Dzisiaj będzie o nieco starszych dzieciach. Takich dzieciach (i rodzicach) mojego pokolenia. Jest taki film, kultowy dla moich równolatków i jest tam taki cytat:
‘Musisz odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie. Co lubisz robić? A potem zacznij to robić’. Prosty plan na życie, prawda?
Może trochę z przymrużeniem oka, ale uważam, że jest w tym wiele prawdy. Szczęśliwi ludzie w życiu, których spotykam na swojej drodze to zawsze ludzie, którzy po prostu znaleźli swoją ścieżkę. I nie jest ważne, czy oznacza to karierę naukową na Oxfordzie czy strzyżenie włosów. Czy jest to domek z ogródkiem i dwója dzieci czy wykopaliska archeologiczne w Belize.
Zauważyłam też, że Ci którzy ogólnie rzecz biorąc ‘nie ułożyli sobie życia’ albo popełnili w nim znaczące błędy mają nadzwyczaj opiekuńczych rodziców. A najbardziej widoczne jest to właśnie chyba w moim pokoleniu. Dlaczego?
Otóż pokolenie moich rodziców to osoby, które generalnie znacząco zyskały na transformacji. A to dostali pracę w jakiejś zachodniej korporacji, która właśnie otwierała swoją siedzibę w Polsce. Albo założyli prywatny biznes, który okazał się sukcesem (wtedy chyba każdy był). Może w ramach reprywatyzacji zostali właścicielami państwowej firmy, gdzie wcześniej pracowali. Albo wykupili mieszkanie zakładowe znacznie poniżej ceny rynkowej. Ja wiem, że zawsze jest tak, że ‘kiedyś było lepiej’ ale nie da się ukryć, że wczesne lata dziewięćdziesiąte były czasem wielu ‘okazji’ i część naszych rodziców na tym skorzystała.
I podobnie z nami, ich dziećmi. Pojawiły się pierwsze szkoły prywatne, moda na dodatkowe zajęcia, obozy językowe za granicą, ba nawet możliwości studiowania na zagranicznych uniwersytetach (ale też na wielu prywatnych uczelniach w kraju).
Rodzice, którzy często sami nie mieli wykształcenia wyższego zaczęli masowo wysyłać dzieci na studia. Bo to przecież dobra przyszłość, gwarantowana dobra praca i takie tam. A kiedy się okazało, że papierek magistra nic już nie gwarantuje to zaczęła się inna pomoc. Nie może znaleźć pracy? To dam mu kasę na przeczekanie, żeby nie musiał brać czegokolwiek. A może kawalerkę? A może samochód? A może etat w firmie rodziców/znajomych (wiadomo, wszędzie trzeba mieć znajomości). Albo 100 tysięcy na rozkręcenie własnego biznesu. Kredyty takie drogie a ona nie zarabia kokosów. A niech zamieszka z nami to będzie mogła sobie odłożyć na wkład własny. Nie, no przecież pieniędzy na rachunki czy za jedzenie nie będę brać od własnej córki.
A dziecko, szczególnie to już prawie dorosłe musi się trochę życiem utytłać, życie musi je trochę sponiewierać. Nie każdy urodził się z jasnym planem na życie, choć znam takich i bardzo im zazdroszczę. Większość z nas potrzebuje jednak sporo czasu i często jakiegoś impulsu albo rzucić się na głęboką wodę aby znaleźć odpowiedź na to ‘zajebiście ważne pytanie’. Popełnić błędy, żałować, zabrnąć w ślepą uliczkę. Jeśli nie ma ‘ciśnienia’ to jak mają odnaleźć siebie? Jak nie ma ‘ciśnienia’ to wielu jest łatwiej po prostu płynąć z prądem. I to rzeką regulowaną przez rodziców.
‘Niech ma łatwiej niż ja w jego wieku’. O matko! Ile razy to słyszałam. I rzadko kiedy taka historia dobrze się kończy. A już najgorsze jak rodzice znacząco finansowo inwestują w takiego potomka. Wtedy jest płacz i zgrzytanie zębów.
