Ufff! No dobra. Będzie jazda bez trzymanki. Lojalnie uprzedzam. Wpis jest o niedzietności z wyboru, a temat ten zawsze generuje silne emocje. Jeśli nie czujecie się na siłach, to sobie odpuśćcie czytanie. Ten tekst jest o młodych kobietach, które biologicznie jeszcze mogą mieć dzieci. Kobietach, które mają partnera i które mają jako taką stabilność życiową, umożliwiającą powiększenie rodziny gdyby tego chciały. No ale nie chcą.
Do napisania tego wpisu zainspirował mnie artykuł jaki znalazłam na Onecie. Przeczytałam i zaczął chodzić mi po głowie. Nie zapisałam linka, ale udało mi się go znaleźć (klik). Nie mam pojęcia co to za portal to Miasto Kobiet, nie wiem czy bohaterka artykułu jest prawdziwa, czy może jest wymysłem sztucznej inteligencji na usługach PiS itd. Nie przepadam za bohaterką, nie za bardzo da się lubić. Ale ostatni akapit ze mną został:
Ten mój czwarty błąd to dziecko właśnie. Żałuję… niemacierzyństwa. Gdybym cofnęła się 20 lat, zdecydowałabym się na dziecko, pomimo tego braku genu macierzyństwa. Zrobiłabym to z rozsądku. Z tym, co wiem dzisiaj, nie mam wątpliwości, że z dzieckiem łatwiej byłoby mi żyć, odnajdować codzienny sens i wewnętrzny spokój. […] Bardzo mnie wkurza lansowanie przez kobiety wolności wyboru, czy chcą być matką, czy nie chcą. Robi się to w sposób nieodpowiedzialny i beztroski. Te kobiety, które dzisiaj mają po trzydzieści lat i tak łapczywie korzystają z tej swobody wyboru, za dwadzieścia lat będą żałowały, że nie zostały matkami, tak jak ja dzisiaj żałuję.
Otóż mnie też wkurza to lansowanie wolności wyboru jako reklamowanie niedzietności. To nie tak, że nie lubię treści o niedzietności, uważam, że to ważny głos w społeczeństwie. Ale czasem przeraża mnie to co czytam i dlatego chcę tutaj napisać to co ja o tym myślę, dla przeciwwagi. Ten wpis jest też inspirowany tekstami Anety Brody, autorki bloga bezdzietnik.pl (i komentarzami pod tymi tekstami). Trafiłam na niego podczas reserczu do tego wpisu. Blog nie jest już aktualizowany, ale wydaje mi się, że autorka działa mocno w mediach społecznościowych.
Gdybym miała opisywać macierzyństwo z własnej perspektywy, to musiałabym napisać, że jest absolutnie cudowne. Musiałabym napisać, że można być matką i można też mieć świetną karierę, stopnie naukowe, czas i pieniądze na hobby i podróże. Że będąc matką nie trzeba rezygnować ze swojej wolności. Raczej trochę zmodyfikować swoje życie, a już na pewno nie trzeba go całkowicie zmieniać pod dyktando małego człowieka. I że cholernie warto to zrobić, bo bycie rodzicem wynagradza wszelkie niedogodności i kompromisy z tym związane. Byłoby to jednak ogromne uproszczenie, bo każdy z nas jest inny. Poza tym wiem, że los rozdał mi bardzo atrakcyjne karty. Dlatego w tym wpisie mocno się staram, aby moje własne doświadczenia nie rzutowały aż tak bardzo na to co chcę przekazać.
Zawsze wydawało mi się to niedorzeczne, że młodzi ludzie przychodzą do księdza na nauki przedmałżeńskie. Bo co taki ksiądz może wiedzieć o życiu w związku? Nawet się raz księdza o to zapytałam. Usłyszałam, że ksiądz udziela spowiedzi i rozmawia z parafianami i z tego czerpie swoją wiedzę. Podobnie jest z niedzietnymi. Oczywiście mają do czynienia z dziećmi. Obserwowali swoich rodziców, może mają rodzeństwo, są ciociami i wujkami, mają koleżanki i kolegów co mają dzieci. Ale wnioskując po ich wypowiedziach, niedzietni absolutnie nie mają pojęcia co to znaczy być rodzicem. Bo po prostu nie mogą mieć.
Otóż 100% ludzi, którzy są rodzicami, byli kiedyś niedzietnymi. Mieli czas, kasę i święty spokój. Mogli robić co chcieli, wysypiali się i mieli jędrne cycki. I z pewnością martwili się, co będzie jeśli zdecydują się na dziecko. Czy dziecko urodzi się zdrowe, czy poród będzie bez komplikacji, czy mają wystarczający metraż, czy dadzą radę finansowo, czy będą to dziecko kochać, czy może będą żałować, że dziecko się urodziło. Nie mieli absolutnie bladego pojęcia na co się decydują. Ale się zdecydowali. I teraz są tacy (na przykład ja), którzy starają się tym zainteresować niedzietnych. Chyba stąd się właśnie wzięło ‘jeszcze Ci się zmieni’ bo ‘Ja też tak miałam, ale mi się zmieniło, to Ciebie to też czeka’. Przecież każdy rodzic zmienił się w niego po tym, jak był niedzietny.
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego osoby z dziećmi tak bardzo dopytują się niedzietnych, kiedy ci zdecydują się na dziecko? Czy to jest jakaś zorganizowana akcja? Czy ktoś daje im za to pieniądze? Dlaczego są tak często wścibscy i nietaktowni? Czy to jakaś sekta? Niestety nie mam na to dobrej odpowiedzi. Nie znam jej. Wiem za to, że mam potrzebę, żeby o tym pisać i mówić, i że ta potrzeba pojawiła się dopiero wtedy, kiedy zostałam mamą. Może po prostu macierzyństwo jest tego warte? A może macierzyństwo robi Ci coś z głową? Hmmm, chyba na pewno.
I tutaj mam problem. Z jednej strony uważam, że każdy ma prawo przeżyć swoje życie tak jak chce. I jeśli nie chce mieć dzieci, bo potrzebuje czasu i siły aby głaskać kota, to w sumie nic mi do tego prawda? Z drugiej strony, jak czytam w Internecie dlaczego niektóre kobiety wybierają życie bez dzieci, to nie mogę się powstrzymać i muszę coś powiedzieć. Dlaczego? Nie wiem. Za to wiem, że macierzyństwo jest niesamowitym doświadczeniem, a te dziewczyny rezygnują z niego z powodów, których ja nie rozumiem i jako mama nie rozpoznaję. Na przykład: nie chcę mieć dzieci, bo jestem osobą kreatywną, a z dzieckiem nie miałabym czasu na moje hobby*… Albo, nigdy mnie nie ciągnęło do dzieci i nie lubiłam bawić się lalkami, więc raczej nie nadaję się na matkę…. Albo, od czasu do czasu potrzebuję pobyć sama ze sobą, a z dzieckiem to byłoby niemożliwe. I tak, niekoniecznie muszę rozumieć czyjeś powody. Nie mnie oceniać, czy są one dla kogoś ważne. Ale….. jako osoba niedzietna i mama, mam większą wiedzę i doświadczenie. Kiedyś korzystało się z wiedzy osób bardziej doświadczonych, dziś korzysta się z TikToka.
Powodów niedzietności z wyboru jest tyle ile kobiet, jedne są poważniejsze, inne nie. Ale dwie rzeczy je łączą. Po pierwsze kobiety nie chcą mieć dzieci, bo to wiąże się ze stratą: snu, kariery, pieniędzy, czasu, siebie, świętego spokoju, figury…. Niedzietni w ogóle nie rozpatrują macierzyństwa w kategoriach zysku. Jakoś nikt nie mówi, że nie chce dzieci, bo nie interesuje go bezwarunkowa miłość czy budowanie wyjątkowej więzi. Ba, niedzietni nawet czasem uważają, że wyjątkowa więź jaka łączy matkę i dziecko to jedynie chwyt reklamowy aby namówić kobiety do rodzenia.
