Poławiacze pereł


Obiecałam Wam posta o tym jak odbywa się rekrutacja na Oxford i dlaczego nie możemy przyjąć tylko ‘najlepszych’ kandydatów. Chmurka napisała, że przecież powinni dostać się tylko Ci co są najlepsi. Problem w tym, co kryje się pod słowem ‘najlepsi’. Czy Ci którzy najlepiej przeszli rekrutację?

Otóż na większości kierunków na Oxfordzie obowiązuje mniej więcej taki sam system rekrutacji. Jeśli chcę zacząć studia w Październiku 2017 to aplikację muszę złożyć do 15 Października 2016. W Listopadzie 2016 muszę napisać test/egzamin wstępny. Na podstawie wyniku testu i mojej aplikacji (która między innymi zawiera opinię moich nauczycieli na temat moich przyszłych ocen na maturze) tutorzy mogą zaprosić mnie na rozmowę, która będzie miała miejsce w połowie Grudnia 2016. Po rozmowie, jeśli jestem super mądra i mam trochę szczęścia to w Styczniu Oxford przyśle mi tzw. ofertę warunkową. Jest to oferta miejsca na uczelni pod warunkiem odpowiednich ocen z matury (i ewentualnie certyfikatu językowego). W lipcu będą wyniki matur – około 10% kandydatów z ofertą jednak ją oblewają.
I taka ciekawostka. Kandydaci na studentów mogą złożyć papiery do maksimum pięciu różnych uczelni. Ale, w jednym roku nie mogą złożyć papierów na Oxford i Cambridge. Muszę wybrać tylko jedną uczelnię. Również, na te uczelnie można aplikować tylko na jeden kierunek.
Tak to mniej więcej wygląda. Ale jeśli dobrze się przyjrzeć, to system rekrutacji w Oxfordzie jest szalenie skomplikowany. Jeśli mam być szczera, jeśli ktoś naprawdę rozumie system rekrutacji to powinien z klucza dostać miejsce rektorskie 😉 Jak zaczęłam pracę i zadawałam pytania na ten temat to odpowiedź była tylko jedna ‘tak i nie’ :). Dodajmy do tego, że studentów tak naprawdę przyjmują koledże, które przy okazji lubią też wymieniać się kandydatami to…ufff.
No ale aby zbytnio nie zagmatwać tego posta (co i tak pewnie mi się nie uda) wyobraźmy sobie, że do Oxfordu dostają się tylko najlepsi. I pamiętajcie proszę, że Oxford to gracz globalny. I co się dzieje?
Otóż inżynieria i matematyka są totalnie zdominowane przez Chińczyków (takich prawdziwych, prosto z Chin). Doskonale radzą sobie w testach PAT i MAT co daje im wystarczającą ilość punktów aby dostać się do kolejnego etapu. Chemię studiują głównie chłopcy z Europy wschodniej. Kobiet na kierunkach ścisłych jest jak na lekarstwo. Klasykę studiują tylko uczniowie z prywatnych szkół, w których czesne kosztuje dużo więcej niż roczna średnia krajowa. Na egzaminach wstępnych nie mają sobie równych posługując się Greką i Łaciną. To samo na PPE (Filozofia, Polityka i Ekonomia – zwana również kierunkiem brytyjskich premierów). Tam to już tylko chłopcy z Eaton czy Harrow (tam uczył się Churchill), którzy ofertę do Oxfordu mieli zaszczepioną już w plemniku (ojciec, dziadek i pradziadek są absolwentami). Na historii sztuki dziedziczki wielkich fortun po Marlborough College albo Dragon School. Prawo studiują szejkowie z Emiratów, których stać na prywatne kursy przygotowujące do egzaminu LNAT. Gazety co chwila rozpisują się o tym, że Oxford służy tylko bogatym krajowym elitom. Okazuje się, że Brytyjski podatnik funduje naukę studentom z zagranicy, którzy tworzą ponad 50% studentów.
Na szczęście w rzeczywistości tak to nie wygląda. W chwili obecnej na studiach pierwszego stopnia w Oxfordzie studiuje ok. 17% studentów z Unii i z poza niej. Dodatkowo proporcja studentek nie odbiega od proporcji kobiet w całej populacji. Nieco ponad 50% studentów pochodzi ze szkół państwowych. Ponad 10% z regionów o niskiej partycypacji w wyższej edukacji. Jedyne tak naprawdę co można Oxfordowi zarzucić, to to, że jest dość ‘biały’ (ale o tym było w innym poście). 
Nie da się jednak ukryć, że ‘każdy kto się liczy’ w Brytyjskim życiu społecznym, kulturalnym czy naukowym ma za sobą naprawdę solidną i drogą edukację. Jak myślicie, gdzie studiował filmowy doktor House oraz jego najlepszy kumpel Stephen Fry? Oraz ich dobra koleżanka Emma Thompson. A gdzie chodził do szkoły ‘Jaś Fasola’? Myślicie, że księżna Kate chodziła do zwykłego ogólniaka? Albo żona Davida Camerona? I chociaż Brytyjski system szkolny może wydać się niesprawiedliwy, skostniały i ekskluzywny to bardzo wiele pracy i wysiłku idzie na to, aby wszystkim dzieciom i młodzieży umożliwić dostęp do najlepszej edukacji.