Historia numer 1. Rodzice mają syna. Kupili mu mieszkanie w dużym akademickim mieście jak zaczął tam studia. Wprowadziła się dziewczyna. Mieszkali tak razem parę ładnych lat. Rodzicom nie podobało się, że tak bez ślubu. Naciskali. No to młodzi wzięli ślub ale małżeństwo nie było szczęśliwe. Nastąpił rozwód. Tylko jak tu podzielić majątek, który w sporej części należy do rodziców? Teść, którego krwawicę odchodząca żona ma szansę w połowie zagarnąć mówi ‘Ja ją chcę teraz zniszczyć!’ Trzeba było kupować mieszkanie? Trzeba było namawiać na ślub? Kto jest teraz winny?
Historia numer 2. Mama i tata zaoszczędzili trochę kasy i postanowili kupić synowi mieszkanie. To był dla nich spory wysiłek. Po jakimś czasie tata zmarł. Syn zapoznał kobietę, zakochał się. ‘Pech w tym’, że nieco starsza od niego, w dodatku z dzieckiem, nie do końca ‘wymarzona synowa’ dla jedynaka. Miała pomysł na własny biznes. Syn postanowił sprzedać mieszkanie aby wesprzeć ukochaną w jej planach. Nie trzeba chyba mówić, jak to popsuło stosunki z matką? Skoro dostał mieszkanie to powinien rozporządzać nim jak chce. W końcu to prezent. Z matką teraz nie rozmawia. Co jest ważniejsze, kasa czy kontakt z synem?
Historia numer 3. Rodzice posłali córkę na studia do większego miasta. Kupili tam mieszkanie aby było jej wygodniej i jako inwestycję na przyszłość. Po studiach jakoś nie mogła znaleźć pracy. Ale to nic, miała mieszkanie, rodzice odpalali jej kieszonkowe aby nie musiała zasuwać w Makdonaldzie. Poza tym w większym mieście są większe perspektywy. Tak minął rok, potem dwa lata. Córka cały czas szukała pomysłu na siebie. W końcu wróciła do rodzinnego miasta, zaczęła pracować w firmie rodziców, zamieszkała z nimi. Rodzice kupili jej więc mieszkanie niedaleko. Mieszkanie stoi puste, chłopaka nie ma, niedawno skończyła 30 lat.
Historia numer 4. Rodzice mają trzech synów. Nie mają zbyt wiele kasy ale mają spore mieszkanie i matka przyrzeka, że każdy znajdzie tam kąt w razie potrzeby. Z okazji korzysta najstarszy syn, w swoim pokoju zamieszkał tymczasowo z młodą żoną i dzieckiem. Ale w końcu dwaj najstarsi synowie wyprowadzają się. Może nie do końca ‘na swoje’ ale jednak założyli rodziny, porodziły im się dzieci, mają stabilną pracę. Są samodzielni. Ale najmłodszy został przy rodzicach. Niby skończył studia, niby pracuje ale nie są to kokosy. Mieszkanie rodziców jest duże, cztery pokoje więc nie wchodzą sobie w paradę szczególnie, że zostało ich tylko troje (nie ma więc takiego ciśnienia jak starsi bracia). Młody (no w zasadzie to zaraz stuknie mu trzydziestka) nie czuje potrzeby aby się wyprowadzać. Jest sam, wynajęcie kawalerki to duży wydatek z jednej pensji. A tu mama jeszcze ugotuje, wypierze…
Historia numer 5. Syn studiuje w rodzinnym mieście więc w czasie studiów mieszka w rodzicami. Potem dostał się na staż. Owszem bezpłatny, ale potem ma dobre perspektywy zawodowe więc rodzice go wspierają. Faktycznie dostał pracę ale zarobki na początek nie są oszałamiające. Ale to nic. Może przecież mieszkać u rodziców, po co ma płacić obcym ludziom za wynajem. Za jakiś czas uzbiera na wkład własny, dostanie kredyt. Ale okazuje się, że mieszkanie w rodzicami jest wygodne. Zapomniał, że miał odkładać kasę, po pracy imprezuje, kupuje drogie ciuchy, gadżety. W końcu jest młody, ciężko pracuje, należy mu się. Ma kasę bo w końcu wydatki ‘na życie’ praktycznie nie istnieją, coraz lepsza pensja staje się ‘kieszonkowym’. Poznaje dziewczynę, rodzice liczą na to, że będzie się chciał wyprowadzić. Wiadomo, młodzi będą potrzebować prywatności. A gdzie tam, dziewczyna pokłóciła się ze współlokatorką, awaryjnie wprowadziła się więc do nich. To było półtora roku temu…
I tak dalej, i w ten deseń.