Po drugie, w tych wszystkich powodach jest bardzo dużo strachu. Boję się, że nie dam rady, że nie będę dobrą matką i ‘zniszczę’ dziecku życie, boję się cierpienia na porodówce, boję się ciąży, boję się, że nie będę dziecka kochać, boję się, że będę jak moja (niedobra) matka/ojciec, boję się, że partner ode mnie odejdzie i będą samotną matką.
Lęk przed ciążą czy porodem to zaburzenie, które można leczyć. Traumy z dzieciństwa, które powstrzymują przed byciem rodzicem, można przerobić na terapii. Dlaczego mamy odmawiać sobie macierzyństwa z tego powodu? Dzisiaj idzie się na terapię nie dlatego, żeby pokonać strach przed macierzyństwem, ale żeby pogodzić się z faktem, że tego dziecka nie będzie się mieć (ze względu na ten strach). ‘Panicznie boję się porodu. Dzięki terapii pogodziłam się z tym, że nigdy nie będę matką’ (!)
Nawet jeśli rodzice pierdzą tęczą w temacie swoich bobasków, to według mnie za mało się mówi o tym, że bycie rodzicem może być po prostu fajne. Życie rodzica naprawdę się nie kończy w momencie przyjścia potomka na świat. Że fajnie się podróżuje z małolatem i pokazuje mu świat, że można mieć satysfakcję z wydawania pieniędzy na dziecko (zamiast na siebie), że można mieć radochę z siedzenia po nocy i szycia kostiumu na jasełka.
Nie wiem czy zauważyliście, ale niedzietni często mówią, że nie chcą pieluch, że przeraża ich wizja bezsennych nocy, że nie lubią wrzeszczących bachorów. Mało kto mówi, że nie wyobraża sobie posiadania pryszczatego nastolatka, który ciągle siedzi w telefonie i chyba ma depresję. Mało kto mówi, że nie chce dzieci, bo martwi się, że będą z nim mieszkać do trzydziestki.
Średni wiek kobiety w Polsce przy pierwszym dziecku to 29 lat, w Polsce kobieta żyje średnio 82 lata. Czyli statystycznie kobieta jest matką 53 lata. Okres pieluch to jakieś trzy lata, nieprzespane noce może nawet krócej (zależy od egzemplarza), okres wrzeszczącego bachora (jeśli w ogóle ma miejsce) też za długo nie trwa. Ale w sumie takie podejście mnie nie dziwi. Kiedy jesteśmy w wieku rozrodczym mamy wokół siebie raczej małe dzieci. Najczęściej oglądamy więc koleżanki, które zdecydowały się na dziecko i teraz chodzą zmęczone, zaniedbane, ich kariera stanęła w miejscu, po ciąży przytyły i potrafią tylko gadać o dziecku. A przecież to były takie interesujące kobiety!? Co się z nimi stało? Ja tak nie chcę! Ale kiedy 20 lat później tą samą koleżankę podrzuca na spotkanie syn, albo właśnie wróciła z córką z kolejnego weekendu gdzieś w Europie, to sytuacja wygląda już nieco inaczej. Tylko wtedy jest już za późno, aby machnąć sobie swój egzemplarz.
Coś co szczególnie mnie irytuje to instynkt macierzyński. Co ciekawe, tak samo irytuje on niedzietnych. Może tutaj się wreszcie spotkamy? Bardzo często czytam, że kobiety nie mają dzieci, bo nie poczuły instynktu macierzyńskiego. To ‘nigdy nie ciągnęło mnie do dzieci’ pojawia się w historiach niedzietnych z wyboru bardzo często. Może one czekały na zwiastowanie od samego archanioła Gabriela? Niektórzy niedzietni również uważają, że ten instynkt nie istnieje, że to wymysł antropologów aby zachęcić kobiety do rodzenia. Dziś kobiety mają antykoncepcję, prawo głosu, niezależność finansową i równouprawnienie i popatrz nie chcą rodzić. Jakby to był instynkt to by rodziły prawda? A tymczasem mamy zapaść demograficzną.
Nie do końca się z tym zgadzam. Dlaczego? Bo dzisiejsze społeczeństwa są tak urządzone, że zaspokajamy swoje instynkty i potrzeby na nowe sposoby. Czy wiecie, że ludzie, szczególnie w społeczeństwach rozwiniętych uprawiają coraz mniej seksu, a już najmniej seksu uprawiają właśnie zetki? Być może odpowiada za to łatwy dostęp do pornografii i trudności z nawiązaniem kontaktu z człowiekiem ‘w realu’. Postępująca laicyzacja społeczeństw również bierze się z tego, że potrzebę wiary w siłę wyższą zaspokajamy w inny sposób. Nie wierzymy już w świętych i ich relikwie, ale w celebrytów i ich konta na Instagramie. Nie potrzebujemy do tego księdza tylko telefon.
Ostatnio zgubiłam się w lokalnym supermarkecie i odkryłam, że alejka z produktami dla zwierząt domowych (są nawet lodówki ze świeżym jedzeniem dla psów i kotów) jest tylko minimalnie mniejsza, niż ta z produktami dla dzieci. Jeśli instynkt macierzyński faktycznie istnieje, to myślę że ma się w dzisiejszym świecie całkiem dobrze i nazywa się psiecko. Siedzi kobieta na kanapie z ukochanym zwierzakiem święcie przekonana, że ona nie ma ‘genu macierzyństwa’ i nie nadaje się na matkę.
Trafiłam na bardzo rzeczowy artykuł o niedzietności z wyboru w magazynie Pismo (klik). Rzetelnie napisany, w którym rozmówcy szczerze opowiadają o swojej niedzietności z wyboru, bez zadęcia i bez gadania głupot. Artykuł jest niestety płatny. To długi artykuł i porusza wiele kwestii związanych z niedzietnością. Np. rezygnację z walki z niepłodnością, dyskryminację niedzietnych w miejscu pracy (możesz zostać po godzinach bo nie masz dzieci, na urlop pojedziesz we wrześniu itd.) czy mikroagresję typu ‘kiedy dziecko?’ i ‘jeszcze Ci się zmieni’. Ja akurat wybrałam temat starości i samotności.
Wygląda na to, że bycie samotnym na starość to coś, czego niedzietni mocno się boją. Wiedzą, że na opiekę państwa nie mają za bardzo liczyć. Przytoczę tutaj całą wypowiedź Pani Barbary (imię zmienione przez autorkę reportażu) z artykułu. Pani Barbara nigdy nie chciała mieć dzieci, dziś ma 73 lata i mieszka sama, bo jej mąż zmarł. Co ciekawe, mąż był z odzysku i posiadał dzieci, ale w artykule nie ma słowa o ewentualnych pasierbach:
Ci, co mówią o szklance wody, niech idą do domu starców i zobaczą, ile jest tam osób, które mają dzieci. Kto im podaje szklankę wody? Pielęgniarka! – Denerwuje się Barbara.
[…] Rodzice Barbary nie namawiali jej na macierzyństwo, tylko raz, gdy zbliżała się do czterdziestki, mama zasugerowała, żeby to przemyślała, bo może kiedyś żałować, zwłaszcza na starość, kiedy zostanie sama. – Zestarzałam się, nie żałuję.
W tym roku, w maju, u Barbary zdiagnozowano reumatoidalne zapalenie stawów.
