. Wszystkie czynności związane z prowadzeniem profesjonalnego bloga zajmują jednak sporo czasu. To niemalże praca na etat więc od czasu do czasu trzeba by coś zrobić z dziećmi. Byłby żłobek, chociaż kilka poranków w tygodniu, przedszkole a potem zacznie się szkoła i też jest ok. Blog parentingowy to zjawisko dość młode, ale wydaje mi się, że spokojnie mogłabym to ciągnąć póki mniejsza P. Nie skończy 18 lat. Zresztą jeśli tematy o nastolatkach się wyczerpią to zawsze mogę urodzić trzecie, późne dziecko i całą zabawę zacząć od nowa (no dobra, tego chyba akurat nie dam rady zrobić bo już jestem matką-geriatryczką ;).
Tematy? Żaden problem. Blogerki parentingowe to zresztą jedne z lepiej wykształconych kobiet w blogosferze, niektóre mają nawet doktoraty o magistrze nie wspominając (ja też mam, więc w sumie mogę to sobie odhaczyć z listy). Wykształcenie, odpowiednie: psychologia, pedagogika, nawet socjologia (uff, to znaczy mój klub, kolejna pozycja z listy odhaczona). Często są to osoby bardzo kreatywne z dużym wyczuciem estetyki (tu niestety trochę mi brakuje, ale w końcu robienie na drutach też jest kreatywne prawda? No i dziergam głównie z szarej włóczki, a to przecież ulubiony kolor blogosfery. Nadam się.) Dzieci to temat rzeka a wykształcenie humanistyczne sprawia, że łatwość pisania jest jakby w pakiecie. Problem w tym, że często ta sama firma kontaktuje się z innymi blogerkami. I nagle okazuje się, że wszystkie polecamy te same kremy na odparzenia pupy, ten sam sklep gdzie wypada kupić prezenty na Dzień Dziecka, testujemy te same pieluchy z Lidla a nawet polecamy czytelniczkom te same kapcie do przedszkola. Uffff! Czasem trzeba się więc nagłowić, aby napisać coś oryginalnego, z jajem i odmiennego niż u konkurencji.
Ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że gdyby nie moje czytelniczki to byłabym nikim. Absolutne zero. Więc o target trzeba dbać. Interesuje mnie konkretna grupa osób, w 99.9% kobiet, matek (tudzież przyszłych matek; ale obecne matki są lepsze) najlepiej z dziećmi w wieku moich, które zaraz polecą do sklepu Internetowego aby wykupić cały zapas respiratorów ‘Katarek’, które właśnie polecam na blogu. Podobno takie panie nazywają się fachowo ‘decydentkami zakupowymi z dużych miast’ ale ja się jeszcze nie znam.
Musiałabym bacznie śledzić statystyki mojego bloga, liczbę unikalnych wejść, liczbę obserwatorów na każdym z moich społecznościowych kanałów bo to jest właśnie to, co mogę zaoferować reklamodawcom. Od czasu do czasu mogłabym poprosić moje czytelniczki o wypełnienie ankiety, która dostarczyłaby mi więcej informacji na ich temat (wiek, liczbę dzieci, zainteresowania i najważniejsze, czy kiedykolwiek kupiły coś co polecałam na swoim blogu). Myślę, że tu byłabym w swoim żywiole i miałabym niezłe pole do popisu. Jeszcze nie widziałam profesjonalnego Polskiego blogera, który by sobie dobrze poradził z interpretacją wyników własnej ankiety. Te posty zawsze wywołują pobłażliwy uśmiech na mojej twarzy (tak wiem, nieładnie ;). A jak już statystyki byłyby odpowiednie to potem rozwijałabym portfolio marek i brandów (czy ktoś wie, jaka jest różnica?), które ze mną współpracują (nie, nie przepraszam, z którymi to JA współpracuję).
Pisanie posta sponsorowanego to fraszka. Zaczynam od jakiejś historii, wziętej z mojego życia czy zainspirowanej moją rodziną np. mogłabym opisać jaką drogę przeszłam od picia kawy Nescafe 3w1 z saszetek do delektowania się Kopi Luwak (reklama ekspresu do kawy); albo o tym, że każdy członek mojej małej rodziny jest inny ale dzięki nowemu gadżetowi w kuchni możemy pić takie soki jakie lubimy i każdy inne (sokowirówka); albo o tym jak ważne jest dotykanie i przytulanie malucha dla jego rozwoju (kosmetyki do pielęgnacji). Zawsze mam zabawę gdy czytam takie posty, staram się zgadnąć jaka marka i produkt pojawią się na końcu. 