A gdyby tak dziewczyna z historii numer 3 musiała jednak pójść do pracy do Makdonalda? Może by jej się spodobało? Może już by siedziała w siedzibie firmy w Warszawie? Albo serwując hamburgery poznałaby przyszłego męża? Z pewnością miałaby ku temu więcej okazji wychodząc codziennie do jakiejkolwiek pracy niż siedząc w mieszkaniu i przejadając kasę rodziców.
A gdyby tak najmłodszy syn z historii numer 4 wynajął mieszkanie z kolegami? Byłoby taniej, w takim mieszkaniu na pewno byłoby weselej niż w mieszkaniu rodziców. Przewijałoby się sporo młodych osób, ktoś miałby fajny pomysł na biznes, może zaproponowałby mu współpracę? Albo poznałby jakąś fajną dziewczynę, może daleką kuzynkę współlokatora?
A gdyby tak syn z historii numer 5 dostał wreszcie kopa od rodziców. Wynająłby kawalerkę z dziewczyną. Nie byłoby tak tanio jak u rodziców, ale oboje braliby dodatkowe zlecenia aby jakoś dorobić i niedługo odłożyliby też na wkład własny. A i rodzice, wreszcie wolni może by coś dołożyli? Zmiany często biorą się z tego, że jest mi źle albo chcę polepszyć swoją obecną sytuację. A jeśli rodzice sprawiają, że moje życie jest w miarę komfortowe to po co mam się wysilać?
Widzę jak wiele młodych-już nie tak młodych ludzi w moim otoczeniu ma właśnie ten problem. Nie wiedzą czego chcą od życia ale też nie mają ‘ciśnienia’ aby coś w nim zmienić. Z moich obserwacji wynika, że najlepiej radzą sobie Ci, którzy jakoś musieli sobie poradzić. Bo rodzice nie kupili im mieszkania, nie załatwili roboty, nie oferowali wiktu i opierunku, nie dali 100 tysięcy na rozkręcenie własnego biznesu.
Oczywiście nie każda taka historia ma smutne zakończenie. Są młodzi ludzie, którzy są wdzięczni, że przez dwa lata mogli pomieszkać u rodziców i udało im się zaoszczędzić kasę na własne M. Inni, po odbyciu darmowego stażu, w którym mogli uczestniczyć tylko dlatego, że w tym czasie rodzice płacili na ich utrzymanie znaleźli wymarzoną pracę. A potem udało im się nawet tyle zaoszczędzić, aby wysłać rodziców na tygodniowe wakacje w ramach podziękowania.
Inni dostali kasę od rodziców na własne cztery kąty, ale potraktowali to jako inwestycję. Za jakiś czas sprzedali swoje pierwsze mieszkanie i zamienili na większe. Ale zyskiem ze sprzedaży pierwszego mieszkania podzielili się z rodzicami. A ten co dostał 100 tysięcy ‘na początek’ po kilku latach rozkręcania biznesu w handlu odzieżą sportową stał się deweloperem nieruchomości i zaczął zarabiać ‘porządne’ pieniądze.
Czasem żadna taka pomoc tak naprawdę nie pomoże naszym dzieciom. Muszą sobie pomóc sami, sięgnąć i odbić się od dna. Trzeba dać im się sparzyć, może nawet więcej niż raz. Pozwolić im się usamodzielnić. Samodzielność zazwyczaj trochę na początku boli ale czasem to jedyna droga do szczęścia. Inaczej stają się ludźmi nieszczęśliwymi całe życie, bez własnej tożsamości, bez pomysłu na samych siebie. Ot takie moje przemyślenia przy sobocie.
