Zmiana w najlepszym przypadku jest dyskomfortem. Zmiana zawsze jest trudna. I tak naprawdę nie wiem, czy trudniejsza jest zmiana, która jest poza naszą kontrolą czy zmiana, której dokonujemy na własne życzenie. To pewnie zależy od tej zmiany. Rozstanie prawdopodobnie boli tak samo, niezależnie czy jest oczekiwane czy spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Jeśli rodzi się zdrowe dziecko to i tak wywraca nasz świat do góry nogami ale ma się to nijak do sytuacji, kiedy dziecko rodzi się chore i w jednej sekundzie już wiesz, że nigdy nie pójdzie do żłobka, który masz zarezerwowany od półtora roku a Ty nigdy już nie dokończysz doktoratu i nie będziesz naukowcem.
Życie jest pełne niespodzianek, tych cudownych i tych bolesnych. To jak je przeżyjemy w dużej mierze zależy od tego jak reagujemy na zmiany. Zmiana ZAWSZE jest trudna. Zawsze! Często jest tak, że ‘chciałabym ale się boję’. Patrzymy na inne osoby i wydaje się nam, że oni ciągle coś zmieniają w swoim życiu i przychodzi im to z taką łatwością i gracją. To nie prawda. Żadna zmiana nie przychodzi łatwo, każda to skok na głęboką wodę, mnóstwo pracy, stres i wiara, że jednak człowiek nie popełnia największego błędu w swoim życiu.
Bo co jeśli okaże się, że ta wymarzona praca, dla której przeprowadziliśmy się na drugi koniec świata to jednak nie to? Co jeśli to mieszkanie, na które pracowaliśmy ciężko tyle lat nagle znacząco straciło na wartości a nad nami mieszka fan głośnej muzyki? Albo zaczęliśmy budowę wymarzonego domu (i na jej czas mieszkamy kątem u rodziców) ale jej finał co rusz oddala się w przyszłość, bo ceny kredytu, bo koszty materiałów, bo trudności ze znalezieniem ekipy….. i nagle dałabyś wszystko aby znowu mieć te 50 metrów w wielkiej płycie.
Podjęłam w swoim życiu wiele decyzji, które prowadziły do ogromnych zmian. Z biegiem czasu stają się one łatwiejsze, ale nie mylić z łatwe. Skoro raz, drugi i trzeci się udało, to teraz też pewnie się uda. Na początku dorosłego życia miałam w tym wielkie wsparcie moich rodziców. Jak wtedy, kiedy po pół roku zrezygnowałam ze studiów na AGH i wyjechałam z Krakowa do Warszawy, a potem nie dostałam się na żadne z trzech wybranych kierunków studiów na UW. Masakra prawda? Rok w plecy i marne perspektywy. Zaczęłam studia na prywatnej uczelni, (ola boga!) na socjologi. Źle na tym nie wyszłam.
Pamiętam moją pierwszą noc w akademiku, w Anglii, na nowej uczelni, daleko od domu, w spartańskim, nieprzyjaznym pokoju. Myślałam, co ja najlepszego zrobiłam… Potem dobrowolnie zostawiłam stabilną, bardzo dobrze płatną pracę aby robić doktorat (w dalszym ciągu uważam, że doktorat to najtrudniejsza rzecz, jaką do tej pory w życiu zrobiłam) ze stypendium o połowę mniejszym niż moja pensja. Kupno MAD było stosunkowo bezbolesne, ale… Wcześniej wynajmowaliśmy mieszkanie. I pamiętam jak po dwóch dniach ganiania po schodach góra dół myślałam, co my najlepszego zrobiliśmy…. Kupno DAD to już inna historia. Rok zajęło mi przyznanie się, przed samą sobą, że MAD jest za mały i trzeba się wyprowadzić. Naprawdę nie chciałam zmiany. Przeprowadzka to było osiem miesięcy naszego życia ale autentycznie kocham ten nowy dom i to jak mieszkanie tutaj zmieniło nasze codzienne życie na lepsze.
No dobrze. Ale mieszkanie w MAD nie było komfortowe i finalnie popchnęło nas w kierunku zmian. Łatwiej jest podjąć decyzję o zmianie, jeśli coś nam przeszkadza albo jesteśmy zmuszeni do zmiany. Żona mojego kuzyna miała przez długi czas kiepską pracę w handlu. Pracowała w punkcie sprzedaży telefonów komórkowych, nic specjalnego, nawet chyba ajfonów tam nie sprzedawali. Tylko ona i szef i godziny na stołku za ladą. Pensja, nie tylko marna ale pół oficjalnie a pół pod stołem. Śmiałam się z mojej babci, która za każdym razem podkreślała, że młoda pracuje w ‘salonie’ a nie ‘sklepie’. I choć młoda chciała tą pracę rzucić w cholerę to ciągle słyszała, że jak to, że szef taki ludzki, że praca stabilna, że przecież mają małe dziecko itd. No ale w końcu szef zamknął budę i została bez pracy. Uruchomiono środki rodzinne, nagle ktoś sobie przypomniał, że przecież kuzynka była przez wiele lat główną kadrową w Tesco i młoda dostała tam pracę. Pamiętam jak sama pomagałam jej w przygotowaniach do rozmowy kwalifikacyjnej oferując konwersacje w języku angielskim. I co? Szefowa była wniebowzięta, młoda okazała się super pracownikiem. Łykała wszelkie szkolenia, które oferowała jej korporacja. Owszem, Tesco teraz wycofało się z Polski ale kiedy młoda szukała nowej pracy to była to już inna dziewczyna. Pewna siebie, wiedziała, że po tym co zrobiło z nią Tesco bez trudu znajdzie nową pracę i oczywiście znalazła.