Oprócz postów sponsorowanych (zwanych również ‘napisanymi przy współpracy z marką X’) oraz tematów lekkich i przyjemnych wplatałabym też tematy bardzo poważne. Mogłabym pisać o poronieniach, trudnościach z zajściem w ciążę, o tym że poród jednak boli a karmienie piersią nie zawsze jest usłane różami. Mogłabym też pisać, że mam rozstępy i cellulitis, że czasem tęsknię za mężem, który jest wiecznie w pracy i że macierzyństwo jest jak najbardziej bez lukru. Mogłabym pisać, że ja też mam czasem wszystkiego dość i że moje dzieci też czasem oglądają bajki w TV (albo gapią się na tablet) i w dodatku jedzą pizzę. No i jeszcze oczywiście, że macierzyństwo to nie wyścig i moje czytelniczki nie muszą się czuć z tym źle, że ich piętnastolatek jeszcze używa pieluch ;). Lubię takie posty i wydaje mi się, że dzięki nim blogerki parentingowe zyskują na wiarygodności. Na szczęście w Polskiej blogosferze niewiele jest matek-fanatyczek, które próbują forsować jedyną słuszną ideologię, no może poza tą co uważa, że wożenie dziecka w samochodzie przodem do kierunku jazdy to jak wyrok śmierci.
Pisanie to jednak tylko część blogowania. Są jeszcze zdjęcia. No moim fanpejdżu na Fejsbuku czy na Instagramie nie obejrzycie zdjęć rozstępów ani moich dzieci opychających się pizzą i oglądających TV. Zamiast tego będą zdjęcia wspólnego dekorowania pierniczków, zabaw interaktywnymi puzzlami, zdjęcia jak się dzidzia ładnie bawi w swoim nowym tippi albo słodko śpi (oczywiście zawsze w outficie pasującym kolorystycznie do wnętrza i rodzeństwa) w łóżeczku pełnym najmodniejszych przytulanek i koniecznie z cotton ballsami w tle ;).
I choć moje dzieci jedzą czasem pizzę i czekoladę to na Instagramie byłyby tylko zdjęcia tarty ze szparagami, którą oczywiście moje dzieci wciągają bez zmrużenia okiem i tak, że im się uszy trzęsą a którą machnęłam tak od niechcenia w pięć minut i nawet nie wiem jak to się stało, że tak dobrze prezentuje się na zdjęciach. Mogłabym wrzucić zdjęcie mojego outfitu na dziś i oczywiście opanowałabym do perfekcji sztukę ustawiania się do selfie tak, że w ogóle nie byłoby widać tych wałeczków tłuszczu, o których czasem piszę na blogu jak mam słabszy dzień. Czujecie dysonans między oprawą wizualną a treścią?
Zdaję się sprawę, że aby dołączyć do czołówki Polskich blogerek parentingowych czeka mnie naprawdę ciężka praca. Pewnie musiałabym spędzić urlop macierzyński na rozwijaniu mojego personalnego brandu (nie mogę uwierzyć, że to napisałam ;). Szczerze mówiąc nie bardzo znam się na mediach społecznościowych, ledwo ogarniam Fejsbuka i Instagrama i nie mam pojęcia co to jest Spanczat. Zawsze mogę przeczytać książki Jasona Hunta i jestem pewna, że szybko nadrobię zaległości. Trzeba by było też kompletnie zmienić pokój dziewczynek (jeśli nie cały dom) bo przecież nie jest w stylu skandynawskim, na szczęście IKEA ma do zaoferowania dość tanie dodatki i przy odrobinie inwencji i pomocy bardziej doświadczonych koleżanek mogłabym osiągnąć odpowiedni ‘look’. Komody Hemnes już mam, dokupię jeszcze ten dywan w czarno białe romby (albo chociaż poduszkę) no i koniecznie okrągłe lusterko, które wisi na skórzanym pasku z Pepco. No i z pewnością musiałabym robić dużo lepsze zdjęcia, lustrzankę i Photoshopa na szczęście już mam.
Ufff! Ale mnie dzisiaj hormonki poniosły… J

