Wczoraj wieczorem skończyliśmy nasz dziesięciodniowy eksperyment dietetyczny. Jak już pisałam, odkąd zamieszkał z nami Termomiś jemy zdecydowanie zdrowiej. Niestety, w dalszym ciągu wieczorami opychamy się słodyczami, ja dużo podjadam w ciągu dnia (najczęściej mało zdrowych przekąsek) i generalnie jestem uzależniona od cukru i cukrowych napojów. Szczególnie odczułam to w marcu, kiedy pracowałam nad chałturą. Kawy piję mało no i wiadomo, za dużo nie mogę ze względu na karminie. Ratowałam się więc cukrem. Tak więc cola i lucozada lały się strumieniami (codziennie wypijałam przynajmniej jedną puszkę Coke Zero oraz jedną butelkę Lucozady) do tego koniecznie jeden-dwa batoniki Galaxy dziennie, jakieś chipsy itd.
Moja szefowa wróciła do pracy po ciąży (fakt po 9 miesiącach) chudsza niż była przed ciążą. Wyglądała bosko. Obiecałam sobie, że po drugiej ciąży wezmę się solidnie za siebie i też wrócę do pracy taka wylaszczona ;). W tym celu właśnie założyłam mój ‘Fundusz remontowy’ czyli wkładałam kasę do puszki przez całą ciążę i jeszcze teraz na macierzyńskim. Uzbierała się niezła kwota ‘tylko na mnie’ i niedługo fundusz ten mam zamiar zdemolować (w Polsce). Poza tym chcę skorzystać z naturalnego sprzymierzeńca jakim jest karmienie piersią.
Jak skończyła się chałtura i zaczęłam mieć więcej czasu to zaczęłam szukać jakiegoś sposobu aby nieco się odcukrować i przede wszystkim jeść jeszcze zdrowiej. Nie robiłam jakiegoś wielkiego researchu w poszukiwaniach tej idealnej diety. W oko wpadła mi taka książka i postanowiliśmy z mężem spróbować:
Książka przeleżała dobre dwa tygodnie zanim w ogóle się za nią zabrałam. Dałam ją również do przejrzenia mężowi, musiał ją zaakceptować bo zależało mi na tym abyśmy oboje to zrobili i oboje byli do tego przekonani. Inaczej jedno by ciągle namawiało drugie na zjedzenie pizzy ;).
Wybraliśmy optymalny czas na dietę. Był to długi weekend aby było nam nieco łatwiej. Dodatkowo w tym czasie nie odwiedzała nas teściowa (którą zazwyczaj karmimy) aby gotowanie było mniej skomplikowane.
Udało nam się zrealizować cały plan z malutkim wyjątkiem. Tym wyjątkiem był nasz rocznicowy obiad, ale trzymałam się z dala od coli (a w tej restauracji oferują nielimitowane dolewki chlip chlip) i zamówiliśmy więcej warzyw niż zazwyczaj. Nie będę Wam tutaj pisać, że oto zmieniło się całe moje życia a poza tym to właśnie wyglądam jak modelka, bo tak się nie stało (jeszcze). Za to uważam, że jest to książka i plan diety godny uwagi.
Plan opiera się na trzech dużych posiłkach dziennie (nie ma przekąsek). Chodzi o to, aby do posiłku siadać porządnie głodnym. W jadłospisie jest mnóstwo warzyw (i nieco mniej owoców), białko roślinne i zwierzęce, zdrowe tłuszcze oraz orzechy i nasiona. Na 10 dni rezygnujemy z nabiału, glutenu i ogólnie ziaren (pojawiają się tylko w postaci bezglutenowych płatków owsianych).
Zalety:
- Potrawy, które proponuje Amelia są naprawdę, ale to naprawdę smaczne. Na 30 różnych potraw przez nią zaproponowanych nie podeszły nam może trzy. Jeszcze nigdy, na żadnej diecie nie jadłam tak smacznie i różnorodnie. Nawet mój mąż (wiadomo, faceci mają długie zęby na jedzenie ‘dietetyczne’) był pod wielkim wrażeniem, więc spokojnie może to też być jadłospis dla chłopa 😉
- Porcje są spore a dania sycące.
- Jadłospis jest tak pomyślany, że nic się nie marnuje. Dnia pierwszego pieczemy kurczaka z warzywami. Następnego dnia na śniadanie jemy frittatę z warzywami, które zostały z kolacji a na lancz ‘pasztet’ z pieczonego kurczaka. Z reszty warzyw robimy zupę krem, mrozimy i za dwa dni mamy gotowy lancz itd. Lancze i śniadania są pomyślane tak, że można je zabrać ze sobą do pracy.
