Wiem, miała być przerwa techniczna ale postanowiłam, że coś tam naskrobię. Ten wpis powstaje jeszcze przed rodzinnym przyjęciem. Zdałam sobie sprawę, że od kilku tygodni nie było zdjęć na blogu tylko same rozkminki. No to proszę. Miałam taki tydzień, że ho ho. W weekend, przygotowując się do ważnej rozmowy koniecznie musiałam zrobić coś 'dla głowy’ i praca fizyczna to było to. Wyczyściłam nasze patio w ogrodzie, oczywiście miałam pomoc.
Widać różnicę co? Nasz ogród jest przepiękny, wprowadziliśmy się w sierpniu więc maj w naszym ogrodzie nas zaskakuje. Oczywiście w 100% jest to zasługa poprzedniej właścicielki. A tu taka ciekawostka, chyba Wam nie pisałam ale jestem trzecią właścicielką DAD i trzecią zagraniczną. Najpierw urzędowała tu Francuzka, potem Hiszpanka a teraz Polka :).
W niedzielę zabraliśmy małe Pimposhki do parku na ćwiczenia jazdy rowerowej bez kółek pomocniczych. A po jeździe był piknik na trawie. Powiedziałabym, że na 80% załapały. Mam nadzieję, że w następny weekend dokończymy dzieła.
W poniedziałek do południa miałam 'wolne’ i bardzo stresujące spotkanie online. Po południu wróciłam do pracy a wieczorem pojechałam do Oxfordu odebrać od kolegi sztalugi. Zrobiliśmy teściom ramę do wpisywania życzeń, taką samą jaką mieliśmy my (dzięki mojej mamie) na naszym ślubie. Zdjęcia za tydzień. Chciałam aby rama stała na sztalugach ale w hotelu, w którym jest przyjęcie nie mieli sztalug i zaproponowali mi flipchart. Przypomniałam sobie wtedy, że żona kolegi z pracy jest artystką i pożyczyła. Sztalugi są ogromne i ledwo weszły do mojego auta. Wracałam z Oxfordu z duszą na ramieniu czy mi sztalugi przedniej szyby nie wybiją przy hamowaniu.
We wtorek było pieczenie babeczek na szkolny lancz jubileuszowy. Babeczki były w kolorze czerwonym , niebieskim (który wyszedł jednak trochę turkusowy) i fioletowym – oficjalnym kolorze jubileuszu. W środę byłam w biurze a wieczorem jeszcze jechałam do sklepu aby kupić pudełka na te 'radioaktywne’ słodkości.
W czwartek bateryjki mi już trochę siadły i dałam sobie trochę luzu w pracy. A w piątek…. w piątek miałam urlop bo szkoła była już zamknięta (jubileusz), zapakowałam młodszą Pimposhkę do pociągu i pojechałyśmy na cały dzień do Londynu. Wyszło mi, że siedmioletnia starsza P. jadła już sushi w Hyde Parku, odwiedziła Muzeum Historii Naturalnej i Muzeum Techniki, piła popołudniową herbatkę w Ritzu, obejrzała balet w Royal Albert Hall, była na przedstawieniu w O2 i zwiedziła Tower ze szkolną wycieczką. A młodsza? Nigdy nawet nie była w Londynie. Postanowiłam to naprawić.
Moja młodsza córka to najbardziej cool osoba jaką znam. Oprócz tego świętego potrafi wyprowadzić z równowagi w ciągu pięciu minut, jeśli chodzi o mnie to zajmuje jej to maks 30 sekund. Młodsza P. to naprawdę wyzwanie. Obiecałam sobie, że będę cała dla niej, na 100%. Nie miałam żadnych planów poza pokazaniem jej kawałka Londynu, żadnych sklepów, żadnych dodatkowych spraw do załatwienia, żadnych spotkań. Miałam luźny plan bo trudno pytać pięciolatkę co chce zobaczyć w mieście, z którym nigdy była ale to ona dyktowała tempo. Jedno sobie zażyczyła, jazdę wycieczkowym autobusem z otwartym dachem.