– Nadgarstki mnie tak bolą… Pierwszy raz w życiu poczułam się bezradna. Nie mogłam odkręcić butelki z wodą, wycisnąć pasty, posmarować chleba masłem. Zawsze byłam sprawna fizycznie, taka hop do przodu. Spotykałam się z koleżankami z liceum: jedna po wymianie stawów biodrowych o lasce, druga ma problemy ze wzrokiem, trzecia z nadwagą. A ja – nic. Myślałam, że tak będzie zawsze. Psychika troszkę mi siadła. Pomyślałam, co ja teraz zrobię, przydałby mi się ktoś do pomocy, że może gdybym miała dziecko, byłoby inaczej. Ale potem zastanowiłam się tak racjonalnie. Z Ostrowca młodzi wyjeżdżają, tu nie ma pracy, większość zakładów zlikwidowano w latach 90. Miasto jest jak wymarłe, po 18:00 na ulicach pustki. Co by mi to dało, gdybym miało dziecko? Przyjechałoby z Warszawy, żeby odkręcić mi butelkę z wodą? Bardzo szybko pozbyłam się fantazji o dziecku. Zaczęła robić porządki. – Nie mając dzieci, trzeba te sprawy zawczasu zaplanować – wyjaśnia Barbara. Siostrzenicę upoważniła do konta, poprosiła ją, żeby jeśli zdarzy się najgorsze, zajęła się pogrzebem. Zamierza jeszcze iść do notariusza i przygotować oświadczenie o rezygnacji z uporczywej terapii – na wypadek, gdyby była nieświadoma i nie mogła zdecydować o sobie. – Odkąd zaatakowała mnie choroba, myślę, że trzeba się przygotowywać. Barbara nie liczy na służbę zdrowia. – W chorobie nasz system zawodzi na całej linii – uważa. Nie liczy też na usługi opiekuńcze. – Opiekunka z MOPS-u [miejskiego ośrodka pomocy społecznej – przyp. red.] przychodzi na dwie godziny w tygodniu. Co to jest? – Obecnie Barbara liczy na cud. Jeśli ten się zdarzy, a jej stan się pogorszy, będzie ją stać na wynajęcie opiekunki; z nauczycielskiej emerytury to niemożliwe. – Gram w totolotka. Jeszcze liczę na to.
Pani Barbara nie żałuje, że nie miała dzieci, nie wydaje się być też w żaden sposób nieszczęśliwa czy samotna, ale jest też w sytuacji niezbyt godnej pozazdroszczenia. Może zamiast ‘nie chcę być jak moja koleżanka z bombelkami’ należy się zastanowić czy ‘chciałabym być jak Pani Barbara?’. Oczywiście koleżanka i jej głośne bachorki są z nami tu i teraz, Pani Barbara jest bezpiecznie zamknięta w swoim mieszkaniu z dala od naszych oczu. Decyzja wydaje się być łatwiejsza.
To częsty argument niedzietnych, że rodzicom też nie ma kto szklanki wody podać bo ich dzieci często daleko mieszkają. Ale gdyby było to dziecko, to może zapłaciłoby za opiekunkę albo remont mieszkania, aby przystosować je do osoby starszej i mniej sprawnej. To dziecko może załatwiłoby porządny dom opieki i czuwało nad tym, aby rodzicowi nie działa się tam krzywda. Nie po to ma się dzieci, aby potem uwiązać je do siebie w roli opiekunów 24 godziny na dobę, ale pomoc ma wiele wymiarów. Pani Barbara sprawę pogrzebu powierzyła swojej siostrzenicy. A jakby siostra też nie miała dzieci? Sami się nie pochowamy, jakby nie było, pochowa nas czyjeś dziecko i również czyjeś dziecko poda nam szklankę wody.
Młodsi bohaterowie artykułu też się o to martwią. Skoro w przyszłości będzie więcej staruszków to może ich sytuacja w społeczeństwie zmieni się, nie będą ignorowani. Będziemy tworzyć ‘rodziny’ z naszymi przyjaciółmi. Wizja zorganizowania sobie własnego domu opieki, gdzie w dużym domu będziemy sączyć drinki z grupą kumpli, a opiekować się będzie nami opłacona opiekunka jest świetna. I myślę, że takie domy będą, ale będą też raczej chlubnym wyjątkiem. Po prostu nasze społeczeństwa rozwijają się w zupełnie przeciwnym kierunku. Chociaż…. dla tych z dziećmi jest światełko w tunelu. Biorąc pod uwagę, jak trudno jest dziś młodym kupić własne mieszkanie, być może z przymusu wrócimy do domów wielopokoleniowych. Wtedy będzie komu podać szklankę wody, najpewniej z arszenikiem, bo przecież od takiego mieszkania razem można łatwo zwariować.
Bardzo długo kobietom wmawiało się, że rodzenie dzieci to ich podstawowa misja i jedyny sens ich życia. Że bycie matką to najbardziej naturalna rzecz na świecie, jedyna droga do szczęścia i spełnienia. To oczywiście bzdury. Wiele kobiet zostało matkami, bo tak trzeba, i były przez to nieszczęśliwe. Nie wiem czy były nieszczęśliwe, bo miały dziecko, czy były nieszczęśliwe bo marketing się nie sprawdził i wcale nie poczuły się spełnione życiowo. Sytuacja obróciła się o 180 stopni. Dzisiaj wmawia się kobietom, że dziecko do niczego nie jest potrzebne i można mieć fascynujące i piękne życie, które nie zawiera w sobie ani krzty bobasa.
Uważam, że obie przesłanki są tak samo krzywdzące i tak samo ogłupiające. Kiedyś były matki, które żałowały, że dały się ‘namówić’ na dziecko, jutro będą kobiety, które będą żałować, że dały się ‘namówić’ na niedzietność. I nie, nie postrzegam kobiet jako jakiś bezrozumnych istot, które nie potrafią samodzielnie podjąć decyzji na temat swoich potrzeb prokreacyjnych. Chociaż…
Kobieta urodzona w 1997 roku to obecnie najstarsza zetka i ma dziś 27 lat. Młode kobiety mają dziś przed sobą ogromne możliwości rozwoju i stąd też wiele wątpliwości w temacie macierzyństwa, które nie jest już jedyną słuszną opcją. Te ich wątpliwości są zgrabnie podsycane przez niedzietnych z wyboru. Masz rację dziewczyno! Nie po to walczyłyśmy o równouprawnienie, żebyś teraz musiała rodzić. Twoje potrzeby są najważniejsze! Nikomu nie musisz się z nich tłumaczyć. Dość tego straszenia i terroru dzietności. Odczarujmy negatywny obraz kobiety niedzietnej. Według mnie, to wylewanie dziecka z kąpielą.
Dzisiejsza narracja wokół wolności wyboru to przede wszystkim wolność od macierzyństwa. Umacnia wątpliwości, które (słusznie) mają kobiety, zamiast je rzeczowo analizować i ewentualnie rozwiewać. Bo nie będę miała czasu dla siebie, bo nie będę miała ciszy i spokoju, bo nie będę miała dobrej pracy, bo przytyję, bo nie będę mogła podróżować, bo nie będę miała czasu na swoją kreatywność, bo nie będę miała pieniędzy na ładne sukienki, bo nie będę mogła brać długich kąpieli w wannie… przecież to da się ograć.
Jest z pewnością taka grupa kobiet, które nie mają dzieci, bo tego w ogóle nie czują. Nie mają jakiś szczególnych powodów, dla których nie mają dzieci. To po prostu nie jest ich świat, absolutnie nie mają takiego pragnienia, ten temat ich nie dotyczy. Tak jak osoby homoseksualne nie czują pociągu do płci przeciwnej, albo osoby transseksualne wiedzą, że w środku są kobietą (albo mężczyzną). On się taki urodził, dla niego to jest oczywiste i nie musi nikomu nic udowadniać.
Dlaczego więc są niedzietni, którzy nie zachowują się w ten sposób? Dlaczego niektóre niedzietne kobiety tak mocno się denerwują, gdy inni ciągle pytają ‘kiedy dziecko?’. Być może więc są kobiety, dla których ten stan niedzietności wcale nie jest aż tak naturalny i oczywisty? Całe to zainteresowanie i komentarze osób z dziećmi, niepotrzebnie podsycają ten mały płomyczek niepewności, który się w nich tli. Chyba nic tak nie wkurza niedzietnych z wyboru, jak teksty w stylu ‘Myślałam, że mam super życie, ale dopiero jak urodziłam, zdałam sobie sprawę jakie było pozbawione sensu i wyższego celu’.
Odnoszę wrażenie, że są kobiety, które nie są niedzietne z wyboru, ale są niedzietne ze strachu przed tym wyborem. Hipotetyczną bohaterką mojego wpisu, jest kobieta, która biologicznie jeszcze może mieć dzieci, ma partnera i jako tako ustabilizowaną sytuację życiową. Takie kobiety już wygrały los na loterii, będzie ich coraz mniej. Według mnie to jest ogromna szkoda, że nie chcą mieć dzieci. To nie jest wpis o tym, że jutro będą żałować, że nie zostały matkami. To jest wpis o tym, aby dzisiaj się nie bały. Dziękuję za uwagę.
