Wiadomość o tym, że Janina (ta od Janina Daily również znana jako Janina Bąk) zmaga się z chorobą afektywną dwubiegunową zaskoczyła mnie mniej więcej tak, jak wiadomość o tym, że Piasek jest gejem. Od zawsze wiedziałam, że ktoś kto ma taki talent, nie może być ‘normalny’ (to o Janinie, nie o Piasku ;). Janina, koleżanka po fachu – statystyczka – uczyła kiedyś studentów na zacnej uczelni jaką jest Trinity College w Dublinie i lubiłam wtedy czytać jej bloga. Teraz Janina się spopularyzowała, skomercjalizowała, rzuciła uczelnię na rzecz kariery w marketingu, wróciła do Polski i ma profesjonalnie zaprojektowane logo na blogu. To sprawiło, że straciłam zainteresowanie jej osobą. Książki o tym ile trzeba zjeść czekolady aby dostać Nobla również nie przeczytałam. Przeczytałam za to wywiad Anny Dziewit-Meller z Janiną w Wysokich obcasach na temat jej choroby psychicznej.
W wywiadzie Janina została przedstawiona jako “naukowczyni, pisarka i blogerka”, dokładnie w takiej kolejności. Pod tekstem pojawiło się sporo oburzonych komentarzy, że co to w ogóle znaczy ‘naukowczyni’ i żeby tak kaleczyć języki polski i do bani z tymi wszystkimi feminatywami. Osobiście, użycie feminatywów (zauważyłam, że Wyborcza się w nich specjalizuje) ani mnie nie grzeje ani nie ziębi. Mnie jest wszystko jedno czy jestem ministrą czy gościnią, ale jeśli dla kogoś jest to ważne to czemu nie. Mnie wkurzyło coś innego. Otóż Janina żadną naukoczywnią nie jest (naukowcem też nie).
Nie znam (ani nie znalazłam) żadnego artykułu naukowego, książki ani nawet rozdziału w książce, którego autorką bądź współautorką byłaby Janina. Google scholar czy researchgate również nigdy nie słyszeli o Janinie. Nawet Trinity College Dublin zapomniał już, że jeszcze parę lat temu miał taką wykładowczynię. Nie wiem jak w Polsce, ale na zachodzie wykładowca akademicki (który nie prowadzi przy okazji żadnych badań) w naukowej hierarchii zajmuje mniej więcej pozycję rozwielitki a prowadzenie wykładów na pewno nie robi z nikogo naukowca. Janina nie ma również żadnego tytułu naukowego, no poza magistrem ale w takim razie niemal wszyscy bylibyśmy naukowcami i naukowczyniami. Janina ma za to nieprzeciętny talent opowiadania o rzeczach trudnych w sposób ciekawy, przystępny niemal rozrywkowy. Gdyby faktycznie naukowcy mówili i pisali językiem Janiny to jestem pewna, że byliby celebrytami na miarę Rozenek i Sławomira.
Janina jest świetnym nauczycielem ale na pewno nie jest naukowczynią. Wyborcza to w końcu nie Pudelek, a Dziewit-Meller to także nie byle jakie nazwisko. Nie wiem kto wpadł na pomysł aby tak Janinę zatytułować, wiem jedno, nie chcę aby moja córka powiedziała ‘Chcę być naukowczynią, tak jak Janina’. Zastanawia mnie też, że nikt w komentarzach nie zakwestionował nieistniejącej kariery naukowej Janiny. Swoją drogą w Wikipedii Anna Dziewit-Meller jest opisana jako “pisarka, dziennikarka, autorka książek dla dzieci, wokalistka i gitarzystka rockowa”. Ciekawe czy się przedstawia “Anna Dziewit-Meller, muzyczka” ;).
Być może wielu osobom totalnie zwisa czy Janina jest naukowczynią czy nie. Ale ja mam z tym problem. Naukowiec to nie byle kto, to zazwyczaj ktoś kto ma autorytet, komu jako społeczeństwo generalnie ufamy. Tak samo jak ufamy lekarzom, notariuszom, architektom, farmaceutom, pilotom itd. I uważam, że to jest problematyczne, że ktoś może siebie ot tak nazwać naukowcem. Jasne, jest teraz wiele nowych zawodów, które wymagają talentu i praktyki zamiast kwalifikacji i papierów. Ale naukowiec to nie to samo co stylista jedzenia czy fotograf produktu.