A jak nie zacznę rodzić to w głowie mam jeszcze jeden post.
Haha, nie jestem w stanie policzyć, ile razy musiałam powstrzymywać obce osoby przed podnoszeniem mojego dziecka, kiedy się przewróciło, nawet jeśli on po prostu wstawał i śmigał dalej. Uzależnianie od siebie dzieci jest koszmarnie samolubne, życie jest takie nieprzewidywalne, dziecko musi być maksymalnie samodzielne najszybciej jak się da, moim zdaniem.
Śmieszne te historie, które przytoczyłaś :D. Kiedyś spędziłam bardzo krępującą godzinę z absurdalnie nadopiekuńczym ojcem, który się mnie pytał rozżalony, gdzie mógł popełnić błąd, że jego syn jest taki niesamodzielny. Baaaardzo trudno było mieć poważną minę :D.
Dziękuję. Jak już będziecie w komplecie , za jakiś czas się odezwę.
Powodzenia
Jak nie ma z czego dać to nie jest to problem. Poza tym można wiele dać swoim dzieciom niematerialnego. Problem jest wtedy, kiedy można dać i wtedy pojawia się pytanie, jak dać aby faktycznie pomóc/zachęcić/zmotywować a nie działać jak program 500+ ;). Z tego co piszesz masz bardzo mądrych rodziców. No i czwórka rodzeństwa? Wow, chylę czoła dla mamy 🙂
Mario, oczywiście! Rozumiem, na wszystko jest czas i miejsce ja się czuje trochę głupio bo w sumie to jeszcze gówniarz jestem, żeby tam jakieś rady dawać ale zarówno mój szwagier jak i szwagierka długo mieszkali z rodzicami i trochę wiem, jak to się odbywa. Gdybyś chciała sobie pogadać z kimś obcym i z zewnątrz to mój email zawsze stoi dla Ciebie otworem 🙂
Wiem ,że jesteś w takim a nie innym okresie, ale bardzo bardzo chciałabym podyskutować z Tobą na ten temat, ale już nie tutaj.Wiesz, czasami osoba obca, no bo takimi jesteśmy wobec siebie, potrafi otworzyć oczy na wiele spraw. Nie chcę, abyś traktowała mój wpis jako wymuszenie porad i rozwiązania czyichś problemów tzn.w tym przypadku moich.Jestem Ci wdzięczna, za czas poświęcony mnie.
Powodzenia.
Mądre słowa, pod którymi nic tylko się podpisać wszystkimi kopytkami.
Sama wiem już, co chciałabym robić (w końcu!), ale ciągle jest lęk, żeby ten krok w przód zrobić. Dlatego tak podziwiam Marzenę 🙂
Co do dawania od rodziców wszystkiego na tacy… Sama nie doświadczyłam tego, ale też nigdy by mi do głowy nie wpadło, żeby rodzice mieli mnie bardziej wesprzeć, niż słoikami^^. Tyle, że u nas po prostu była taka sytuacja, bo jak każdemu dzieciakowi dać mieszkanie, czy samochód, jak jest ich piątka?^^ Ale zawsze mogłam i dalej mogę liczyć na wsparcie teraz już, niestety, tylko Mamusi… Kiedy z chłopakiem ledwo wiązaliśmy koniec z końcem tylko dzięki paczkom żywnościowym^^ daliśmy jakoś przeżyć.