*Bardzo się starałam aby nie wrzucać tutaj swoich osobistych doświadczeń, ale w tym temacie pękłam 😉

Dodałam przycisk z lajkiem. Można go nacisnąć i dać mi znać, że ‘jestem’, ‘przeczytałam’, ‘dobra robota’, ‘fajnie, że jesteś’, ‘doceniam to, że piszesz’. Dla mnie jest to znak, że ktoś tam po tej drugiej stronie jest i czyta. Umawiamy się, że naciśnięcie tego przycisku nie oznacza, że koniecznie zgadzacie się z treścią wpisu, ok?
Pimposhko, dzieki za dlugi wpis do pierwszej kawy.
Nie mam dzieci (kiedys chcialam jak bylammloda ale nie bylo z kim a jak bylo z kim to juz bylo za pozno) i nie zaluje ale pracuje w przedszkolu i mam duzo malych dzieci na codzien przez 8 godzin wiec nie odczuwam ich braku a czesto przesyt.
Mam duzo starszego partnera wiec jesli nie wydarzy sie choroba/wypadek to zostane sama. Oswajam ten lek przed strata i samotnoscia na starosc ale to tylko teoretycznie bo oczywiscie nie wiem jak to bedzie jak juz bedzie… Ale nie zaluje ze nie nie mam dzieci. Pracuje z dziecmi jzt 22 lata i w tym czasie 2 razy uslyszalam od rodzicow ze lubia swoje szieci i lubia z nimi spedzac czas – 2 razy w ciagu 23 lat! wszyscy rodzice kochaja swoje dzieci ale nie wszsystkie dzieci czuja sie kochane a to jest duzo wazniejsze.
Poza tym dzisiejsze dzieci dozyja 2100 roku i prognozy na ten czas – chocby faktycznie tylko pogodowe, o calej reszcie nie wspominajac – nie sa najlepsze.
I jeszcze jedno – nawet jesli te antydzieciowe pobudki – sa mocno egoistyczne to moze warto to zostawic jak jest i uszanowac decyzje innych w tym temacie jakiekolwiek by nie byly i cierpliwie poczekac bo narracja sie zmieni i byc moze juz za 10 lat bedzie sie inaczej mowic o dziciach, o ludziach ktorzy chca lub nie chca niec dzieci. Ja mysle ze dzisiaj to troche kontrowersyjne bo jestesmy z pokolenia ktore bylo socjalizowane na rodzenie dzieci – najlepiej dwojki, dzisiaj mlode kobiety mysla troche inaczej na ten temat i maja prawo do tego – ostatecznie chodzi o ich zycie i to jak je sobie wyobrazaja i chca spedzic.
To chyba tyle na goraco – moze pozniej jeszcze cos doppisze i bardzo jestem ciekawa innych komentarzy bo pewnie ile ludzi tyle opini
Pozdrawiam i dobrego tygodnia Wam czytajacym zycze
Dziękuję Ci Joanno za taki szczery komentarz. Żeby było jasne, ja jak najbardziej szanuje wybory życiowe innych, nawet jeśli są egoistyczne to przecież to nie jest moja sprawa. Dziecko można też mieć z bardzo egoistycznych pobudek. Ja raczej chciałam napisać o tym, że wkurza mnie ta dzisiejsza narracja i chciałam napisać coś, co jest w kontrze. Nie chciałam w tym wpisie pisać o sobie, ale w komentarzach mogę. Sama późno zostałam mamą, a jedną z inspiracji do mojego macierzyństwa była moja kuzynka Róża (ta z Hagi). Nie chciałam być jak Róża, dziś widzę, że dla mnie to był lepszy wybór. Ale to tylko ja i moja sytuacja.
A co do przedszkolaków, to ja zazwyczaj odstawiałam tam potomka z ulgą i obłędem w oczach. 🙂
Kiedy byłam dzieckiem, dziecko miało szanować dorosłych, nie narzucać się i słuchać, co mu się mówi. Naturalne było, że dzieci muszą zajmować się starymi rodzicami. Przy czym z uwagi na to, że medycyna nie była na najwyższym poziomie ta opieka trwała krótko, bo osoby, które przestawały być samodzielne, szybko umierały. W zasadzie każda dziewczynka i każdy chłopiec wskazywał, że jako dorosła osoba chce mieć rodzinę i jedno, albo dwójkę dzieci. Szkoły były za darmo. Dzieci praktycznie nie chodziły na zajęcia dodatkowe. Do szkoły jeździły autobusem, albo chodziły na nogach z kluczem na szyi. W mojej klasie tylko jedna dziewczynka miała mamę, która nie pracowała. A dzieci w klasie było 30. Rodzice wracali z pracy między 16 a 17. Większość moich znajomych bardzo szybko się usamodzielniła, bo skończyli edukację w wieku 18 lat i poszli do pracy. Mamy bez problemu wracały z urlopu macierzyńskiego do pracy.
Potem nastąpiła zmiana – zlikwidowano żłobki i przedszkola, a te, które zostały, stały się drogie i niedostępne. Kobiety, które zaszły w ciążę, nie miały po co wracać do pracy, bo likwidowano im stanowiska. Sama tego doświadczyłam, więc to nie są bajki o żelaznym wilku. Matki zaczęły mieć problem z dostaniem pracy i utrzymaniem jej. Szkoły zaczęły obniżać poziom, więc jeśli myślało się o dalszej edukacji dzieci, to należało je posłać do szkoły prywatnej albo na korki. Wydłużył się czas pracy. Ograniczono możliwość korzystania z funduszu alimentacyjnego, a państwo przestało sobie radzić ze ściąganiem alimentów. Rozwody przestały być tematem tabu, a ojcowie, którzy nie płacą alimentów nie spotykają się z ostracyzmem społecznym. Wręcz rodzina i pracodawcy pomagają im unikać opłacania alimentów. Kobiety, które oddawały dzieci do żłobka, czy wynajmowały nianię zaczęły być krytykowane, bo przecież rola matki jest naturalna, a kobieta powinna siedzieć w domu z dzieckiem. Wielu mężczyzn jest bardzo nieodpowiedzialnych, nawet jeśli urodzą się dzieci, to oni nie chcą się nimi zajmować, nie chcą być ojcami, ale dalej prowadzić życie kawalera. Jednocześnie medycyna poszła do przodu i obecnie ludzie żyją dłużej, ale niekoniecznie to życie jest rzeczywiście życiem. W przeszłości opieka nad bezradnym rodzicem to było pół roku – rok, obecnie to może być 20 lat. Nikt tego nie wytrzyma i trudno oczekiwać od dzieci, by tak się poświęcały. Najgorszy hardcor to jednak niepełnosprawne dziecko, jedno albo więcej. Państwo umywa ręce. Pomoc jest nieadekwatna do potrzeb. Mężczyźni niestety bardzo często opuszczają matki z niepełnosprawnymi dziećmi i nie interesują się ich losem oraz nie chcą się absolutnie takimi dziećmi zajmować.
Jaki jest efekt tych zmian? Kobiety zastrajkowały i przestały rodzić. Ten strajk trwa w Polsce już 30 lat, ale nikt go nie widzi. Ostatnio się trochę poprawiło, ale dla wielu kobiet to już za późno. Mamy wojnę za granicą i nie wiemy, czy ona nie rozleje się na nasze terytorium. Zmiany klimatu obniżają jakość życia. Przyszłość nie wygląda dobrze. Także wielu ludzi ma problem z poczęciem dziecka i wiele ciąż kończy się poronieniami. Nigdy nie wiesz, czy akurat zapytana o dziecko para właśnie nie płacze nad kolejną utraconą ciążą. Zadając pytanie o dziecko, wbijasz im nóż prosto w serce. Dlatego nigdy nie pytam nikogo, czy będzie mieć dzieci, ani nikogo nie namawiam do ich posiadania. Rozumiem, że istnieje wiele powodów, dla których ludzie tych dzieci nie mają.