Teraz tak właśnie jest, że często ma się co najmniej kilka ‘zawodów’ i nie trzeba mieć specjalnie kwalifikacji aby być autorytetem czy ekspertem, wystarczą lajki. Aktorki, blogerki, dziennikarki zastąpiły ekspertów, mówią nam jak wychowywać dzieci (bo jedno urodziły i teraz nudzą się na wychowawczym), jak zdrowo nakarmić rodzinę, jak żyć zero waste (kopie promocyjne książki były dostarczane przez wydawnictwo zapakowane w plastik!), jak sobie poradzić z depresją (niezastąpiona Pawlikowska, za skórą ma więcej takich grzechów) no i nie zapominajmy o pewnej chorobliwie otyłej aktorce, która napisała książkę o odchudzaniu. Jednym słowem czysty kabaret! Dla wydawnictwa osoba, która ma duże internetowe zasięgi to żyła złota. Nie ważne o czym będzie książka, czy będzie w ogóle merytoryczna, ważne, że minimum 10,000 egzemplarzy sprzeda się bez problemu bo ‘folołersi’ to kupią.
Internet jest pełen różnych kołczów, życiowych trenerów, dietetyków po weekendowych kursach, trenerów fitness bez studiów na AWF, speców od organizacji przestrzeni i sprzątania, doradców finansowych, zielarzy, fizjoterapeutów, seksuologów itd. Pewna kobieta chciała założyć własny biznes ale jej się nie udało. Po tej porażce napisała książkę i zbudowała całkiem nową karierę doradzając ludziom ‘jak nie prowadzić biznesu’. Jest też ekspertka od pielęgnacji włosów, nawet z własną linią kosmetyków, która na co dzień pracuje w zupełnie innej branży i nie ma żadnego wykształcenia trychologicznego czy choćby dermatologicznego. Tutaj przypomina mi się taka historia z dawnych, przedinternetowych czasów. W telewizji był kiedyś wywiad z Violettą Villas i fani mogli zadzwonić do studia i zadawać pytania. Zadzwoniła kobieta, bardzo niezadowolona bo Violetta Villas kiedyś gdzieś powiedziała, że myje swoje słynne loki naftą no i ta pani zniszczyła sobie przez to włosy.
Oczywiście w Internecie jest mnóstwo ciekawych, inspirujących ludzi i jestem im bardzo wdzięczna, że publicznie dzielą się swoją pasją i wiedzą. W moim świecie są to wszelkie filmiki instruktażowe jak zrobić pszczołę na szydełku albo jak zrobić z lukru figurkę Yody albo co to jest ‘understiching’. Ale to, że nauczyłam się dzięki filmikom z YouTube robić figurki z lukru nie czyni ze mnie jeszcze cukiernika ani nawet cukierniczki. To, że umiem uszyć sobie portki nie oznacza, że jestem projektantką mody, konstruktorem ubioru czy szwaczką. To, że codziennie gotuję obiad nie robi ze mnie szefowej kuchni.
Daleka jestem od tego, aby uważać, że na wszystko trzeba mieć papier. Bardzo chętnie oddałabym wystrój wnętrza mojego domu koleżance, która z wykształcenia jest księgową ale z powołania jest architektką wnętrz, ma oko i wyczucie. Boli mnie jednak to, że w dobie Internetu coraz trudniej odróżnić specjalistów i pasjonatów od influencerów i zwykłych hochsztaplerów. Niestety dzisiaj to Ci, którzy umieją w marketing mają największy posłuch i zasięg niezależnie od tego, czy poza facjatą istnieje jeszcze jakaś substancja. Jeśli uznana dziennikarka, nominowana do Grand Press w uznanej gazecie nazywa naukowczynią kogoś, kto nie ma żadnej kariery naukowej, zero naukowych publikacji i tytułów to znaczy, że jest już naprawdę źle. Nie dajcie się, bądźcie czujni!
