Dawno nie było już tutaj Pimposhkowych rozkminek, ani żadnej ‘awanturki’ co? Może przy tym wpisie wytworzy się jakaś konstruktywna dyskusja? A może ktoś napisze, że się niepotrzebnie wymądrzam. Zobaczymy. Ten temat chodzi mi po głowie od dłuższego czasu. Inspiracją są moi bliżsi i dalsi znajomi czy znajomi moich rodziców. Otóż zauważyłam, że dzieciaki, które dostały dużą pomoc finansową od rodziców mają często problemy aby ‘odnaleźć się’ w życiu. To znaczy, mają problem aby założyć albo utrzymać rodzinę, albo nie mają pomysłu na siebie. Nie mogą znaleźć pasującej im pracy, tak jakby ciągle szukali jakiejś swojej drogi. Takie przeinwestowane dzieci.
Wiadomo, że rodzice chcą dla swojego dziecka jak najlepiej. Ja należę do wyjątkowego pokolenia. Nasi rodzice wychowali się w komunie, ale my już wychowaliśmy się w kapitalizmie. Nasi rodzice jak nikt inny chcieli abyśmy my mieli lepiej niż oni i, o zgrozo, mieli na to środki. Problem w tym, że co za dużo to czasem niezdrowo.
Dzieci z bogatych domów dostają od rodziców wykształcenie, mieszkanie, samochód, czasem pieniądze na biznes. Finansowo nie muszą się o nic martwić. Rodzicowi, który w dziecko zainwestował dużo kasy trudno jest nie mieć wobec tego dziecka oczekiwań z tym związanych. np. nie musisz się o nic martwić, masz łatwiej niż ja miałem w twoim wieku to czemu nie jesteś szczęśliwy?
No właśnie. Ułatwiając naszym dzieciom start w dorosłe życie pozbawiamy ich wielu cennych życiowych lekcji i doświadczeń. Prywatna uczelnia to brak stresu egzaminów wstępnych. Własne mieszkanie to brak stresu szukania mieszkania do wynajęcia, negocjacji ze współlokatorami, z właścicielem. Praca aby sobie dorobić to kolejne doświadczenia. Dzięki nim często dzieciak poznaje siebie, co chciałby robić w życiu, jest bardziej przedsiębiorczy. Dając im tyle niejako na tacy i bez wysiłku z ich strony zabieramy im satysfakcję dorabiania się. Pewien (już teraz niemłody) człowiek cieszył się jak głupi, bo sam wybrał i kupił za własne pieniądze żyrandol bo wcześniej wszystko dostawał od rodziców! Pieniądze to również często powód rodzinnych kłótni.
Pewna Pani i Pan kupili synowi mieszkanie. Niech chłopak ma na start, niech się nie męczy tak jak my. To był wysiłek finansowy ale oboje dobrze zarabiali. Za jakiś czas syn poznał dziewczynę. O zgrozo starszą i w dodatku z małym dzieckiem. No ale widać, że zakochany, niech mu będzie. Za jakiś czas okazuje się, że ta dziewczyna chciałabym otworzyć swój własny salon fryzjerski i syn myśli o tym, aby sprzedać swoje mieszkanie i jej to marzenie sfinansować. I co? No i mamy konflikt w rodzinie. Rodzice załamują ręce, że jak to tak, że przecież mieszkanie, że tyle pieniędzy, że oni przecież nawet ślubu nie mają. To może niech najpierw chociaż ślub wezmą. I tak zaczynają się problemy….
Inny przykład. Ojciec biznesmen, z dużą kasą. Młody syn za bardzo nie wie co ze sobą zrobić. Trzy razy zaczyna i trzy razy rzuca studia, bo może. Ojciec finansuje, bo może te następne to już będzie to. Jak nie studia, to może własny biznes? No to funduje synowi jakieś biznesy, ale żaden nie wypala. Pieniądze przepadają. Ojciec nie robi się coraz młodszy a tu syna trzeba dalej utrzymywać. Jakiś taki leniwy ten mój syn, nie wiem dlaczego. Przecież ma dużo łatwiej, niż ja w niego wieku?