Dzięki za długi komentarz. Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Nie myśl proszę, że ja chodzę po mieście i nagabuję młode kobiety, kiedy zdecydują się na dziecko. Ta moja aktywność to właśnie taki wpis, aby trochę odczarować do macierzyństwo, które obecnie nie ma dobre prasy. I lojalnie uprzedziłam o dzisiejszym temacie, bo zdaję sobie sprawę, że dla wielu ten temat może być bolesny. Z różnych powodów.
Wszystko co napisałaś to prawda. W UK sytuacja wygląda ciutkę inaczej. jeśli kobiety wypadają z rynku pracy, to dlatego, że opieka nad dzieckiem jest bardzo droga. Z powrotem na swoje stanowisko pracy nie ma takiego problemu jak w Polsce ale też rodzice nie mają tutaj prawa do 40 dni chorobowych rocznie na dziecko. A alimenciarzom, którzy nie płacą zabiera się paszport i prawo jazdy. To podobno działa cuda.
Bardzo fajnie napisane – historia polskiej dzietnosci w pigulce. Nie umialabym tak tego przejrzyscie napisac, wiec chwale i podziwiam. I podpisuje sie tez (nie mam wlasnych dzieci, mimo ze chcialam je miec, a teraz juz po herbacie).
Ja tak krótko napiszę: każda z nas ma prawo wyboru do bycia matką i nie bycia matką. I nokimu nic do tego. Tak po prostu, nikomu nic do tego. I tyle. Jedynie dodam jeszcze, że nikt nie ma prawa wywierania wpływu i tłumaczenia co lepsze. Bo nie wiemy co lepsze. Naprawdę nie wiemy.
No właśnie. Absolutnie się z Tobą zgadzam poza jedynym, wywieranie wpływu a tłumaczenie to dwa różne pojęcia. Nie powinniśmy na nikogo wywierać wpływu. Natomiast tłumaczenie czy pokazywanie to co innego. Można tłumaczyć czy pokazywać, a co ktoś inny z tego wyciągnie i co z tym zrobi to już jest jego sprawa. Ja mogę tylko mówić, co dla mnie jest lepsze (a też nie zawsze do końca jestem tego pewna), i nie znaczy to, że to co dla mnie jest lepsze, jest również lepsze dla drugiej osoby.
Jak najbardziej Pimposhko. Czasami mam jednak wrażenie, że to tłumaczenie to jednak forma wywierania wpływu, tak mimochodem. Przy okazji. No bo jak ja opiszę swoje życie to może Cię przekonam…
Temat posiadania dzieci jest ogromnie trudny. Nie bradzo potrafię ubrać w słowa to co chciałabym powiedzieć.
Mnie przeraża nieradzenie sobie z dziećmi przez rodziców (ostatnio mam w pracy kilka takich przypadków, czasmi nie wierzę w to co czytam).
Nikt tak naprawdę nie uczy nas bycia rodzicem. Zawodu uczymy się przez kilka czy kilkanaście lat. A bycia rodzicem w ogóle. Po prostu nimi zostajemy. I już.
To właśnie to kłamstwo Instagrama, gdzie młode kobiety widzą inny świat i myślą, że u nich też tak będzie, a jak nie jest to znaczy, że coś robią źle. No i to kłamanie, na temat instynktu macierzyńskiego, że bycie matką masz w genach więc sobie poradzisz. I właśnie dlatego trzeba tłumaczyć i pokazywać 🙂
Oj Pimposhko to bardzo trudny temat. Ludzie mają różne podejście do tematu – jedni bardzo chcą i nie mogą, inni nie chcą a mają. Mam wokół siebie sporo rodzin które nie mogą mieć dzieci. Nie chwalą się tym na prawo i lewo, nie omijają rodzin z dziećmi, ale pytanie ich przez innych no kiedy? jest dla nich bolesne. Jak patrzę na niektórych rodziców to sobie myślę, żeby chyba lepiej by było żeby mieli jednak pieska albo kotka. A propo tego pieska czy kotka, to zauważyłam, że piesek czy kotek teraz nie ma pana czy pani tylko mamę albo tatę. Ja mam troje dzieci. Ani mało ani dużo. Ale słyszałam już komentarze , że to patologia jak również stwierdzenia co to za rodzina tylko z trójką dzieci. Kiedyś uważałam, że na dzieci nie ma dobrego czasu – zawsze jest albo za wcześnie albo za późno. Teraz doszłam do wniosku, że ilość też nigdy nie jest odpowiednia dla otoczenia. Mam też sporą grupę znajomych, którzy zaadoptowali dzieci, a niektórzy nawet mając już urodzone. Zawsze jest coś za coś.
Jakiś czas temu przeczytałam wyjaśnienie pewnej pani dlaczego nie ma i nie będzie miała dzieci – zanieczyszczenie środowiska jest duże, że ona jako odpowiedzialna osoba nie będzie go jeszcze bardziej zwiększać rodząc dziecko. Doszłam do wniosku, że kobieta ma rację. Tylko kurcze ja już swoje urodziłam i to jeszcze mało odpowiedzialnie, bo aż troje. I znalazłam rozwiązanie – jako odpowiedzialna za środowisko osoba przestałam prasować, żeby jeszcze bardziej nie zwiększać tego śladu węglowego, który tak nieodpowiedzialnie powiększyłam.
Ja piszę o konkretnym podejściu, czyli mogę, mam warunki ale nie chcę. Robienie dzieci to temat rzeka. Zgadzam się z Tobą, że jedyną ilością dzieci szeroko akceptowaną w społeczeństwie jest dwójka. Jedno to za mało, trzy i więcej zdecydowanie za dużo. Mój kumpel najpierw miał jedno a potem trafiły mu się bliźniaki, ciekawa jestem czy w takiej sytuacji społeczeństwo mu jednak odpuści?
Kiedyś wydawało mi się, że nierobienie dzieci z powodów ekologicznych to straszna bzdura, teraz sobie myślę, że może coś jest na rzeczy. Oczywiście to ma tylko sens jeśli te same osoby są weganami i nie podróżują samolotem, co nie zawsze akurat idzie w parze.
W czasach grup dyskusyjnych jedna z kobiet przyznała się, że została uznana za patologię. Z powodu ilości dzieci – aż dwoje. Przez własną matkę.
To jedno z wydarzeń, które zmniejszyły prawdopodobieństwo negatywnego zadziwienia mnie.
Hmmm, może miała dość opieki nad wnukami? 😉
Miała jedną córkę i wtedy jedno wnuczę. Drugie było jeszcze w drodze.
Nie, po prostu taka była jej opinia – rodzina powinna składać się z rodziców i jednego dziecka. Więcej, to patologia.
Super sposób na zmniejszanie śladu węglowego.
Mam dwoje dzieci, zawsze chciałam być mamą. Nie przeszkodziło mi to w moim rozwoju zawodowym, realizowaniu swoich pasji. Były momenty trudne, ale życie nie jest usłane różami. Mam to szczęście, że mój mąż zawsze mocno mnie wspierał we wszystkim, przede wszystkim w opiece nad dziećmi. Teraz jest fantastycznym dziadkiem. Nie znamy wszystkich powodów, dla których ktoś nie ma dzieci. Nie zawsze jest to niechcenie, czasem problemy zajściem w ciążę czy jej utrzymaniem, czasem traumy z dzieciństwa o czym pisałaś, czasem po prostu w życiu się nie złożyło. Wiem, jak irytujące są pytania o to dlaczego ktoś nie ma dzieci. Ja nie pytam. Córka ma dwóch synów, syn z synową są bezdzietni. Widzę, jak synowa przeżywa, gdy ktoś pyta ” a kiedy dziecko?”. Ja nie pytam, bo widzę, że to dla niej trudny temat. Uważam, że każdy sam decyduje o swoim życiu i każdy ponosi konsekwencje swoich wyborów.