Ja się w całości podpisuję pod Twoimi słowami. Naukowcy rozumieją, napisałam ten wpis aby reszta też zrozumiała.
Uważam, że Janina bardzo zgrabnie zajmuje się popularyzacją nauki i ma ku temu kwalifikacje co już samo w sobie w dzisiejszych czasach jest ewenementem. Styl wiadomo, o gustach się nie dyskutuje dla mnie też ten marketing własnej osoby jest nie do przyjęcia i dlatego nie śledzę jej i nie czytam (no poza tym wywiadem, zresztą o tym, że Janina zdecydowała się opowiedzieć o swojej chorobie dowiedziałam się od kogoś innego). Tak jak już napisałam powyżej szastanie słowem 'naukowiec/naukowczyni' najbardziej drażni osoby, które faktycznie (a nie tak jak Janina) w nauce pracują.
Dla mnie śmiesznie brzmiało jak Wyborcza napisała, że Janina będzie 'gościnią' w jakimś tam programie. Ale jak ktoś lubi… Ja uważam, że wina leży po obu stronach dziennikarka powinna sprawdzić fakty a jeśli nie sprawdziła to Janina powinna takiego babolca sprostować. Co by to było, gdybym w sytuacji awaryjnej np. na pokładzie samolotu zaczęła pozować jako 'prawdziwy' doktor?
Moja mama opowiadała mi o młodym panu masażyście, które po specjalistycznym kursie (za grube tysiące) z glejtem potrafił masować tylko prawą połowę ciała bo na lewej już nie ćwiczyli 😉 Niech sobie będą styliści, doradcy, trenerzy itd. ale gdzieś trzeba postawić kreskę dla mnie ta kreska to autorytet i lepiej byłoby dla społeczeństwa, gdyby naukowcy pozostali jednak autorytetami. W czasach kiedy wszystko jest takie niepewne a byle hochsztapler może wywołać aferę na niemal cały świat nauka i badania naukowe to dla mnie taka jedna stała.
Dokładnie!
Oczywiście, że tak.
I dlatego musiałam napisać o tym posta, cieszę się, że tyle osób dzięki temu się zreflektowało, że nie należy wszystkiego 'łykać' od razu.
Ależ zgadzam się z Tobą i ja też mam do Janiny duży szacunek. Ma pasję – statystykę (chciałabym umieć pisać o statystyce tak jak ona) i ma do tego odpowiedni papier co już czyni z niej fachowca godnego zaufania. Dlatego dziwię się, że dała o sobie napisać 'naukowczyni', powinna wiedzieć lepiej. Właśnie przez takie zachowanie autorytety upadają a tytuły się dewaluują.
No właśnie, co artykuł to inne 'tytuły'. I tak, pozostań krytyczna!
🙂
A ja uważam, że wina leży po jednej i po drugiej stronie. Gdzie jest rzetelność dziennikarska? Czy jak ja pójdę na wywiad i powiem, że jestem np. arystokratką to tak to wydrukują? Na słowo? Zarówno Dziewit-Meller powinna odrobić lekcje ale i Janina powinna zaprotestować. Kiedyś czytałam wywiad w Twoim Stylu z jakąś młodą aktorką, i w nagłówku dużym drukiem było napisane, że dostała się na architekturę do Oxfordu. Myślę sobie dziwne, bo przecież w Oxfordzie nie ma kierunku architektura. Ale w tekście aktorka sprecyzowała, że chodzi o architekturę wnętrz na uniwersytecie Oxford Brookes. Czyli to mniej więcej tak jakby napisać, że ktoś dostał się na reżyserię do Łodzi a potem sprecyzować, że chodzi o reżyserię dźwięku na politechnice łódzkiej. Być może właśnie takie nazywanie siebie 'naukowcem' drażni Ciebie i mnie, bo my pomimo tytułów i publikacji nigdy naukowcami byśmy się na nazwały. Osobie, która w tym nie siedzi jest w sumie wszystko jedno, nie ma to dla nich aż takiego znaczenia.