Córka wyjeżdża na studia. Na start dostaje trzypokojowe mieszkanie. Po co nabijać kabzę obcym, wynajmując mieszkanie, skoro stać nas na własne. Niby miała sobie dobrać współlokatorkę, ale z tą pierwszą o coś się pokłóciły i potem jakoś się nie złożyło. Po dwóch latach samochód, dobre, duże auto bo będzie jeździć do domu, więc ma być bezpiecznie. I nagle mamy młodą dziewczynę z pokaźnym majątkiem. I jak ona ma sobie znaleźć chłopaka, który się tego nie przestraszy? Mało tego, nawet jeśli pojawi się absztyfikant to rodzice będą mu się bacznie przyglądać. Taki gołodupiec? Może chce ją wykorzystać? ‘Musimy tutaj trzymać rękę na pulsie, w końcu w grę wchodzą duże (i nasze) pieniądze’. Z drugiej strony Ci sami rodzice mówią ‘No mogłaby sobie już znaleźć jakiegoś chłopaka’…. Znam dwie siostry, które były właśnie tak sponsorowane przez ojca. Jedna stara panna, druga rozwódka z nastoletnią córką (córka pojawiła się już po rozwodzie), obie po czterdziestce, bez partnera i dalej częściowo zależne finansowo od rodziców.
Z mojego doświadczenia wynika, że lepiej w życiu radzą sobie Ci, którzy wyszli z przeciętnie zamożnych domów. Gdzie się może jakoś specjalnie nie przelewało, ale w domu były książki na półkach a rodzice wracali do domu o 16:00 i mieli czas dla dzieci. Takie dzieciaki nie mogły sobie pozwolić na wieczne studiowanie, często musieli dorabiać w wakacje aby mieć kasę na czynsz albo choćby własne przyjemności. Zamiast spędzać wakacje w kurortach, zbierali truskawki u bauera i po prostu uczyli się życia. Dzięki temu stali się bardziej obrotni ale przede wszystkim bardziej świadomi tego, czego chcą od życia bo trochę już tego życia widzieli.
Ale, ale…. w UK w 1983 roku aby kupić przeciętny dom (który pozwalał na założenie rodziny) potrzeba było wziąć kredyt w wysokości trzech przeciętnych rocznych pensji. Dzisiaj, aby kupić przeciętny dom trzeba wziąć kredyt w wysokości… 8.5 przeciętnych rocznych pensji (!!!). Nie da się ukryć, że teraz młodym ludziom jest naprawdę ciężko zaczynać dorosłe życie.
Jak odkładać na wkład własny gdy trzeba płacić czynsz wyższy niż rata kredytu? Trudno jest dostać umowę o pracę, bez tego trudno zakładać rodzinę. A poza tym korporacje chcą aby pracownik pracował 12 godzin na dobę. Jeśli nie jest się uzdolnionym informatykiem, a na przykład początkującym nauczycielem albo przedszkolanką to się człowiek chyba nigdy niczego nie dorobi bez wsparcia rodziców. Ale nie trzeba od razu kupować im wielkiego mieszkania. Jest kawalerka, jest małe, używane auto, chcą więcej, niech kombinują.
Studentka we własnej kawalerce jeżdżąca używaną Corsą będzie bardziej ‘przystępna’ niż taka w apartamencie z nową Insignią w podziemnym garażu. Jeśli kupimy synowi mieszkanie to musimy też pogodzić się z tym, że to jest teraz jego mieszkanie i my nie mamy nic do tego, co z nim zrobi. Im szybciej to sobie uświadomimy tym lepiej dla naszych stosunków rodzinnych.