GaMo oczywiście, ja piszę o konkretnej sytuacji czyli mogę, mam warunki ale nie chcę. Partner to bardzo ważna sprawa. Jeśli miałabym coś napisać, że swojego doświadczenia to jedyna rzecz o jaką kobieta powinna się martwić jest partner. Jeśli partner jest ok, to wszystko inne będzie dobrze. Oczywiście jest jeszcze kwestia tego, czy dziecko będzie zdrowe, ale tutaj akurat martwienie się nie gwarantuje, że tak będzie. Dobrze, że nie pytasz. Ja bym nie pytała. Mnie w sumie też nie pytano, myślę, że część cioteczek w rodzinie ‘spisała mnie na straty’ i małe Pimposhki są dla nich niezłą niespodzianką. Masz rację, każdy ponosi konsekwencje swoich wyborów.
Temat – rzeka, trudno krótko skomentować.
Temat dotyczy uczuć i odczuć, więc dotyczy każdego i każdy ma rację. Swoją.
Zgadzam się z Tobą, że nie trzeba bać się macierzyństwa. I że jest “niesamowitym doświadczeniem”. Ale podobnie, jak lot w kosmos lub chodzenie po górach – nie dla każdego.
Instynkt macierzyński – skoro ktoś go nie czuje, to nie mam prawa tego podważyć. Maria Czubaszek mówiła o tym otwarcie, Grażyna Torbicka ucina temat, a ja obie postawy szanuję.
Samotność na starość jest przerażająca, nawet gdy ma się dzieci. Ile ludzi, tyle historii, czasem dzieci umierają wcześniej, czasem jest się samotnym, choć siedmioro dzieci się wychowało.
Nie odnoszę wrażenia, że “dziś wmawia się kobietom, że dziecko do niczego nie jest potrzebne i że można mieć fascynujące i piękne życie bez”. Chyba raczej uświadamia się kobietom, że będąc bezdzietną też można być pełnowartościowym człowiekiem i nikt nie ma prawa tego oceniać.
Bezwarunkową miłość i budowanie wyjątkowej więzi dobrze jest sobie zorganizować z mężem/partnerem, bo to z nim będę do końca, a dzieci przychodzą na świat, a potem odchodzą i to nie my jesteśmy centrum ich świata.
Tak myślę ja, szczęśliwa żona i dumna matka dwóch córek. Też mi się trafiły atrakcyjne karty od losu. Różnica między nami, Pimposzko, jest taka, że moje dorosłe i już wykształcone, i to one mnie czasem na wakacje lub do restauracji zabiorą.
Zgadzam się z Tobą i ładnie to ubrałaś w słowa. Dla mie to jest oczywiste, że ktoś kto nie ma dzieci jest pełnowartościowym człowiekiem. W ogóle zastanawiam się, jaki to jest ten człowiek ‘niepełnowartościowy’. Nie rozpatrywałabym posiadania dziecka w kategorii jakiejś wartości. Ale osobiście uważam, wnioskując po wypowiedziach osób niedzietnych, że te treści je ogłupiają. Posiadanie dzieci pokazuje się w takim świetle, że tylko idiota by się na dziecko dziś zdecydował. A dobrze opisała to Lena wyżej, klimat społeczny i ekonomiczny w ogóle prokreacji nie sprzyjają. I to jest według mnie wielka szkoda.
Niepełnowartościowy, czyli z defektem, błędem. Bo skoro nie ma dzieci, to znaczy, że coś z nią/nim nie w porządku, skoro nie może wypełnić najważniejszej misji i podstawowego sensu życia.
No właśnie. To niefajnie, że się tak kobietom mówiło to teraz wahadełko wyszło w drugą stronę.
Droga Pimposhko, trochę się z Tobą zgadzam, ale trochę nie. Za dużo musiałabym opowiadać o swojej prywatności, żeby to dobrze uzasadnić, więc poprzestanę tylko na sugestii, że moim zdaniem niektóre proste uzasadnienia bezdzietności są proste wyłącznie na wierzchu, bo trudno jest przy każdej rozmowie na tematy rodzinne robić publiczną wiwisekcję swoich motywacji. Bardzo się cieszę, że doceniasz swoje szczęście i niech Ci ono dalej dopisuje!
Mario, podejrzewam, że nie jesteś kobietą urodzoną w 1997 roku. Dzisiejsze uzasadnienia bardzo różnią się od tych, jeszcze 10 czy 20 lat temu. Nie siedzę u nikogo w głowie, wnioskując po wypowiedziach, kobiety głównie powstrzymuje strach. A dzisiejsza narracja ten strach podsyca. Może te zetki będą się bać do końca życia? Swoją drogą to statystycznie najbardziej nieszczęśliwe pokolenie w historii.
Dodam tylko, że można mieć dzieci, kochać je bezgranicznie i być z tego powodu szczęśliwą osobą nawet jeśli nie lubi się dzieci w ogólności.
A pryszczate nastolatki to są naprawdę fajni ludzie, nawet jak czasami coś odpyskują albo nie posprzątają w pokoju.
O tak, tak. Jakby bawienie się lalkami w dzieciństwie miało cokolwiek wspólnego z byciem rodzicem w dorosłości.
przeczytałam wszystkie komentarze i każdy ma swoje racje a ja wsadzę kij w mrowisko !Ja znam takie kobiety, które nie chcą mieć dzieci i takie które nie mogą mieć i takie które mają i nie będę delikatna w moich spostrzeżeniach. Te co nie chcą mieć dzieci to bardzo wygodne osoby takie co aby się nie napracować nie mieć obowiązków i ogólnie leżeć i pachnieć. Tak się teraz porobiło tylko ja osobiście uważam, że w życiu wszystko jest po coś a taki sposób życia tak koło 50-tki się nudzi i nie ma już tylu przyjaciół bo po drodze się wykruszyli i zostaje się samą. Wiem ,że nie zawsze w starości ma się oparcie w dzieciach ale ma się tak zwane doświadczenia życiowe i wspomnienia .które nie zawsze muszą być smutne.. Obracam się w różnych środowiskach i ci którzy rezygnują z utworzenia rodziny nie wiedzą co czynią. Mam koleżankę ,która mówiła ,że sobie nie wyobraża żeby jej się coś w brzuchu ruszało bo to jest wstrętne(ja byłam wtedy w ciąży) i nie wiem co jej się stało ,że po 40 urodziła i jest przeszczęśliwa. Nigdy jej nie przypominam co wygadywała bo po co. Podsumowując w 90% to wygoda a ,że mają potrzebę kochania to kupują pieski. Koniec i kropka .Nikomu tutaj nie chcę robić przykrości ale obracam się w wielu środowiskach i tak to widzę. Pozdrawiam Krystyna
To co piszesz też nie jest bez racji. Na szczęście osoby egoistyczne będą same ponosić konsekwencje swoich wyborów. Z drugiej strony, może to lepiej, że tacy egoiści nie mają dzieci bo chyba to by nie były szczęśliwe dzieci.
Co ciekawe, im starsze osoby tym bardziej powtarzają, że rodzina jest najważniejsza. Wiem, że brzmię jak stara konserwa ale ja też tak myślę. I strasznie mi trochę jak widzę, że rodzina jako jednostka społeczna umiera. I nie, to wcale nie musi być rodzina 2+2 ale generalnie struktura społeczna się zmienia na gorsze. Jesteśmy coraz bardziej zindywidualizowani przez co coraz łatwiej nami manipulować i wykorzystywać.Mam nadzieję, że czeka nas jakiś renesans tych wartości.
Nie do końca zgadzam się z Tobą, ale wychodzę z założenia, że każdy ma prawo do swoich poglądów, ale ten fragment jest po prostu złośliwy i przesiąknięty negatywnymi emocjami.
“Te co nie chcą mieć dzieci to bardzo wygodne osoby takie co aby się nie napracować nie mieć obowiązków i ogólnie leżeć i pachnieć”.
To jest konsekwencja wyboru – nie mieć dzieci. Mam do tego prawo.
Uważam, że życie kobiety to nie powinna być orka na ugorze, w smrodzie i wiecznie na nogach. W poświęceniu dla innych? Bo trzeba spełnić społeczny obowiązek. Nie wylatywać poza schemat?
Tak mi się jeszcze nasunęło: czy męźczyźni też tak rozkminiają temat posiadania dzieci.
Bądźmy tolerancyjni. Po prostu. Tolerancyjni.