***

Powodem mojego kilkudniowego milczenia nie jest pobyt na porodówce. Niemniej jednak coś czuję, że mniejsza P. już bardzo niedługo pojawi się na świecie. Tak mniej więcej co 7 minut czuję 😉
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
8 lat temu

Ubawiłam się przednio, no super napisane 🙂 … tak sobie myślę, w świecie blogowym jestem od 5 lat, zajmuję się rękodziełem, ale niestety od 2 lat tworzę coraz mniej, jestem sama z dziećmi (tzn. mąż jest, tylko tak jakby Go nie było), daleko od mojej rodziny, moim jedynym kontaktem ze światem jest blog… więc piszę, robię zdjęcia, aranżuję, jak uda mi się coś stworzyć ( w tym roku tylko jedna rzecz powstała) to bardzo świetnie, będę miała, co pokazać… na blogu, który przecież powstał z myślą o rękodziele, a powoli (nad czym trochę ubolewam) przestaje być… i staram się, by ładnie to wszystko wyglądało, zdjęcia na instagramie aby były ciekawe … piszę w zasadzie z dzieckiem pod pachą, a z drugim odrabiam zadanie, przy wszystkich "sesjach" zdjęciowych mi towarzyszą… to wcale nie jest lekkie.. do 1, 2 nad ranem nierzadko … i to za darmo, bez współpracy z firmą X, nawet o to nie zabiegam… robię to wszystko bo po prostu Kocham, mam pasję, czasem się podśmiewuję, że to też jest jedyne, co mi pozostało, miłość do tworzenia. Myślę, że jest dużo takich blogerek, gdzie nie mają $ w oczach…Pozdrawiam 🙂

8 lat temu

BRAWO! Krzyczałam a niech tam, Młodsza P jest pewnie już na świecie, a i post fantastyczny! Pozdrawiam Was dziewczyny gorąco Pstro

8 lat temu

Genialny wpis!
Z komentarzy wynika, że mała P. jest już na świecie 🙂
Gratuluję i dużo zdrówka Wam życzę :))

8 lat temu

Gratuluję Najmniejszej P! 🙂

Co do postu: dodałabym tylko, że pozowanie "na dziunię" też opanowałaś do perfekcji, pamiętam, pamiętam! Teraz możesz śmiano uczyć się wydymać usta w dzióbek, na poczet tych selfie 😀

8 lat temu

ja bez związku z tematem : gratuluję nowej,małej P.:) samych słodkości 🙂

Moje dzieci z zabawek i kocyków wyrosły już dawno więc temat mnie nie dotyczy ale Twój tekst przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. Dawno się tak nie ubawiłam 🙂

Zgodzę się z tym, że "trywializowanie wkładanego w generowanie interesujących artykułów wysiłku" jest nie fair, pod warunkiem, ze artykuł jest interesujący i faktycznie wnosi coś nowego, ciekawego, wartościowego, a nie jest kolejną, mniej lub bardziej zawoalowaną reklamą takich czy innych produktów i do tego żywcem przypomina tuzin wpisów innych blogerek.

8 lat temu

Swoją drogą – mam ten dywan w romby. Był największy z najtańszych w Ikei :D. I teraz sobie zapierniczam z pianką do dywanów po każdym odkurzaniu, bo wszystkie plamki na tym widać.

8 lat temu

Działaj kobito i spraw sie dzielnie!

8 lat temu

Kibicuje… czy Ona juz jest??

8 lat temu

Ech te hormony… No rzeczywiście Mała P. już chyba coraz bliżej! 🙂 Może i takie jest życie blogerów parentingowych, ale nie byłoby już czasu na dzierganie! A tego sobie nie wyobrażam 🙂

8 lat temu

:-)) Powodzenia!
(oczywiście w związku z małą P.)

