W tym tygodniu dodatkowy post bo muszę się z Wami podzielić moją wczorajszą przygodą. Otóż długi weekend spędziłam w Polsce. Poleciałam sama odwiedzić rodziców oraz rodzinne groby z okazji Dnia Świętych (to jedno z moich ulubionych świąt). To był cudowny weekend, który udało nam się spędzić tylko we trójkę. Byliśmy na basenie, w kinie (żadne z nas nie mogło sobie przypomnieć czy kiedykolwiek byliśmy wszyscy razem z kinie), w gościach a stołowaliśmy się głównie w restauracjach. Wieczorami graliśmy w Rummikub.
Uroki życia na wyspie czyli brak SOR.
To zdjęcie akurat wymaga komentarza. Odwiedzili nas znajomi razem z córką, która niedawno się zaręczyła, ślub 6 czerwca no i wzięło nas na wspominki ;).
No ale w poniedziałek nadszedł czas powrotu. Okazało się, że moje powroty do Anglii są coraz bardziej spektakularne :). O moim ostatnim powrocie, który obejmował awaryjne lądowanie i przymusowy postój w Berlinie możecie poczytać tutaj (klik)**. Tym razem leciałam z Goleniowa Ryanairem i nie mogę napisać o nich ani jednego złego słowa. Samolot wylądował przed czasem, wszystko poszło sprawnie i o 19:50 siedziałam już w samochodzie gotowa do drogi. Etę miałam na 22:00. Jednak do domu dotarłam trzy godziny później….
Z lotniska Stansted droga jest prosta, można jechać bez nawigacji bo to tylko M11, M25 i M40. Trudno się zgubić. Niestety ja wczorajszego wieczoru przejechałam zaledwie 10 km. Po 6 milach utknęłam w korku spowodowanym wypadkiem. Korek miał tylko dwie mile długości a nawigacja i aplikacja mówiła coś o 15 minutach opóźnienia więc nie miało być źle. Problem w tym, że jak do niego dojechałam to właśnie zamknęli autostradę aby usunąć samochody. Trwało to… godzinę.
Stoję więc grzecznie ale ponieważ mam Diesla, który lubi się zapychać to kilka razy włączyłam i wyłączyłam silnik. No i kiedy wreszcie otworzyli autostradę to… samochód już nie zapalił. Taka sytuacja. Stoję w ogromnym korku, w którym wszyscy stoją już godzinę (jest poniedziałek, godzina 21) a ja tutaj zapalam awaryjne… na środkowym pasie. Fajnie co? Tylko jeden samochód na mnie trąbnął kilka razy zanim się zorientował, że ja nigdzie nie pojadę. Na wewnętrznym pasie jakieś 60 metrów za mną inny samochód miał podobnie więc musieli nas wymijać slalomem (potem okazało się, że takich nieszczęśników jak ja było w tym korku całkiem sporo).
Pierwsze co zrobiłam, to zadzwoniłam po pomoc drogową. Ale jak powiedziałam im gdzie jestem, to od razu kazali mi dzwonić na policję. Taka ciekawostka, pomoc drogowa po nas przyjedzie tylko jak jesteśmy na poboczu, jeśli jesteśmy na środku autostrady musi nas najpierw ściągnąć policja. Po raz pierwszy więc w swoim życiu zadzwoniłam na numer 999. Pan dyspozytor był bardzo miły, wytłumaczyłam mu sytuację i powiedział, że ktoś po mnie pojedzie najszybciej jak się da. No ale pamiętajmy, że cały czas ruch jest bardzo natężony, samochody naokoło jadą bardzo powoli.
Czekałam tak może 20 minut kiedy przede mną zatrzymał się młody chłopak. Zapchnął mnie na pobocze (samochody cały czas jadą wolno więc było to możliwe) i próbował mnie zastartować ale niestety się nie udało. Jednak dzięki temu, że byłam na poboczu mogłam zadzwonić po pomoc drogową. Chłopak pojechał dalej a ja na pomoc czekałam kolejną godzinę. Na szczęście przyjechał pan z lawetą więc nawet nie próbował naprawiać samochodu tylko od razu zabrał mnie do domu (szczerze mówiąc nie miałam ochoty po tym wszystkim sama jechać do domu jeszcze dwie godziny).
W sumie na autostradzie spędziłam trzy godziny plus dwie godziny w wozie z panem laweciarzem. Oprócz tego młodego chłopaka zatrzymała się koło mnie inna laweta, ale ‘moja’ też już podjeżdżała. W międzyczasie, kiedy już czekałam na pomoc drogową zadzwoniłam na policję, żeby już nie przyjeżdżali bo jestem na poboczu, także nie wiem jak długo musiałabym czekać na policję, gdyby nie ten młody uczynny człowiek. Korek całkowicie rozładował się po około 10 minutach od momentu jak stanęłam na poboczu więc nagle zrobiło się ciemno no i zimno. Nie było to miłe doświadczenie. Kiedy już byliśmy około 20 minut od domu zadzwoniły do mnie służby drogowe zajmujące się obsługą autostrad (Highways England) pytając czy wszystko ok. Mój numer mieli pewnie od policji.