Nasze otoczenie nie zawsze rozumie nasze decyzje w sprawie zmian. Przecież masz taką świetną pracę, po co chcesz ją zmieniać? Rozwodzicie się? Ale przecież jesteście takim fajnym małżeństwem? Jak to się przeprowadzacie? Przecież macie taki ładny dom i dzieci mają tak blisko do szkoły….. Tak Wasze mieszkanie jest małe, ale wiesz, dobrze, że w ogóle jest. Oczywiście zależy nam na tym, aby bliscy wspierali nas w naszych decyzjach a nie odwrotnie. Kiedy zastanawiałam się nad doktoratem, zabrałam narzeczonego (jeszcze wtedy) do restauracji i wyłożyłam kawę na ławę. Opisałam jak wg. mnie będzie wyglądać nasze życie przez najbliższe kilka lat i co on na to. Otrzymałam wsparcie ale nie zawsze tak jest. Zmiana to zawsze ryzyko, nawet jeśli jest dobrze przemyślana i planowana. Możemy wreszcie założyć ten własny biznes, o którym zawsze marzyłyśmy. Wszystko zaplanowane, poduszka finansowa jest, wypowiedzenie złożone, umowa najmu lokalu podpisana, opieka dla dzieci zapewniona i nagle…. pandemia.
A czasem jest tak, że zmiana sama nas znajduje. Dom, który zawsze nam się podobał nagle został wystawiony na sprzedaż. Kolega wyjeżdża za granicę i chce oddać psa w dobre ręce. Pojawia się interesująca oferta pracy warta rozważenia. A czasem jest to wygrana w totolotka albo spory spadek. Nie zawsze jest to jednak miła niespodzianka. Trzeba ważyć za i przeciw i podjąć decyzję, czy w to wchodzimy. I wierzyć swojej intuicji. Czasem się zastanawiam czy moje życiowe decyzje, które powodowały te wielkie zmiany były po prostu takie dobre, czy to ja zaadaptowałam się do nich, niezależnie od tego, jaki był wynik. Myślę, że kluczowa jest tutaj konsekwencja po dokonaniu wyboru. Jeśli jest to nasza decyzja, to wtedy staje się to łatwiejsze. I moja mantra, że zawsze jest wybór.
Praca na drugim końcu świata nie wypaliła? Na pewno obok jest jakaś inna. Mieszkanie stało się naszym więzieniem? Może można je wynająć albo przyjąć lokatora? Przekredytować? Zacisnąć zęby i tymczasowo wziąć dodatkowy etat aby spłacić szybciej rosnący kredyt? Budowa nie idzie tak jak powinna? Trzeba spiąć dupsko, zakasać rękawy i zrobić coś, co sprawi, że robota pójdzie szybciej. Możemy sami pomóc na budowie albo znaleźć dodatkowe zatrudnienie albo możemy wprowadzić się do niewykończonego domu.
Wiem, że dzisiejszy wpis brzmi nieco enigmatycznie. Potrzebowałam to dzisiaj napisać. Może ktoś w Was potrzebował to dzisiaj przeczytać? Kochani, jeśli czekają Was w najbliższym czasie jakieś ważne życiowe decyzje i duże zmiany to życzę Wam, aby wszystko ułożyło się zgodnie z Waszymi oczekiwaniami a nawet lepiej. Zmiana jest trudna, stresująca, czasem wręcz przerażająca. Ale jest też solą życia a w założeniu, chodzi o to aby finalnie było fajniej. Powodzenia!
***
Uprzejmie donoszę, że za tydzień nie będzie wpisu na blogu. Będzie to przerwa techniczna związana z rodzinną uroczystością w niedzielę. Za to za dwa tygodnie obiecuję Wam pełną relację.
Tak, jedyną stałą jest zmiana 🙂
Czasem też tak jest. Właśnie chyba najważniejsze jest jak sobie radzimy ze zmianami, czy to tymi na własne życzenie czy tymi niespodziewanymi.