- Ten plan jest mistrzowsko zbilansowany, nie jemy nabiału więc jest dużo zielonych, liściastych roślin aby dostarczyć wapnia. Autorka nie zaleca brania jakichkolwiek suplementów witaminowych.
- Potrawy są naprawdę łatwe do przygotowania i nie wymagają skomplikowanych czy egzotycznych składników. Nasiona chia czy jogurt i mleko kokosowe to chyba najbardziej ‘odjechane’ składniki.
- Potrawy są dobrze doprawione, również solą. Można pić kawę i herbatę. To nie jest jakiś bezsmakowy detoks z warzywkami na parze.
Wady:
- Plan jest rozpisany na jedną osobę, ponieważ wiele posiłków ma wystarczyć na kilka dni (jak opisałam wyżej) podwojenie sugerowanych porcji nie zawsze zdaje egzamin. Trochę się trzeba nagimnastykować jeśli na diecie jest więcej niż jedna osoba.
- Fakt, nie da się ukryć, że spędzałam w kuchni nieco więcej czasu niż zwykle i robiłam wielki bałagan. Otóż jest to nieco inny niż zwykle sposób gotowania potraw i trzeba się do niego przyzwyczaić. Nagrodą są posiłki gotowane od podstaw.
- Wydaje mi się, że wydawałam na jedzenie trochę więcej niż zazwyczaj. Trochę dlatego, że musiałam uzupełnić kolekcję przypraw a poza tym w jadłospisie jest sporo orzechów.
- Faktycznie do każdego posiłku siadaliśmy porządnie głodni. Ponieważ kolacje jemy zazwyczaj dość późno bywałam nieźle głodna. Nie lubię być głodna.
Co nam dało te 10 dni?
Na pewno uwolniłam się od moich cukrowych zachcianek i mam nadzieję, że uda mi się ten efekt utrzymać. Schudłam trochę ponad dwa kilo (Jon zapomniał się zważyć na początku). Wiem, że to głównie woda wyparowała a sadła z pewnością mi nie ubyło no ale na razie nie uprawiam żadnych ćwiczeń poza spacerami. Podoba mi się jej sposób gotowania i chciałabym tak częściej gotować. Tak bardzo smakuje nam jej jedzenie, że kupliśmy drugą książkę (w sumie Amelia wydała trzy książki, ta o której piszę jest najnowsza i ukazał się niedawno). Na pewno chciałabym kontynuować jeść taką różnorodność warzyw i nowych smaków. Moja dania są zazwyczaj bardzo proste i nie przejmuję się ‘surówką’. Chcę to zmienić. No i zawsze będę miała jakieś liście w lodówce. Moja cera natomiast nie poprawiła się jakoś znacząco. Tym jestem trochę rozczarowana biorąc pod uwagę jadłospis oraz to, że piję ponad dwa litry wody dziennie. Za to brzuch mam zdecydowanie bardziej płaski. No dobra, dalej pokryty sadłem ale zdecydowanie nie jest już wzdęty.
Dla tych co nie śledzą Instagrama kilka zdjęć potraw, którymi raczyliśmy się w ciągu ostatnich 10 dni:
Dzień przygotowawczy, własnej roboty granola z orzechów oraz pikantna posypka z nasion na sałatki. W folii pieczone buraki (na buraczny hummus oraz do zupy warzywnej)
Tęczowa sałatka plus buraczany humus.
‘Pasztet’ z pieczonego kurczaka. Jedno z moich ulubionych dań.
Łosoś. Niestety to danie nam nie podpasowało. To chyba była kwestia ryby.
Curry (a ja nie cierpię curry) z bakłażana z ciecierzycą i nerkowcami.
Śniadanie. Płatki moczone w mleku kokosowym przez noc, starte jabłko, orzechowa granola i rodzynki.
Sałatka z wędzoną makrelą. Zrobienie jej zajęło dosłownie 5 minut.
‘Lody’ w mrożonego banana. Tutaj przydał się Termomiś.
A to było nasze ostatnie śniadanie. Sałatka z jajka na kromce chleba bezglutenowego.
To co podoba mi się w tej książce to podwaliny do lepszego odżywiania się. Nie jest to jakaś głodówka ani dieta cud. To jest sposób w jaki można się spokojnie odżywiać całe życie. A co teraz?
Teraz parę dni względnego relaksu żywieniowego. Na kolację dziś zaserwuję domową pizzę, wróciło masło i ciemne pieczywo no i ziemniaki, w końcu to sezon na Jersey Royals 🙂 Natomiast chciałabym trzymać się w dalszym ciągu z daleka od czekolady oraz makaronu i generalnie pszenicy. No i jak najmniej cukru. Zobaczymy. A potem? Ten koleś:
To taka tutejsza Chodakowska 😉 Jego pierwsza książka ukazała się już w Polsce. (Amelia niestety dostępna tylko w oryginale).