Jeszcze dwanaście lat temu czesne za jeden rok studiów na każdym brytyjskim uniwersytecie wynosiło tysiąc funtów. W 2006 roku czesne wynosiło już trzy tysiące funtów  a w 2010 roku podniesiono je do dziewięciu tysięcy!!! W chwili obecnej słychać plotki, że najlepsze uniwersytety będą miały prawo podnieść czesne jeszcze wyżej. (Te liczby dotyczą Anglii i Walii, Szkocja jest zdecydowanie tańsza). Wraz z tak niesamowitymi podwyżkami wprowadzono jednak system pożyczek studenckich. Studenci mogą otrzymać dofinansowanie na całą kwotę czesnego. Taką pożyczkę zaczynają spłacać dopiero jak znajdą pracę i dopiero od pewnego pułapu zarobków (i proporcjonalnie do nich). Nie zmienia to jednak faktu, że przeciętny student w Anglii czy Walii kończy studia i ma 30 tysięcy funtów długu (i jak tu planować przyszłość i myśleć o kredycie hipotecznym). Zniechęca to też potencjalnych kandydatów z pewnych środowisk, gdzie niechęć do długów jest silnie zakorzeniona w religii i kulturze.
Oprócz tego, aby nieco zmitygować szok spowodowany tak radykalną podwyżką czesnego powołano do życia OFFA czyli Office for Fair Access (inaczej Biuro do równego dostępu do edukacji). Każdy uniwersytet musi złożyć corocznie tzw. OFFA agreement. W tym dokumencie zobowiązuje się do przyjęcia pewnej puli studentów, których można określić jako mniej uprzywilejowanych w wyścigu po miejsce na uniwersytet. Oxford, tak jak każda inna uczelnia jest więc zobowiązany do tego, aby tyle a tyle procent studentów pochodziło z ‘gorszych’ szkół, regionów o niskich wskaźnikach społeczno-ekonomicznych czy regionów o niskiej partycypacji w wyższej edukacji. Można powiedzieć, że to takie nasze swojskie ‘punkty za pochodzenie’.
Problem w tym, że Oxford (i kilka innych uczelni) ma bardzo wyśrubowane kryteria jeśli chodzi o osiągnięcia akademickie. A o te łatwiej w drogich, niezależnych szkołach. Uczeń, który uczy się w publicznej szkole i ma ‘prognozę’ ocen z matury na poziomie ‘Oxfordzkim’ to rzadkość, perełka. I takie perełki trzeba łowić. Uczniowie prywatnych szkół mają przewagę, mają nauczycieli, którzy co roku posyłają uczniów do Oxfordu i mają doświadczenie jak ich ‘prowadzić’. Prawda jest taka, że i w Polsce uczeń po dobrym liceum Warszawskim ma większe szanse dostać się na UW niż uczennica po dobrym liceum Świnoujskim (sprawdziłam na własnej skórze :).
A poza tym tutorzy nieco ‘lawirują’. Weźmy na przykład tych Chińczyków. Ich edukacja na poziomie szkoły średniej jest po prostu niesamowita w porównaniu z tym, czego uczą się uczniowie w Wielkiej Brytanii. Ich wiedza nie tylko wystarcza aby celująco zdać egzaminy wstępne ale i ‘niesie’ ich przez pierwsze dwa lata studiów. A potem nagle się załamują i kończą studia na bardzo dalekiej lokacie (albo rezygnują). Tutorzy, mający co roku takie doświadczenia wiedzą już, że co niektórych Chińczyków nie warto przyjmować. No i artykuł w Guardianie gotowy, że Oxford dyskryminuje Chińczyków.  Zresztą z tymi Chińczykami to jest tak, że wysokie oceny z testu sprawiają, że dostają się na szortlistę. A na kolejnym etapie, podczas rozmowy okazuje się, że nie mają za grosz zdolności krytycznego myślenia, tak ważnej w Oxfordzie. Ale jest już za późno, ‘wygryźli’ na pierwszym etapie dobrych kandydatów ‘krajowych’.
Innym przykładem są doskonali kandydaci z Ameryki. Tutorzy również wiedzą, że oni są tak dobrzy, że spokojnie zaklepią sobie miejsce na Harwardzie albo w Yale. Więc oferta dla takiego kandydata jest ofertą straconą bo wiadomo, że zostanie odrzucona (tak, są studenci, którzy odrzucają ofertę z Oxfordu, szczególnie Ci zza oceanu). Ale ‘na papierze’ wyglądają super i znów jest artykuł w Guardianie. Czy wiecie, że są osoby zatrudnione w biurze prasowym uniwersytetu, których jedynym zadaniem jest kontrola publikacji odnośnie decyzji rekrutacyjnych Oxfordu? Temat jest szalenie polityczny.
I wreszcie dochodzimy do naszych ‘mniej uprzywilejowanych’ kandydatów. Otóż jak już pisałam cały proces rekrutacji zaczyna się rok wcześniej. I tutorzy wiedzą, że to jest kluczowy rok właśnie dla dobrych uczniów z kiepskich szkół. Oni wiedzą, że ich przewidywane stopnie na maturze są zaniżone. Ich wynik z testu jest niższy niż innych kandydatów. Ale tutorzy wiedzą, że jeśli dadzą im ofertę to oni w lipcu dostaną na maturze trzy szóstki (czyli A*). I tutorzy wiedzą, że pomimo iż ci uczniowie zaczynają z niższego pułapu to już na studiach radzą sobie świetnie i zazwyczaj rozwijają się dużo dynamiczniej niż ich zblazowani koledzy  z drogich, prywatnych szkół.