Od tego macie właśnie Pimposhkę 🙂
To, że wszelkie tytuły naukowe się zdewaluowały to w ogóle nie ulega kwestii, masz rację. Można trafić na super uznanego profesora ą ę a jest dupkiem, który dawno się zdeaktualizował i jedzie na opinii i ciężkiej pracy własnych doktorantów. Ja też mam oczywiście wielki szacunek dla ludzi z pasją, ale jednak wolałabym iść do dobrego trychologa ze sprawdzonymi kwalifikacjami niż do pasjonatki trychologii.
Dokładnie tak. I tak jak nie mam nic przeciwko aby ktoś nazywał się stylistą, architektem wnętrz czy architektem zieleni tak słowo naukowiec uważam powinno być zarezerwowane dla ludzi, którzy faktycznie zajmują się nauką. Podobnie jak lekarz, prawnik, pielęgniarka czy nawet nauczyciel.
Myślę, że gdyby szeroko pojęci 'ludzie' umieli sobie radzić z takimi 'autorytetami' to nie byłoby problemu ale nie każdy (szczególnie wykształcony w polskim systemie nauki) potrafi myśleć krytycznie.
No właśnie, a dużo ludzi im wierzy bezkrytycznie bo przecież w telewizji albo w Internecie to wiadomo, że musi być rzetelnie.
Cieszę się, że się zgadzamy!
Dokładnie!
Ja mam tytuł prof. dr hab. i nie mam odwagi, aby nazywać się naukowcem czy naukowczynią. To wielkie słowo. Prowadzę biadania, publikuję, jestem rozpoznawalna w kraju i świecie i nadal mam poczucie, że wiem za mało, umiem za mało i robię za mało….
Poza uczelnią jestem matką, córką, żoną, synową, pańcią (dla psa i kota) i żadnej z tych funkcji nie jestem ekspertem. A już na pewno nie jestem perfekcyjną panią domu. Poza funkcjami społecznymi jestem również ogrodniczką, odnawiaczką mebli i rękodzielniczką. Kocham to, co robię, staram się robić to najlepiej jak umiem i czerpać z tego satysfakcję nie krzywdząc innych. Daleko mi do samozadowolenia i samouwielbienia, do dziś biczuję się faktem, że moja ukochana córka omal nie umarła na anoreksję. Co zrobiłam źle???? I co jeszcze zrobię? Zazdroszczę bezkrytycznym.
Mogę się podpisać pod każdym słowem Twojego wpisu. Mnie to też uderzyło, może dlatego, że jestem skromnym, bo skromnym, ale jednak naukowcem (jakoś naukowczyni oraz ministra nie chcą i przez gardło przechodzić 😉 z pracą badawczą oraz pewnym dorobkiem publikacyjnym. Nie wiem czemu nie mogła być po prostu nazwana popularyzatorem (a nawet popularyzatorką ;)) nauki? Ja słysząc naukowczyni widzę jednak postać pokroju nie tak dawno zmarłej prof. Marii Janion 😉
Ja w ogóle mam problem z Janiną, a po ostatnim wywiadzie będę miała jeszcze większy. Dowiedziałam sie o niej od zachwyconych koleżanek, polecających jej książkę oraz ogólnie wpisy, bloga i instagram. Książkę przeczytałam – na szczęście w ebooku. Przeczytałam z trudem, mimo, że z racji zawodu matematyka nie jest mi obca ani mnie nie przeraża. Męczy mnie jej kwiecistość, jej rozbuchanie słowne. Matematyka jest prosta i konkretna – i za to ją kocham. Tam płynąc prze kolejne zwały porównań, wtrąceń, dygresji często budziłam się na końcu strony z myślą – ale o co chodzi??? Tak samo jest z jej kreacją w mediach społecznościowych – za dużo, za bardzo, za kwieciście. Cierpi na syndrom Wojewódzkiego, który ma taką samą manierę pławienia się we własnym słowotoku, mającym świadczyć o niebywałej inteligencji i elokwencji. Nie przeczę – są inteligentni, ale na dłuższą metę to jest po prostu męczące i niestrawne.