Do domu dojechałam o 01.00, 20 minut trwało jeszcze dotoczenie samochodu na podjazd. Dziś rano ponownie zadzwoniłam po pomoc drogową*. Po godzinie pojawił się pan z lawetą i zabrał mnie do warsztatu kilka ulic dalej gdzie zamontowali mi nowy akumulator. Także sytuacja jest już opanowana. Ufff! Ja to mam przygody. Dobrze, że Pan Kapitan zrobił mi kanapki na drogę!
*W Anglii jest kilka firm typu ‘pomoc drogowa’ i można u nich wykupić abonament np. AA, Green Flag czy RAC, często ‘pomoc drogowa’ jest dodatkiem do ubezpieczenia, my akurat mamy ten serwis w pakiecie z naszym kontem bankowym (razem z ubezpieczeniem telefonu komórkowego i ubezpieczeniem turystycznym).
** Obiecałam Wam, że napiszę jak skończyła się moja letnia przygoda z British Airways. Po powrocie do domu, przez Internet złożyłam wniosek o odszkodowanie i zwrot kosztów pobytu w Berlinie. Mają bardzo fajny system, wpisuje się różne kwoty i za co, system przydziela im numerek, który potem trzeba go wpisać na paragonach, zeskanować i dołączyć jako PDF do wniosku. Pestka! Minął miesiąc (tyle wg. prawa ma linia lotnicza na rozpatrzenie wniosku) a ja od nich nic nie dostałam. Musiałam więc zadzwonić co nie było łatwe bo BA miało naprawdę kiepskie lato i mnóstwo odszkodowań do wypłacenia). Jak już udało mi się do nich dodzwonić i pogonić to pieniądze na koncie były w przeciągu kilku dni. Oprócz niemal pełnego zwrotu kosztów (na jedzenie wydałam trochę więcej niż ustawa przewiduje i chyba nie zwrócili mi całej kwoty) dostałam jeszcze równowartość 250 euro zadośćuczynienia. Wysokość tej rekompensaty zależy od długości pokonanej trasy, Berlin leży niecałe 1000 km od Londynu więc dostałam najniższą stawkę ale nie ma co narzekać. Podejrzewam, że gdyby taka sytuacja zdarzyła mi się z Ryanair to powiedzieliby, że uszkodzony silnik to nie ich wina bo to w zasadzie nie ich samolot, nie ich piloci itd. 😉
Zima w Anglii, ciekawy wybór tak dobrowolnie wybrać. Ale faktycznie wtedy tam musi być za gorąco. Oj tam, trzy na trzy załatwione, to juz wyczerpałaś limit pecha :D.
Nie lubię tej atmosfery, która wtedy panuje. Dodatkowo nie przywiązuje się w ogóle do miejsca pochówku… Ja jestem za kremacją i poleceniem w siną dal, razem z wiatrem 🙂 Nie mam poczucia, że pamiętam lepiej czy dbam lepiej gdy wybiorę się na cmentarz i położę kwiaty. Myślę, że wielu tego nie zrozumie i moja nieobecność na cmentarzu może kojarzy się z zaniedbaniem czy zapomnieniem. A ja to po prostu pojmuję inaczej. Nie obchodzę tego święta w ogóle. Jak kilku innych katolickich świąt. Może Cię to zdziwi, ale nie przepadam też za bożym narodzeniem 😛 Ale to już zupełnie inny temat.
U nas, z tego co pamiętam, też jest pomnik dla marynarzy i tam zapala się znicze.
Ja to odróżniam. Ci co odeszli na wieczną wachtę to po prostu marynarze, którzy umarli. A ci, którzy nie powrócili z morza to Ci, którzy umarli na morzu. Ten kamień jest przy kanale Piastowskim i klub Rotary, do którego należy mój ojciec parę lat temu ufundował nową tablicę to podjechaliśmy i zapaliliśmy znicz. W Świnoujściu jest jeszcze taka tradycja, że zapala się znicze na plaży, czy w Ustce też tak jest?
To masz dobrze, że umiesz. W sumie nie wiem czemu sama nie próbowałam się zepchnąć na pobocze, może dałabym radę? A jakby taka kobietka wyszła i popchała to może by się i więcej osób zatrzymało? W każdym razie cieszę się, że kończyło się tak jak się skończyło.
Biorąc pod uwagę ile ludzi było w tym korku, to jeden samochód to jednak nie jest imponujący wynik. Winię za to, że to było blisko Londynu no i poniedziałek wieczorem, ludzie pewnie chcieli być jak najszybciej w domu. A pan z 'nie moją' lawetą, który się zatrzymał był bardzo miły ale wyglądał nieco strasznie i jednak jak tak człowiek stoi to można się trochę bać. Młody chłopak był super, gdyby nie on nie wiem jak długo bym czekała na ratunek policji.