W badaniach nad bezdzietnością z wyboru (wg. tego artykułu w Piśmie) jest dużo mniej mężczyzn. Głównie dlatego, że cały czas to kobieta ponosi głównie konsekwencje rodzicielstwa, więc jakby mają więcej do powiedzenia w tym temacie (bo to one będą w ciąży, bo to one będą rodzić, bo to one zostaną z dzieckiem w domu przynajmniej na początku itd.) Ale z badań wynika, że mężczyźni też o tym myślą, szczególnie w kategorii potomka, płodzenia syna, męski obowiązek aby przekazać geny dalej itd. Ale społecznie jest chyba mniejsza presja na nich.
Mam w rodzinie małżeństwo bezdzietne z wyboru. Bardzo dużo pracują, pozostały czas wypełniają im podróże i inne hobby. Nie mają kiedy leżeć i pachnieć. Wiek – prawie 60, wielu przyjaciół, niektórzy bezdzietni, ale wielu przeciwnie. Znam też tych ich bezdzietnych przyjaciół. Fajni ludzie, bardzo ich lubię. Dlatego Twój komentarz bardzo mi się nie podoba.
Hej.
Zgadzam się, że macierzyństwo ma obecnie czarny PR. Prywatnie mam dzieci i jestem z tym szczęśliwa. W sumie nie mogę sobie przypomnieć momentu gdy żałowałbym tej decyzji. I niestety spotkałam się z sugestiami, że kłamię. Że mówię tak, bo wypada, bo nie chcę przyznać że żałuję. Czy moje życie się zmieniło po urodzeniu dzieci? Tak. Czy na gorsze? Zdecydowanie nie. Oczywiście są rzeczy, których przez jakiś czas nie mogłam robić ale nigdy nie czułam że straciłam siebie.
Jeśli ktoś nie chce mieć dzieci, jego wybór. Nigdy nie pytam o posiadanie dzieci bo nie wiem co się dzieje za zamkniętymi drzwiami, może właśnie tragedia wynikająca z niemożności posiadania potomstwa. Jednocześnie rozumiem jeśli ktoś opiera swoje wyobrażenia o rodzicielstwie na podstawie zdjęć z Instagrama/Facebooka, z małymi aniołami w falbankach, wyszykowanych rodzicach i wysprzątanym mieszkaniu, to jak przyjdzie co do czego to można się zdziwić.
Jednak najbardziej mnie osobiście drażni wmawianie rodzicom że jesteśmy zadowoleni z wyboru tylko na pokaz i nie chcemy przyznać się przyznać, że tak naprawdę popełniliśmy błąd. A nie raz się z tym niestety spotkałam.
Zgadzam się. Ale ludziom bezdzietnym z wyboru też nie należy wmawiać, że popełnili błąd, którego będą żałować w przyszłości, a teraz są zadowoleni tylko na pokaz.
Ludzie naprawdę są różni.
Myślę, że jeśli są zadowoleni na pokaz to raczej w późniejszej fazie życia ;). Ale oczywiście masz rację, każdy jest inny, każdy podejmę decyzje za siebie i ponosi tego konsekwencje. Każda sytuacja ma dwie strony medalu. Mnie chodzi o dzisiejszą narrację, która być może popycha niektóre kobiety w kierunku decyzji, której mogą w przyszłości żałować. Tak jak autorka pierwszego cytatu w tym wpisie.
Co ciekawe chyba z 10 lat temu było takie parcie na singli. To nie był człowiek samotny, ale hip singiel, wolny, niezależny i wszystko cacy. Teraz raczej mówi się o samotności i o ty jak ważne jest aby kogoś w życiu mieć.
Osobiście nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Na bezdzietniku widziałam za to komentarz, że matki są tam mile widziane tylko wtedy, jeśli są gotowe przyznać, że żałują macierzyństwa, dzięki czemu bezdzietne z wyboru mogą się utwierdzić w swojej decyzji. Macierzyństwo ma złą prasę ale też uważam, że stało się trudniejsze. Istnieje dużo większa presja na bycie ‘dobrą mamą’ a wymagania (szczególnie od kobiet) są mocno wyśrubowane. Czy w PRL ktokolwiek krytykował kobietę, bo dziecko było w placówce? Fajnie to powyżej opisała Lena.
Pojadę i ja beż trzymanki.
Miałam kiedyś dziecko, miałam i 2 koty, a od ponad 11 lat mam psa, którego traktuję nie tylko trochę jak dziecko
I ten pies jest najlepszy z tego wszystkiego.
Serio? W dzisiejszych czasach też nie zdecydowałabym się na dziecko i wcale mnie nie rusza, że widoki na bycie babcią mam żadne. W razie czego, mniej krewnych do martwienia się o nich.
Wow! Faktycznie pojechałaś trochę z grubej rury. Każde zdanie się liczy prawda? Nie chcę Cię tutaj ciągnąć za język dlaczego masz takie zdanie, a nie inne. Dzięki, że podzieliłaś się swoją opinią.
Lu, że mną to samo. A jak sobie pomyślę o dzisiejszym kompletnym braku wsparcia społecznego dla matek z dziećmi, brakiem wspierającej wioski, niepewności życia, tego że od bezdomności dzielą ludzi dwie czy trzy raty kredytu, nieobecności wspierających babć, nieradzeniu sobie państwa z alimenciarzami, kosztami wychowania dzieci nieprzystającymi do zarobków to mi się nóż w kieszeni otwiera, że do tych niedzielnych ktoś śmie mieć pretensje.
W Niemczech fakt posiadania potomstwa zawsze był powodem zubożenia. Drugim powodem obecnie jest fakt opiekowania się starym, niedoleznym rodzicem.
Jako społeczeństwo daliśmy plamę.
W Polsce nie jest inaczej.
Ale za to jak to duszę karmi 😉 Swego czasu byłam przekonana, że kobiety która są matkami muszą, no po prostu muszą mieć gorsze zdrowie (ten wysiłek, także mentalny itd.) Nie znalazłam jednak badań, które by to potwierdzały. Uważam, że to jakaś zmowa naukowców…
A to jest w ogóle badane? 😉
Ja na przykład nie znalazłam badań na występowanie insulinooporności wśród osób szczupłych. Wśród osób otyłych owszem, badania są. Co prawda raczej o wpływie otyłości na insulinooporność, nie o korelacji, ale coś tam jest. Osób szczupłych w tym kierunku w zasadzie się nie bada, chociaż akie osoby są. Grubych też zresztą zazwyczaj się nie bada, tylko każe mniej jeść 😉
Bardzo ciekawy temat. Są badania w krajach biedniejszych gdzie jest bardzo uboga dieta; etniczne pochodzenie etc. Znalazłam badania jakiś czas temu ale masz rację, mało na temat osób szczupłych. Generalizując, przyczyna jest ta sama, częsty wystrzał insuliny poprzez grupy jedzenia – skrobia, inne typy cukru, nie tylko słodycze, banan to też cukier. Uogólniam oczywiście.
Za to sporo jest badań na temat wysokiego ciśnienia u osób szczupłych z pewnymi korelacjami. Może Pimposhka, guru statystyki poleci źródła?
Dodając do tematu, wmawia się kobietom jedzenia za dwojga i jedzenia tyle węgli ile tylko można wpychać. Ani to służy kobiecie ani dziecku.
Generalizując bo są i doktorzy wyedukowani na najnowszych badaniach. W czasie ciąży w uk zalecano mi rozne szczepionki, odmówiłam.
Rozmawiając później z lekarzem położnikiem, który był przerażony takimi zaleceniami.
Nie jestem lekarzem i zawsze polecam dr Tomasza Dangel jako źródło.
Moja Mama miała nadciśnienie. Całe życie była szczupła. Albo chuda 😉 Ja pierwsze problemy z ciśnieniem miałam jeszcze w liceum, ważyłam 48 kg i w ramach wagarów zdarzało się wejść na Chojnik, ot tak dla zabawy.