Przejechałyśmy się też łódką na Tamizie, zaliczyłyśmy nową linię metra – Elizabeth line i przeszłyśmy się spacerem przez Whitehall od Big Bena po Trafalgar Square machając prze okazji Borysowi. Młodej bardzo podobała się straż królowej, na koniach i w tradycyjnych wielkich czapach z amerykańskiego czarnego niedźwiedzia. Niestety na sam plac przy budynkach straży konnej nie mogliśmy wejść bo właśnie odbywały się próby (jubileusz). Miałam jeszcze w planach the British Museum ale to nam zupełnie odpadło. Do domu i tak wróciłyśmy na 18:00. W pociągu w drodze powrotnej odebrałam telefon z ofertą pracy! (Ale to zupełnie inna historia, która jeszcze nie ma zakończenia 😉 Młoda przez 95% czasu była jak złoto a ja czułam się jak najfajniejsza mama na świecie (i spojrzenia różnych współpasażerów również to sugerowały). Po powrocie z Londynu jeszcze upiekłam dwa biszkopty do tortu na niedzielną imprezę. Uffff!
Sobota to był jeden z gorszych dni jakie miałam od dłuższego czasu. Nie śpię ostatnio zbyt dobrze, a tego dnia nie spałam już od 4 rano :(. O 7:00 miałam już upieczone ostatnie ciasto do tortu. Dałam sobie popalić i totalnie się 'popsułam’, nastąpiła kumulacja: stres, fizyczne zmęczenie, PMS, brak snu, zła dieta. Eh! Jak widzimy, że dzieciak jest marudny i zmęczony to wysyłamy go do łóżka, dbamy by doszedł do siebie. Byłam zła sama na siebie, że doprowadziłam się do takiego stanu. Nie wiem dlaczego to osiędbanie jest u mnie ciągle na ostatnim miejscu. … jak już skończyłam robić tort (co zajęło mi pół dnia) to się kimnęłam w ogrodzie zimowym i to mnie troszkę postawiło na nogi. Na szczęście Jon dużo mi wczoraj pomógł, dobrze, że na świecie są mężowie.
A oto tort:
Uffffff! Na szczęście spodziewam się, że w tym tygodniu cały kraj stanie w miejscu. Mamy dodatkowe dwa dni wolnego a uroczystości jubileuszowe mają trwać cztery dni. Także myślę, że troszkę sobie odpocznę. Taki jest plan. Wam również życzę miłego tygodnia.
Dzięki! Wezmę sobie Twoją radę do serca 🙂
Ja też nie wiem, a w zasadzie wiem. Kończy się to roztrojem żołądka. Niestety latka lecą i widzę, że jak o siebie nie dbam to moje ciało daje znać.
Tort wyjątkowo był nawet smaczny w środku, i poszedł cały! A co do odpoczynku, to cały czas się tego uczę. Co do pracy, to sytuacja jeszcze się nie wyjaśniła, będę o tym pisać.
Dałaś czadu dziewczyno 🙂 nie ma co mówić – jesteś Pimposhko nie do zdarcia 😉 weź trochę na wstrzymanie , wyciągnij gnaty w tym pięknym ogrodzie, zrelaksuj się i poopalaj powolutku… taki ogródek to skarb , mała prywatna wyspa z zastrzykiem tlenu i kroplówką życiodajnego wypoczynku. Tort rewelacyjny.
Co za cudowna niespodzianka w postaci posta! Miał być dopiero za tydzień, ale z rozpedu zajrzałam i proszę, jest! Nie wiem, jak ty to robisz, ale masz jakies tytaniczne siły. Praca, dwie cudne pimposzki, szycie, druty, torty i teraz jeszcze ogród, Matko Polko na ilu etatach ty zauwasz! Pozdrowienia.
Zadyszałam się tylko czytając o tym wszystkim, co zdążyłaś zrobić!… *^V^*
Bardzo intensywny czas, ale takie też są potrzebne, ważne, żeby potem dać sobie odpocząć. Masz rację – innych wysyłamy, żeby sobie posiedzieli albo pospali, a same zasuwamy jak wariatki!… Trzeba się nauczyć zatrzymać, odetchnąć.
Tort wygląda niesamowicie!!! Posadźcie mnie przy nim z łyżką! *^O^*
Nic nie było o kciukach w kwestii potencjalnej nowej pracy, ale jakby co to ja trzymam! ^^*~~