A dlaczego nie lubisz? Ja uwielbiam cmentarze nie tylko podczas Wszystkich Świętych.
Ha ha no właśnie tak myślę, że to może jakaś kara. Masz babo dzieci, nigdzie się bez nich nie ruszaj.
O rany! To bardzo, bardzo nieładnie. A chociaż zakwaterowali Cię w jakimś fajnym hotelu?
No właśnie moje podróże bez dzieci jakieś takie ostatnio niefortunne, może los daje mi do zrozumienia, że to wstyd tak dzieciaki komuś podrzucać 😉 A tak na poważnie to jednak wolę chyba 3 godziny na autostradzie w zimnym aucie niż 3 minuty poczucia, że zaraz spadnę na ziemię i nie zobaczę już nigdy moich dzieci.
Rozrywki w sumie były. Pan laweciarz okazał się ciekawym przypadkiem. Pan w wieku 63 lat, Anglik, który na stałe mieszka w Tajlandii (i ma tam żonę Tajkę) a do Anglii przyjeżdża zimą na trzy miesiące w roku (w Tajlandii jest wtedy dla niego za gorąco) aby zarobić pieniądze na resztę roku.
O to chodzi, wachta to służba czy też zmiana albo jednostka służby na morzu etc.
Źle to ujęłam. Chodzi o tych, którzy zginęli na morzu.
O ludzi morza, jak sądzę 🙂
Ty to umiesz zadbac o przygody 😉
A na serio, bardzo meczace sa te przygody, a popsute auto na autostradzie, to juz w ogóle horror. Na szczescie nie mialam tak jeszcze, ale u mnie tez daleko do takich dróg (45 minut jazdy w kazdym kierunku).
Mam pytanie do jednego zdjecia; odeszli na wieczna wachte, o kogo tutaj chodzi?
Pozdrawiam Cie serdecznie.
Mam szczęście że mój partner to mechanik z zawodu i też mnie poduczył więc daję sobie radę. Ja jestem praktyczna dziewczyna.
Świetnie że zwrócili co koszty no i
bonus na otwarcie łez.
Kieduśjsko harcerze chodziliśmy na lokalny cmentarz czyścić groby. I chociaż podoba mi się twoje nastrojowe zdjęcie z cmentarza to jestem w zgodzie z Marzeną, nie cierpię do święta.
Nie cierpie gdy moja podroz, moje plany, sa czyms zaklocone. Twoje na dodatek to samochod i trasa, czyli ani przyjemne ani bezpieczne.
Tyle co popsul mi sie samochod i tez moja insurance przyslala mi lawete – na szczescie wszystko stalo sie pod domem i garazem za co bardzo dziekowalam losowi. A wysiadl komputer.
Tak – pomoc obcych jest niezmiernie pozyteczna ale rowniez budujaca- przyjemnie wiedziec ze uczynnosc blizniego jescze istnieje.
Wczoraj zostawilam samochod na wyjazdowej uliczce z pewnej instytucji na hazardowych swiatlach bo wysiadlam i odeszlam pare krokow by z daleka zrobic zdjecie kolorowym drzewom – nie wyobrazasz sobie ile samochodow sie zatrzymalo i pytalo jak mi moga pomoc ? Wnet nie mialabym szansy robic zdjec tylko oganiac sie od ludzi….. Ale radowalo serce.
Dobrze ze Twa przygoda skonczyla sie ok.
Szczerze współczuję! Nam też kiedyś w kroku, w podróży poślubnej wysiadło auto na autostradzie… Na szczęście nie musiałam mierzyć się z tym sama!
PS ja mam co do tego święta zupełnie inne odczucia. Nie lubię, chyba najbardziej ze wszystkich możliwych! :O
BA bardzo ladnie sie zachowali. Mialas tez szczescie, ze ten mlody chlopak Ci pomogl. Nie zazdroszcze samotnej nocy na poboczu… Moze to jakas kara za to, ze jedziesz bez dzieci i meza?:P Tylko kto mialby Cie az tak przesladowac?;D Fajny taki wypad solo do rodziny, mozna odpoczac od domu i znow zatesknic.
Nupkowa
Kiedy lecialam z NY do Warszawy na wakacje moj lot zostal przesuniety az o TRZY dni.Niestety LOT nie przyznal mi zadnego odszkodowania tlumaczac sie tym ,ze nie przwidzial awarii silnika i nie mial czesci zapasowych.
Wow. To kiedy jedziesz następnym razem? 😀
Bardzo współczuję, trzygodzinny poślizg nigdy nie jest idealny, a teraz nawet nie było jak tego przekuć na rozrywki :/.