A kłopot mam, bo – jadąc Janiną – czuję się jakbym robiła krzywdę puchatemu małemu koteczkowi wpatrzonemu we mnie ogromnymi oczyskami. Ona taka dzielna, wspaniała, a to naukowczyni, a to działaczka, a to broniąca, a to wyjaśniająca, wspaniałą autorka bestseleru statystyki – i to na dodatek wszystko żyjąc z chorobą. No to jak nie zachwyca, skoro zachwyca i zachwycać ma.
Janina zrobiła z siebie i ze swojego życia produkt marketingowy. Ja go nie kupuję.
a ja się czepię dziennikarki bo to ona nie przygotowała się do wywiadu. Zresztą to nie pierwszy raz. Ma zainteresowań dużo ale w żadnym nie jest dobra .No i wolę psychologa ,naukowca itp. Tak mi się bardziej podoba. Oczywiście niektóre tytuły ładnie brzmią w wersji żeńskiej ale niektóre są wręcz dla mnie śmieszne.
Nie cierpię feminatywów – nawet nie chodzi o to, że to forma poprawna acz dziwna, do dziwnego można się przyzwyczaić, ale jeżeli szacunku ma mi przydać fakt, że przedstawię się jako inżynierka, to śmiać mi chcę i żałość mnie ogarnia jednocześnie. Irytuje mnie też to, że o krok jesteśmy od masowej produkcji tabliczek wójt/wójczyni (czy jakaś inna sołtyczynia) i wpisywania wszędzie ukośnika, żeby nikt się nie poczuł dyskryminowany. I tak dobrze, że niemodne jest już łączenie się proletariuszy, bo trzeba byłoby przerabiać na proletariuszy/proletariuszki a to długie jest.
No tak, sprawa autorytetów wskutek internetu się bardzo nasiliła, bo hochsztaplerstwo było zawsze. Moi ulubieni Arne i Carlos też się zastanawiali nad wysypem projektantów swetrów na drutach, czy jak ktoś opublikuje wzór na sweter, to już jest projektantem?
W sumie tak sobie myślę, co to szkodzi? Akurat w przypadku swetrów nic – najwyżej się zmarnuje czas i włóczkę (no, włóczkę można odzyskać) a i może się zdarzyć udany wzór. Gorzej gdyby taki entuzjasta trafił za stery samolotu. No i w przypadku żywienia to jest niebezpieczne – straszne ilu jest guru od żywienia. Święta racja – bądźmy czujni.
Co do feminatywów, to chyba się musimy przyzwyczaić. Naukowczyni to jak mistrzyni, ochmistrzyni, poprawnie utworzona forma.
Co do tytułów, to niektórym ludziom tak na nich zależy, że gotowi kłamać. Pamiętamy kandydata na prezydenta, który wielokrotnie publicznie zapewniał, że był magistrem, a nie był.
A może to pokłosie tego, że w pewnym momencie u Nas w kraju każdy po szkole szedł na studia i robił mgr. I teraz fabryki magistrów narobiły taśmowo, to i naukowcy i -czynie taśmowo się w każdej dziedzinie i pseudo również tworzą?
Ja myślę że żadna z nas nie jest niedouczona, tylko mamy poważniejsze i ciekawsze tematy i sprawy. 😉 🙂
Pimposhko, ciekawe dla mnie są Twoje obserwacje, człowiek tak bez zastanowienia łyka informacje, że aż czasem czkawką się odbije.
Przeczytałam wywiad z J.B., i zupełnie nie zwróciłam uwagi. No cóż, założyłam, że wiadomości podane są prawdziwe, a z bloga Janiny pamiętałam jakoś tam, że pracowała na uniwersytecie.
Na szczęście jest to aż tak źle, jak w straszliwie starym kawale na temat wykładania na uniwerku.
Może faktycznie Janina jest bardziej popularyzatorką nauki , niż naukowczynią, ale bardzo cenię jej odwagę i umiejętność mówienia o sprawach trudnych i bolesnych. Podziwiam jej empatię, wyczucie i delikatność, dużo dobrego robi dla oswajania trudnych tematów.