Oj tak GaMo widziałam efekty na blogu. Gratuluję! Właśnie najtrudniejsze to jest się za siebie wziąć a każde odchudzanie zaczyna się od głowy. Ja się cieszę, że ten etap mam za sobą wreszcie przeskoczyła mi jakaś klepka i z każdym dniem jest troszkę łatwiej. Mam tylko nadzieję, że wyjazd do Polski i gotowanie mojej babci (babcia jest akurat nad morzem) tego za bardzo nie zdestabilizuje. No ale mam nadzieję, że dużo czasu będę spędzać na dworze.
Dzięki Ewo i gratulacje z powodu schudnięcia. Ja podskakujących półdupków nie mam ale fajnie by było jakby mi się uda przestały pocierać. Ale ja mam duże uda więc nawet jak ich ubędzie to na cuda w tym temacie nie liczę. MŻ to najlepsza metoda (no i jeszcze trochę wysiłku fizycznego).
Oj tak, te dania nie tylko ładnie wyglądały ale i super smakowały. Polecam!
Tak myślisz? Zobaczymy, na jego profilu na Instagramie jest mnóstwo zdjęć przed i po. Ja sobie też zrobiłam zdjęcia przed, zobaczymy czy też będę się photoszopować czy może jednak będzie widać efekty.
Gratuluję sukcesów! Ponad rok temu moja córka postanowiła zmienić nasz sposób jedzenia. Poza synem, który walczy, żeby przytyć, każde z nas miało co zrzucać. Zaczęliśmy stosować porady Katarzyny Gurbackiej. W naszej diecie zrezygnowaliśmy z cukru, który zastępują owoce oraz z mąki pszennej i wszelkich pszennych wyrobów. Chleb zaczęłam wypiekać sama. Jemy pięć posiłków dziennie. Przez 12 tygodni ubyło nas w sumie 50 kg (ja z córką po 15, mąż 20). Niższą wagę utrzymujemy nadal dzięki temu, że zmieniło się nasze podejście do jedzenia. Dalej nie jemy białego pieczywa (kiedyś to było dla mnie nie do pomyślenia), organizm nie domaga się słodyczy, solimy mało używając soli himalajskiej. Poza mniejszą wagą mam masę energii, którą pożytkuję w różnorodny sposób, a nie tylko siedząc w fotelu z drutami.Największą rewolucję musiałam zrobić w swojej głowie i to było w moim odchudzaniu najtrudniejsze. I jeszcze jedno, gdy jestem na imprezie jem, co podadzą,nie epatuję tym, że się odchudzam. I w kupie raźniej, wiele razy samotnie podejmowałam ten trud i zawsze kończyło się fiaskiem. Teraz gotuję dla wszystkich to samo, tylko dla syna w większych ilościach. Moja siostra odchudza się wg diety Moniki Honory, ubyła już 16 kg. Jednak mnie ta "zupomania" nie odpowiada. Trzeba po prostu znaleźć to, co nam pasuje. Trzymam kciuki za dalszy spadek wagi. Pozdrawiam
This comment has been removed by the author.
Jest jednak sukces 🙂 Gratuluję. Lepiej dwa kilo mniej na stałe niż tylko wysikane :). Ja stosowałam dietę "MŻ" ale też bez słodyczy i białego pieczywa znikł podbródek, zeszczuplały uda, biodra, tyłek nie podskakuje przy chodzeniu (to przerzucanie półdupków strasznie mnie wkurzało) ale brzuch porażka, jakie wałki były takie zostały no może nie są takie galaretowate. No i muszę się przyznać piję do litra płynów dziennie ponieważ pijąc dużo wody zawsze miałam wzdęty brzuch i dużo się pociłam, a waga ani drgnęła. A tak ciało się nie poci tylko spala przy wysiłku. A co, niech coś robi 🙂 A tak poza tym: to uwielbiam czytać Twojego bloga, o Was o dziewczynkach o codziennym życiu i z całego serca Wam kibicuję. Bardzo przypominacie moją rodzinę chociaż moje chłopaki to już studenci ale życie praca, radości, rozterki i problemy podobne.
Serdecznie pozdrawiam Ewa
Reklama tego faceta ewidentnie jest photoszopowana. Pani schudła talia i nawet żebra znikły, a nogi zostały jakie były. Raczej nie chcesz tak wyglądać 😉