Ale znam i takie historie, jak te, które opisujesz. Chłopak, jedynak dostał od ojca "w prezencie" klub. Rok nie minął, a interes trzeba było zamykać, bo chłopak stwierdził, że w sumie, jak da znajomym się za darmo napić, to nic się nie stanie. Nagle okazało się, że ma bardzo dużo znajomych^^. Ale ojciec się nie załamał i stwierdził, że ktoś z takim zmysłem menadżerskim^^ świetnie się nada do jego własnego interesu. I teraz chłopak siedzi na recepcji grając sobie na konsoli i zarabiając ciężką kasę… Można? Można…
Nie, no jasne. Czemu rodzicom odbierać przyjemność pomocy. Tak przecież u nas znalazł się Thermomix (a nie jest to tania zabawka), nasza pralka i zmywarka to były prezenty na nowy dom (chociaż głównie dlatego, że teście szwagrowi dali więc musi być po równo). Wózek dla Elli też dziadkowe kupili na spółkę, choć jak mój tata mówi 'to już zupełnie inny budżet' haha). No i mama w czasie moich wizyt w Polsce zawsze zabierze mnie na zakupy do Solara ;). No i oczywiście gdybyśmy byli w potrzebie to nasi rodzice zawsze nam pomogą. Ale uważam, że są granice i najpierw samemu trzeba wyczerpać wszystkie opcje a dopiero potem zwracać się o pomoc. 🙂
Wsparcie od rodziny jest i u nas, jest to bardzo pomocne. Tak jak napisałaś niżej – "należy pomagać mądrze". My za każdą drobną pomoc jesteśmy ogromnie wdzięczni, ale nigdy nie myślimy, że cokolwiek nam się należy. Tu chyba jest różnica. Bo przecież pomagać wolno, przyjąć pomoc również. Pozdrawiam!
Mario, nie wiem dokładnie jak wygląda Twoja sytuacja. Nie wiem dlaczego dzieci się sprowadzają, nie wiem czy masz wielki dom czy małe mieszkanie. Dzieciom oczywiście należy pomagać ale należy to też robić mądrze, właśnie po to aby od tej pomocy nie uzależnić bo nie wyjdzie to na dobre ani Tobie, ani im, ani Waszym wspólnym stosunkom w przyszłości.
W Anglii mieszkanie z rodzicami jest dość popularne bo bardzo trudno jest zaoszczędzić kasę na depozyt aby dostać kredyt. Ceny nieruchomości poszły w górę, banki wymagają znacznego wkładu własnego a ceny za wynajęcie też są wysokie. Wielu moich znajomych tutaj w jakimś okresie swojego życia mieszkało z rodzicami właśnie dlatego aby móc wreszcie kupić własne lokum.
Ale tutaj nie ma Matki Polki, jest Matka Angielka a ona nie ma wobec dzieci skrupułów. Co to oznacza? Ano dzieciaki płacą rodzicom czynsz i przede wszystkim gospodarzą się same, same robią zakupy i sobie gotują, nawet papier toaletowy kupują swój.
Także ważne aby pomagać mądrze. Od samego początku nakreślić jasne zasady współżycia. To nie wraca Twój syn czy córka, którzy wyjechali na studia. Nie masz obowiązku podawać obiadu na stół, robić kanapek do szkoły i sprawdzać pracy domowej. Wracają dorośli ludzie, którzy mają swoje przyzwyczajenia ale przede wszystkim nie są już dziećmi, chodzą do pracy i zarabiają kasę. Także trzeba jasno ustalić zasady: do jakich rachunków się dokładają, na jakich zasadach, jaki jest podział domowych obowiązków, kto kiedy gotuje z jakich produktów, kto zaopatruje lodówkę itd. Poza tym uważam, że powinni płacić Ci czynsz. Niech to będzie 200zł ale jednak. Jak chcesz możesz te pieniądze odkładać w skarpetę i 'oddać' im okrągłą sumę jak się będą wyprowadzać. Jak człowiek musi za coś płacić to bardziej to szanuje, nie będzie podejścia, że 'należy mi się'. Wydaje mi się, że jeśli jasno ustalicie sobie zasady i będziecie się ich trzymać tym większa szansa, że wszyscy cało wyjdziecie z tego eksperymentu 🙂 Życzę powodzenia!