A cukier, tak jest tego mnóstwo. Od “zdrowych” przekąsek, przez wędliny po “zdrową” marchewkę 😉
Ja może jestem guru statystyki, ale to by potrzeba guru epidemiologii. Chodziło mi generalnie o zdrowie. Na przykład żonaci mężczyźni żyją dłużej niż nieżonaci, jeśli chodzi o kobiety fakt, czy są zamężne czy nie, nie robi różnicy 😉
Zonaci mężczyźni żyją dłużej bo dba o nich kobieta.
Wszystko to co napisałaś to prawda i oczywiście niedzietnym wcale się nie dziwię. Ale mnie się nóż w kieszeni otwiera, jak ktoś mówi, że nie ma dzieci bo w dzieciństwie nie bawił się lalkami. Ale oczywiście nie mam do nich pretensji. Ale czy to nie jest smutne, że do tego doszło (społecznie)? Że kobiety nie mają przywileju bycia rodzicem, bo tak urządziliśmy sobie społeczeństwo? Tak jak ubolewam nad tym, że teraz dzieci siedzą przyklejone do telefonów zamiast ganiać po podwórku. Albo jak biznesy big food tuczą nas jak gęsi na wątróbkę.
Foie gras przychodzi mi na myśl….
Społeczeństwo zawsze było tak urządzone, że o dzieci miały się martwić kobiety. A panowie to niekoniecznie. Różnica jest taka, że teraz można skutecznie zapobiegać ciąży. Bycie rodzicem było konsekwencją a nie przywilejem.
Kiedy się urodziłam, moja mama mieszkała ze mną u teściów a mój tata pojechał w rejs na osiem miesięcy. Moi rodzice nie mieli kredytu, na własne M ze spółdzielni też nie mieli szans. Naszym pierwszym mieszkaniem był pokój z kuchnią i łazienka na korytarzu koło kotłowni, które moi rodzice wyjmowali. To było podpiwniczenie domku, bliźniaka, na górze mieszkały dwie rodziny, każda miała swoje piętro. Mieszkaliśmy tam chyba cztery lata, potem na jakiś czas wróciliśmy do dziadków, w jednym pokoju oni, w drugim my, w trzecim wujek z żoną i synem. Moja babcia wtedy jeszcze pracowała, jako nauczycielka, w szkole z internatem więc pracowała na zmiany, nie było mowy o pomocy, najpierw chodziłam do niani, potem do żłobka (fakt był pod domem). Potem rodzice wyremontowali strych u dziadków i w zasadzie tam mieszkają do dzisiaj. Byłam dzieckiem planowanym, z wyboru i cieszę się, że moja mama nie myślała tak jak niektóre kobiety dzisiaj bo nie byłoby by mnie na świecie. Są młodzi, których nie stać teraz na dziecko bo muszą sobie robić selfiki na egzotycznych wakacjach. Ja rozumiem, że chcą mieć w życiu lepiej niż ich rodzice (a szczególnie matki), tylko czy faktycznie to nasze młode pokolenie jest takie szczęśliwe? Zgadzam się z tym co napisałaś i z tym co napisała Lena, ale mam podejrzenia, że te wspomnienia na temat posiadania dzieci w PRL są nieco wybiórcze. Dałaś mi pomysł na kolejny wpis 🙂
Bycie rodzicem było “obowiązkiem”, nie konsekwencją. W pewnym wieku wypadało mieć małżonka i potomstwo.
W czasach naszego dzieciństwa podwórko (i okolice) służyło do zabawy, nie do parkowania. No i popołudnia nie były zapełnione zajęciami dodatkowymi.
Krystyno, odniosę się do twojego komentarza.
Jestem matką, lubię pachnieć, leżeć i pracować mądrze any dobrze zarabiać i cieszyć się życiem. Lubię wygodę i dobre życie. Nie ma to nic wspólnego z egoizmem.
Moja siostra nie ma dzieci, jest Lamą w zgromadzeniu buddyjskim. Nie cechuje jej pragnienie wygody. Bardzo dużo podróżuje i na pewno ma wiele wspomnień. Jest osobą duchowną i jest wiele takich kobiet. Nie wiem w jakich środowiskach się obracasz, może warto znaleźć inne, lub spojrzeć na obecne z innej perspektywy ( ludzie są tacy jak o nich myślimy, prawda? ). Kropka.
Moje zdanie, zostałam matką pod 40tkę bo nie znalazłam wcześniej dobrego materiału genetycznego i nie ma to nic wspólnego z parciem na dziecko. Do pracy wróciłam po 6 miesiącach, wracałam do domu z radością ale również szlam do pracy z zadowoleniem że mogę mieć konwersację słowną z drugim, człowiekiem.
Ślad węglowy? Hmm, więcej go produkujesz jedząc awokado, i owoce w zimie albo gdy kupujesz tzw. “eko”skórę.
Bezdzietność jest takim samym wybórem jak każdy inny, i nic mi do tego. Krytyka takich wyborów mnie razi, dokładnie tak samo jak za każdym razem gdy ktoś kto nie je mięsa próbuje mnie umoralniać. (Moja siostra nie je od wielu lat ale nie próbuje wmówić mi że robię coś złego).
A co do miłości, jeśli nie kochasz siebie, to i 5 psów nie pomoże. Kochając siebie, pozwalasz innym by cię kochali. Tak to działa.
Dodam, jestem około 50tki i , in jestem starsza to doceniam mocne przyjaźnie, niezaleznosc finansową i rozwój osobisty.
Ale solidny wpis i ile dyskusji 😀
No mi się też trochę wydaje, że nie jest za dobrze reklamowane macierzyństwo teraz. No i kosztuje finansowo i życiowo kosmicznie dużo przy wymaganiach. Nie poszłabym tak daleko, że szkoda, że się kobiety nie decydują na dzieci. W ogóle mnie wkurza skupianie tej dyskusji tylko na kobietach. Z par, które ja znam, głównym hamulcowym jest facet – albo przez głośny wybór, albo przez brak ogarnięcia życiowego, które potęguje wszystkie obciążenia związane z rodzicielstwem. Kobieta sama co do zasady nie może mieć dziecka. I to nie jest tylko jej decyzja.
Nigdy nie namawiam na dzieciaki nikomu i nigdy nie pytam. Znam bardzo dużo koleżanek z problemami z zajściem w ciążę i nigdy nie chciałabym sprawić nikomu tej przykrości wywołując temat. Ja się dobrze bawię, ale no widzę fart życiowy: dzieci relatywnie zdrowe, zawodowo jest ok, małżeństwo łatwe i przyjemne.
Wydaje mi się trochę zabawne, jak wiele młodszych znajomych bez pytania oferuje informację, że nie chcą nigdy dzieci tuż po tym, jak się przedstawiam i podaję fakt, że ja mam jakieś :D. Zdarzyło mi się to więcej niż jeden raz, często była to druga rzecz, którą mi ta osoba o sobie powiedziała. Wydaje mi się, że świadczy to o tym, jaki to jest tożsamościowy wybór. Ale też to raczej rzadsze przypadki, znakomita większość ma dzieciaki już na tym etapie życia (druga połowa 30tki).
Mam jakieś mgliste wrażenie, że ludzie – w tym ja – odmawiają sobie sezonowości swoich wyborów. Że w sensie teraz jestem fanatykiem ogrodnictwa, ale za pięć lat może mi się znudzi i wyprowadzę się z powrotem do bloku np. Albo że no teraz to chcę być bezdzietnym lambadziarzem i wysypiać się w opór, jeździć na wycieczki i nie musieć słuchać litanii o minecrafcie aż mi uszy spuchną, ale może za pięć lat zmienię zdanie. Nie wszystko musi być manifestem i nie trzeba się od razu na wieki wieków deklarować.
Ale jak bardzo mnie bawi powyższe, to jednak zupełnie nic mi do tego i ogólnie mam poczucie, że każdy wybiera jak umie najlepiej, ja wiem niewiele o cudzym życiu, nie umiałabym doradzić. Żadnym gadaniem mojego wyboru życiowego nie zareklamuję, moje dzieciaki to nie wiem, mnie bawią, ale możliwe, że dla kogoś innego są wkurzający albo nudni. A wszystkie te artykuły to jakieś dziwne pitu-pitu i wszystko jest super przekoloryzowane.