Mam nadzieję, że trochę Wam wyjaśniłam, że proces rekrutacji jest pełen niuansów i nie jest tak, że powinni się dostać tylko ‘najlepsi’ bo o tym, kto jest ‘najlepszy’ decyduje wiele czynników i można je rozpatrywać na wiele sposobów. Jednym słowem, życie nie jest sprawiedliwe, ale perełki nie muszą się o nic martwić. 

Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
9 lat temu

Z dupogodzinami na siedzenie przy komputerze u mnie słabo, ale chciałam w końcu napisać. że wiele mi rozjaśnił ten wpis. Faktycznie myślałam, że lepszy wynik powinien oznaczać miejsce na uczelni, ale to jest tak proste jednak. Dzięki za to :).

9 lat temu

Miałam na myśli, że tylko renomowana jednostka może się obronić przed takimi zarzutami mając taki system.

Ola
9 lat temu

Mnie te szkoły jeszcze przerażają. Ale faktycznie niedługo trzeba będzie się rozeznać w temacie. A właśnie ci znajomi posyłają syna do katolickiej-niby super hiper jakaś. Mój i tak by się nie dostał:P I musieli się przeprowadzić w jej rejony.

9 lat temu

Oczywiście! Pokaż mi system rekrutacyjny, który nie jest idealny dla łapówek itp. Nie ukrywam, że tutorzy przyjmujący studentów mają swoje uprzedzenia. Dużo robi się w kierunku tego aby proces rekrutacji był jak najbardziej transparentny i uczciwy. Ale w praktyce bywa różnie. Są na przykład szkolenia, jak rozpoznać własne uprzedzenia i jak obiektywnie przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną. I wszyscy nowi pracownicy naukowi muszą takie szkolenie przejść. Ale jak myślisz, jak stosunek do tych szkoleń mają stare pierniki co w Oxfordzie siedzą od 50 lat i wszystko wiedzą 😉 (a takich jak się domyślasz jest sporo).

9 lat temu

Szczerze mówiąc nie znam się aż tak bardzo na tutejszym szkolnictwie, przynajmniej nie na tyle aby się wymądrzać na blogu (na blogu wymądrzam się tylko na znane mi tematy ;). Ale to co powiedzieli Ci znajomi to prawda. I masz rację, 99% procent prywatnych szkół i uniwersytetów w Polsce to relatywnie nowe instytucje, które są po prostu nastawione na robienie kasy. I co za tym idzie karygodny poziom. W Anglii jest inaczej. Te szkoły to szkoły z ogromną tradycją i choć kosztują bardzo dużo to ich główną zaletą jest po prostu wysoki poziom nauki. To on jest najważniejszy. Po młodych ludziach od razu widać kto był szkolony prywatnie a kto państwowo. Ale są też doskonałe szkoły państwowe, szczególnie dobrą opinią cieszą się tzw. grammar schools i szkoły (nomen omen) katolickie. Generalnie jeśli szkoła jest 'selective' czyli ma egzaminy wstępne to jest uważana za lepszą niż taka do której może dostać się każdy. Coś czuję Ola, że za parę lat będziemy bardzo dobrze oblatane w temacie 😉

9 lat temu

Czyli system jest idealny dla wszelkiego rodzaju łapówek, kolesiostwa, nepotyzmu i uznaniowości 🙂 i pewnie dlatego może działać wyłącznie w renomowanym miejscu 🙂

Ola
9 lat temu

Ostatnio ze znajomymi wywiazala sie dyskusja na temat szkol. I zdziwilam sie gdy mi powiedzieli ze szkoly prywatne sa tu lepsze niz publiczne. Tzn mam przekonanie z Polski (moze juz niesluszne) ze do prywatnej ida ci co sa za slabi zeby dostac sie do publicznej no i rodzicow stac zeby za to placic. Albo ze do prywatnej chodza snoby:)

By Pimposhka
0
Would love your thoughts, please comment.x