Co do potwierdzania kwalifikacji odpowiednim "papierem"- mam mieszane uczucia. Z jednej strony, jest to jakaś przesłanka posiadania kompetencji, ale czy nie raczej na poziomie rzemieślniczym w szerokim i dobrym tego słowa znaczeniu ? Mam wrażenie, że w Polce bardzo zdewaluowały się tytuły naukowe i obserwujemy upadek autorytetów, zaprzęganych do ideologicznej wojenki.
To w sumie ciekawy temat, bo we wcześniejszym artykule w wysokich obcasach z 2019 roku jest „wykładowczynią i autorką popularnego bloga”. Ale złapałam się na tym, że w mojej głowie Janina też była naukowczynią, i na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że przyjęłam to dość bezkrytycznie. Dzięki za ten post. Trudno uciec od błędów poznawczych i wygląda na to, że dzisiejszy internet wymaga nieustannego kwestionowania i sprawdzania informacji.
Zgadzam się.
Ha ha – ja też nie wiedziałam kto ta Janina ale myślę że Pimposhka w związku z branżą akademicką (stats). A wiesz, że ja tak długo już nie mieszkam w kraju, że o Piasku dowiedziałam się dzisiaj rano, czytając Pimposhkę:-) Więc może to ja jestem niedouczona ha, ha.
Nie czepiałabym się dziennikarki przeprowadzającej wywiad, to raczej rozmówca wybiera/zatwierdza to, jak się go przedstawia i co się pisze w bio. A że Janinie pasuje nazywanie siebie naukowczynią, to się nie dziwię, bo buduje przecież na tym markę osobistą (wygląda na to, że całkiem mocną, bo właśnie zobaczyłam na Wyborczej jakąś kolejną zajawkę wywiadu – cisną jak mogą, musi się świetnie klikać).
Sama jestem właśnie w trakcie trzeciego postdoca, który, już zdecydowałam, będzie ostatnią moją pracą akademicką. I raczej nie wyobrażam sobie mówienia o sobie "researcher" po tym, jak skończę pracować na uczelni – ewentualnie "former researcher." Ale raczej nie spodziewam się sławy i wywiadów, może to dlatego 😉
W wielu przypadkach specjalistą od czegoś można być w różnych miejscach, z papierem czy bez papieru, i z różną historią dojścia do wiedzy, ale nauka jest tutaj o tyle szczególna, że w gruncie rzeczy definiowana przez instytucje, a nie tylko przez to, czy człowiek w praktyce coś robi dobrze – czasy brytyjskich lordów uprawiających archeologię czy biologię w zaciszu prywatnego gabinetu się skończyły, teraz ma być w instytucie, z afiliacją, z peer review. Nie mi oceniać, czy to dobrze, no i chyba niedługo się taki model skończy i tak. Swoją drogą znam jednego filozofa na freelansie 😉 – nie pracuje na żadnej uczelni, bo nie lubi, ale publikuje regularnie i jest na absolutnym topie w swojej dziedzinie. No ale właśnie – on publikuje, robi jakiś research, jakoś się w ten schemat wpisuje, a nie jedzie na wspomnieniu nieskończonego doktoratu.