Moi rodzice oboje bardzo lubią swoją pracę (mój ojciec zawsze chciał pływać) więc dobre wzorce ale i wsparcie by szukać własnej ścieżki wyniosłam z domu. Mam nadzieję, że moje dzieci też tak będą miały. I dlatego ja lubię czytać Twojego bloga i posty o mieszkaniu bo to taka radość widzieć Was realizujących swoje marzenia samodzielnie! Nic nie może się z tym równać. Moi rodzice sami dochodzili do tego co mają i uważam, że jest to naprawdę najlepsza droga, choć oczywiście życie ma wiele odcieni i nie zawsze jest to możliwe, choćby dlatego, że nie każdy ma taką siłę charakteru i samozaparcie.
Ależ oczywiście masz rację. Podam Ci przykład. Moja babcia miała mieszkanie w Świnoujściu, w którym moja mama ma swój gabinet. Babcia chciała się mieszkania pozbyć i postanowiła podzielić je na wnuki, czyli na mnie i na kuzyna. Aby nie pozbywać się mieszkania moi rodzice spłacili kuzyna, dostał kasę i kupił mieszkanie w Krakowie. Moja część dalej tam jest ale będę miała do niej dostęp kiedyś tam, w przyszłości. Przez długi czas miałam w sobie poczucie krzywdy bo taka kwota, którą dostał mój kuzyn by nam się wtedy bardzo przydała (nie mieliśmy wtedy własnego domu, zazdrościłam kuzynowi). Ale w sumie, choć trochę później niż kuzyn udało nam się odłożyć na wkład własny i kupiliśmy dom bez żadnej pomocy czy spadków. Na pewno mam z tego powodu ogromną satysfakcję. Tak jak piszesz jednak pieniądze w pewnym momencie życia przydają się bardziej niż w innym. Na przykład moi rodzice płacili za moją edukację, gdyby nie to moje życie pewnie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Więc nie jest to kwestia 'niedawania' ale po prostu kwestia mądrego dawania tak, aby 'nie zepsuć dzieciaka'.
Jestem teraz w takiej sytuacji, że nie wiem, czy pomóc,czy nie.Będziemy mieszać razem, przynajmniej do momentu, kiedy nie będą mieli kąta własnego. Takie mają zamiary.Ale tu się zaczyna problem z tym pomaganiem, i tak źle , i tak niedobrze.Życie to ciężki orzech do zgryzienia.
Na to pytanie odpowiedziałam sobie parę lat temu (pytanie oczywiście znam :)) po tym jak na własne oczy ujrzałam jaką radość daje robienie tego co się uwielbia. To było na 3 roku studiów, Mateusz dostał pracę bardzo wcześnie jako programista. A to że nim będzie wiedział od dziecka! To ten gościu, co się z planem na siebie urodził 🙂 Niesamowicie było się mu przyglądać gdy czerpał satysfakcję i zwyczajną radość z tego co robi, mimo że nazywało się to "praca"! Zadałam sobie pytanie, wiedziałam, że klucz do szczęścia to robić tylko to co naprawdę lubimy. Zrobiłam wielki krok do przodu, skok na głęboką wodę czy jakoś tak. Resztę historii znasz. Decyzja była ostateczna i bezwzględnie podjęta. Nie otrzymałam pomocy od rodziny, bo jej nie chciałam, ba! Ja się jej nawet nie spodziewałam 🙂 To naprawdę dużo zmienia!
Zgodzę się z tym, że jak człowiek nie ma łatwo, pod sam nos, i nie mówię tu od razu o jakimś dramacie, nędzy i beznadziei, to ma okazję by MUSIEĆ sobie poradzić, pokombinować. I kombinuje i daje radę. Jakoś, ale jednak daje. I z każdym następnym problemem jest łatwiej, bo mózg wkracza na właściwe tory 🙂
Pozdrawiam i pisz tego posta szybko! 🙂
Jednakze jestem zdania, ze jesli ma sie w planie dac dzieciom cos materialnego, powinno sie to robic wtedy, gdy te dzieci jeszcze maja radosc z korzystania. Po co 60- latkowi fortuna, otrzymana po smierci 80- letniego rodzica? Przeciez wiecej ma z czegos "wetknietego" wlasnie podczas studiów, czy ogólnie w mlodosci. No tamie mam przemyslenia 😉