Podpisuję się rękami i nogami 🙂
Bardzo ciekawe jest to co napisałaś, że jak boimy się zmian to tracimy nieco kontrolę nad naszym życiem. Ja nigdy nie umiałam płynąć z prądem, ale też często byłam o to na siebie zła, z cyklu 'No i po Ci to było?' ale fakt, jakoś potem wszystko się układało i cieszyłam się, że jednak zdecydowałam się na zmianę. Zmiana na własne życzenie 'boli' trochę mniej.
Być może myślałam trochę o Was jak pisałam ten wpis 🙂
Powodzenia Halino, to by nie było będzie dobrze!
Ewentualna nowa praca, jak się sytuacja wyklaruje to o tym napiszę
Podobno nasze życie jest ciągłą zmianą…
Aż gęsiej skórki dostałam, tak ten post do naszej sytuacji pasuje. Kopa w d… od zycia dostalismy i nie wiem co o tym sadzic, moze trzeba nam tego bylo by do przodu ruszyc….
Pozdrawiam serdecznie!
Będzie dobrze. Dasz radę
Pomimo, że cenię sobie spokój i stabilność, w moim życiu było wiele zmian. Miejsca, charakter pracy oraz miejsca zamieszkania zmieniałam kilka razy. Zawsze niosło to za sobą jakiś stres, ale powodowało, że się " spinałam" aby podołać nowym wyzwaniom. Uważam, że zmiany prowadzą do rozwoju, ponieważ uczymy sie czegoś nowego, poznajemy nowych ludzi, miejsca. Nie trzeba bać się zmian, tylko podchodzić do nich z otwartym umysłem. Pozdrawiam
Kiedyś nienawidziłam zmian i uważałam, że to najgorsze co może mnie spotkać, wolałam bezruch i przewidywalność. A potem przeżyłam życie w dużym stopniu w nudzie albo w stresie, bo jedyne zmiany jakie zachodziły to te niefajne i zaskakujące, nie pozwalałam sobie na te płynące z mojej inicjatywy. Od jakiegoś czasu patrzę na zmiany przyjaźniej, z nadzieją na rozwój. Gdybym mogła przekazać coś sobie 20-letniej to powiedziałabym: "Próbuj, testuj, zmieniaj swoje otoczenie, najwyżej coś się nie uda, to podniesiesz się, poprawisz koronę i pójdziesz dalej!" Żałuję, że mnie nikt tego wtedy nie powiedział, chociaż pewnie bym nie uwierzyła… *^o^*
Gosiu, czy mamy coś wspólnego z Twoim dzisiejszym postem i przemyśleniami?;) A może pojawiło się też coś nowego i szykujesz się sama do zmian?
U nas chęć ciągłych zmian (tych planowanych rzecz jasna:)) jest naprawdę silna. Jedyna stała, której nam potrzeba to my sami, reszta może (a nawet powinna) ciągle ewoluować lub się zmieniać. Ta potrzeba jest tak silna, że wszystkie nieprzyjemności związane z dokonywaniem zmian nie są w stanie nas zniechęcić. Ale to nie oznacza, że wszystko przychodzi łatwo. W sumie to niewiele przychodzi łatwo, chociaż czasem życie zaskakuje i rozpieszcza 🙂
Stres pojawia się zawsze, ale wątpliwości z każdą kolejną zmianą jest mniej. W sumie to obecnie nie mam żadnych! I chyba będzie już tylko łatwiej. Pierwszy krok (czyli podjęcie pierwszej decyzji o znaczącej zmianie) jest najgorszy, jakkolwiek banalnie to brzmi. Potem każda kolejna zmiana jest łatwiejsza, decyzja przychodzi szybciej, mniej przeraża, bardziej ekscytuje.
Zmiany nieprzewidziane, zwłaszcza te niosące smutek i problemy, to oczywiście inna para kaloszy. Grunt to starać się od razu znaleźć rozwiązanie, podejść do tematu rzeczowo i praktycznie, nie dać się. Tak my na to patrzymy. Ale znowu – tak jak piszesz. To nie jest łatwe! Jeśli ktoś radzi sobie ze zmianami i robi szalone rzeczy, to z boku wygląda jakby wszystko szło jak po maśle, na luzie, bez stresu. Ha, nic bardziej mylnego, prawda? 🙂
Myślę, że warto o tym pisać, bo jak widać zmiany dotykają nas wszystkich i możliwe, że komuś doda to skrzydeł 🙂 Halina – trzymam kciuki, żeby panika przerodziła się w chęć działania! I wtedy wszystko pójdzie w dobrym kierunku!
A ja aż się boję dowiedzieć, co sprowokowało cię do takiego wpisu. Jestem w trakcie zmiany. Nie wiem, co mam robić. Panika i mocne obniżenie poczucia wartości. Wiem, że to chwilowe. Wiem, że z tym dam radę. Wiem, że jestem bezpieczna. Będzie dobrze.
Jestem bardzo ciekawa,co się kryje pod tym postem?