W kwestii nadużyć w stosowaniu tytułów nieadekwatnych do rzeczywistości – masz oczywiście rację, nie powinno tak być. Być może wynika to z tego, że teraz w mediach nie ma miejsca na zwyczajność i normalność, wszystko musi być jakieś takie "naj", "wow", musi być wzbudzanie podziwu i zazdrości. Nawet jak jakaś artystka nie zrobi sobie makijażu, to od razu jest to albo szok i niedowierzanie, że tak się zapuściła i pewnie ma kryzys w związku, albo w drugą stronę – robią z niej bohaterkę, bo ma odwagę pokazać swoją naturalną twarz, ona wręcz uczy samookceptacji, łamie konwenanse, robi przewrót, uświadamia i porywa tym tłumy… O ludzie… Nie ma normalności w mediach. Ale co do samych autorytetów, osobiście muszę powiedzieć, że na mnie tytuły naukowe i wszelakie inne, nie robią większego wrażenia. Pamiętam ze swoich studiów kto je zdołał ukończyć i żaden mgr, a nawet dr nic dla mnie nie znaczy, jeśli nie wiąże się jednocześnie z rzeczywistą pasją. Dlatego osoby bez wykształcenia, ale właśnie z pasją, wzbudzają często we mnie większe uznanie, niż niektórzy zblazowani "naukowcy", którzy zrobili doktorat, bo w porę nie znaleźli innej pracy i nie mieli lepszego pomysłu na życie, jak przedłużenie sobie studiów w ten sposób. Proszę tylko nie odbierać moich słów jako pogardy dla naukowców i osób utytułowanych w różnym stopniu. Chodzi mi tylko o to, że to jednak często tylko "papier". Znam kilka osób o niesamowitej wiedzy i umiejętnościach, którzy są samoukami i pasjonatami i to ich najbardziej podziwiam. Więc tej kobiety od włosów bym tak nie skreślała w przedbiegach, bo może mieć większą wiedzę niż mierny trycholog z dyplomem. Pozdrawiam!
Póki to dotyczy np. wystroju wnętrz, kompozycji zdjęć czy układania bukietów to niech się każdy zwie ekspertem jak chce, gorzej gdy sprawa dotyczy zdrowia. Widać to dokładnie na przykładzie szczepionek, że łatwiej masom uwierzyć laikowi podającemu się za fachowca, niż naukowcom. A zdrowie mamy tylko jedno….
Errata: Dajmy tytuły tym, którym się należy a nie tym którzy się wypromowali.
Naukowczyni, ha! Cóż to za dziwne słowo. Jestem feministką, ale takie feminizowanie to po prostu jest dziwne. Ale do rzeczy, zgadzam się z tobą, jeśli chodzi o Janinę. Jestem właśnie wykładowcą (wykładowczynią?) akademickim, ale nigdy nie nadałabym sobie tytułu naukowca. Jestem nauczycielką i oprócz paru artykułów o metodach nauczania programowania, które były napisane dla innych nauczycieli, nie odkryłam niczego, nie spędziłam miesięcy na badaniach akademickich etc. Jestem fanką programowania, ale nie lubię teoryzować na temat paradygmatów języków programowania (jeśli to ma sens) bo porostu mnie to nudzi. Jestem samoukiem w programowaniu, a studia na ten temat skończyłam przed 30tką.
Bycie naukowcem to nie tylko tytuł, ale i dorobek, to systematyczne poszukiwani, hipotezy, dowody. To nie jest po prostu bycie dobrym w te marketingowe klocki.
Masz rację, mamy zbyt wielu speców od życia – celebryci od prania mózgu. Czyli co, ja się przeprowadzałam wiele razy, w paru krajach, czy czyni mnie to Tony Halikiem (a może Dzikowską)? Wiem, jak zmienić klocki hamulcowe i ogólnie dbać o samochód, ale nie czyni mnie to mechanikiem prawda? Umiem szyć, ale do Coco Chanel mi daleko. Sean Connery kiedyś skomentował, że w dzisiejszych czasach to każdy może być sławny, bo przecież są programy typu ‘reality’ a kiedyś to trzeba było sobie zapracować na imię, no ale nie będę się czepiała, bo w sumie taka Marylin Monroe to była właśnie specem od siebie promowania.
Dajmy tytuły tym, którym się należy a niektórzy się wypromowali. I tyle.
P.S. Dobrze że się trzymasz – myślę ze wielu z nas odczuwa pandemicznego dołka.
Jak zawsze bardzo mądry wpis i całkowicie się z Tobą zgadzam.W naszym społeczeństwie co drugi to lekarz i pełno specjalistów na każdy temat a co najgorsze w tym wszystkim to są media bo niema żadnej cenzury piszą co chcą byle pisać ….
Pozdrawiam i czekam zawsze w wielką niecierpliwością na Twój poniedziałkowy wpis.
Absolutnie masz rację.
Jesteśmy czujni, nie dajemy się. Tylko nam smutno.