8 lat temu

Erm, nie jestem blogerką parentingową, ale sama próba prowadzenia trochę bardziej niż zwykle pro bloga podróżniczego przez dwa miesiące pokazała mi na własnej skóze, że ten wyśmiany chyba (?) powyżej sposób zarabiania na życie to dramatycznie ciężka robota, nawet jeśli nie trzeba szukać na siłę tematów, bo same się sypią. Czytam przykładowo Marysię Górecką czy Natalię Tur i nie mam pojęcia, skąd one biorą siły na ogarnianie tylu współprac, nie mając praktycznie przerw w publikacjach. I to jeszcze pisząc tak, że te teksty chce się czytać. Teksty z serii współpracy z IKEA przy urządzaniu pokoi dla dzieci miały sporo dodanej wartości do tego, że to akurat meble z tego sklepu, a nie innego. Nie jak u przeciętnych urodowych blogeruń, dla których każdy kosmetyk z darów losu jest godny polecenia, bo jest z darów losu.

Ciekawym tematem ostatnio we vlogosferze jest Forced Positivity (https://www.youtube.com/watch?v=iyGI1uHyyws i https://www.youtube.com/watch?v=sVnI_2JgXGY), które chyba w świecie blogerów lifestyle'owych można nazwać syndromem Pinteresta/Instagrama (https://amotherslifeblog.wordpress.com/2015/01/05/inadequate-pinterest-syndrome/) – i o tym faktycznie warto dyskutować, na ile takie materiały wzbudzają w czytelnikach poczucie, że ich życie nie jest dość idealne, bo nie jest sponsorowane przez największe marki.

Ale wydaje mi się, że trywializowanie wkładanego w generowanie interesujących artykułów wysiłku jest trochę nie fair i przypomina mi trywializowanie np. prowadzenia domu albo innych prac, które wydają się super proste i oczywiste, a tak naprawdę wymagają nieustannego motorka.

8 lat temu

Ciekawy tok myślowy jak na poród :D.
Zupełnie mnie nie pasjonują cudze dzieci, także blogi "parentingowe" to przeglądam tylko i wyłącznie dla reklam, żeby się zorientować, jakie zabawki i gadżety są na rynku, bo nienawidzę zakupów i cieszę się, że mogę sobie poczytać o wszystkim w internecie :D.

Gratulacje! 🙂

8 lat temu

Wpis genialny, ale ani przez chwilę nie bałam się, że przejdziesz na ,,profesjonalizm'' – jestes zbyt szczera w tym, co piszesz. A prawda, też najbardziej nie lubię postów z życia, bardzo emocjonalnych, a zakończonych reklamą.
Trzymajcie się i czekan na wiesci już po 🙂

8 lat temu

przestraszylas mnie tym postem :)…ufff
..a teraz czekam na mlodsza P :*

8 lat temu

Trzymam kciuki Gosiu!!!

8 lat temu

Gosiu!!! Trzymam kciuki!!

8 lat temu

Hihi 🙂 Na początku się wystraszyłam, że Ty tak serio! 🙂

Chyba mamy takie same odczucie co do tego zjawiska… Wszystkie strony, blogi, konta facebookowe czy instagramowe, które choćby lekko pachną czymś takim, omijam z daleka. Męczy mnie okrutnie oglądanie tysiąca takich samych zdjęć i stylizacji, i każde zdjęcie pochodzi od innej blogerki! Każda z nich twardo trzyma się jednego schematu, powtarza te same frazesy, stosuje te same triki. Nie mam takiego doświadczenia jak Ty, tak jak pisałam nie czytam, omijam, ale myślę, że ujęłaś to idealnie!

A już najbardziej chyba nie toleruję tych wszystkich facebookowych kont "matka taka", "matka siaka", gdzie co drugi dzień blogerki raczą czytelników niesamowitymi, oryginalnymi historiami z życia swoich mądrych pociech 🙂

PS Może i lubię styl skandynawski, lubię Ikeę, ale cieszę się, że moje mieszkanie jednak różni się od tego co widuje się na blogach i instagramie!

Gosiu, trzymam kciuki! Trzymaj się!!! 🙂

8 lat temu

Powodzenia z najmłodszą P!

By Pimposhka
0
Would love your thoughts, please comment.x