Oczywiście generalizuję, niemniej jednak znam naprawdę wiele takich przypadków. Z jednej strony jeśli człowiek ma, to komu ma dać jak nie dzieciom? Z drugiej strony, niektórym dzieciom by wyszło na dobre, gdyby rodzice byli nieco większymi egoistami. Do przemyślenia.
Dodałam przycisk z lajkiem. Można go nacisnąć i dać mi znać, że ‘jestem’, ‘przeczytałam’, ‘dobra robota’, ‘fajnie, że jesteś’, ‘doceniam to, że piszesz’. Dla mnie jest to znak, że ktoś tam po tej drugiej stronie jest i czyta. Umawiamy się, że naciśnięcie tego przycisku nie oznacza, że koniecznie zgadzacie się z treścią wpisu, ok?
Temat poruszony przez Ciebie Pimposhko, jest dla mnie bardzo aktualny. Pare godzin temu wrocilismy z Polski i tam wlasnie zauwazylismy trend kupowania mieszkan dla dzieci, wsrod naszych znajomych. A jesli nawet ktos jeszcze nie kupil takowego mieszkania(czasem kupuja na kredyt i splacaja sami), to nosi sie z tym zamiarem. Wiekszosc tych mlodych ludzi wlasnie skonczyla studia albo tez koncza. My nie mamy zmiaru kupowac mieszkan, domow czy samochodow naszemu synowi, ale nasze dziecko jest dobrze wyksztalcone, ma dobra prace i moze sam dokonac dalszych wyborow. Tak jak napisalas, nie mamy zamiaru odbierac mu tej satysfakcji. NIemniej jednak bardzo duzo zainwestowalismy w niego, gdy byl w wieku szkolnym. Placilismy za dodatkowe zajecia, rozne sporty, zawody, muzyki, koncerty dzieki temu dostal sie do jednej z najlepszych szkol srednich w Melbourne. Tam trzeba bylo zdawac skomplikowane egazminy i gdyby nie te dodatkowe zajecia, nie mialby na to szans. Potem matura zdana z wysokim wynikiem, super uczelnia i dobrze zaliczone studia. Nastepnie pare ofert zatrudnienia po skonczeniu studiow. W tym momencie nasza pomoc sie skonczyla. Acha zaplacilismy jeszcze polowicznie za studia, bo druga czesc on sam zaplacil ze swojego stypendium naukowego. Tutaj rzadko rodzice placa za studia dzieci, zwykle bierze sie nieoprocentowana pozyczke, to znaczy oprocentowana o inflacje(do niedawna niewielka).
My tez niewiele dostalismy od naszych rodzicow( pisze niewiele, bo byly jakies prezenty podczas naszych odwiedzin w Polsce, syn dostal jakies pieniadze, ktore inwestowalismy. W efekcie bylo tego pare tysiecy)
Caly nasz zgromadzony “majatek”, to wynik pracy i zaciecia inwestycyjnego mojego meza. Nic nikomu nie zawdzieczamy i nie musimy sie nikomu tlumaczyc z naszych decyzji i to jest dla mnie wlasnie najpiekniejsze. Nie zawsze bylo nam tak pieknie i tak rozowo. Bywaly gorsze lata, ale nigdy na nikogo nie moglismy liczyc i sami dawalismy sobie rade z tymi problemami. NIkt z rodziny nawet nie wiedzial o naszych problemach.
Mysle, ze moj poglad jest czesciowo uksztaltowany przez zycie na emigracji, z dala od rodziny(25 tysiecy kilometrow). Zycie mojej siostry wygladalo zupelnie inaczej. Ona mieszkala bardzo blisko rodzicow, ktorzy jej pomagali przez cale zycie. Wydaje mi sie to w pewnym sensie natrualne, bo moja siostra tez pomagala rodzicom. Na mnie nie bardzo mogli liczyc.
No właśnie. Bo chodzi o to, że często jak rodzic daje to potem ma pewne oczekiwania. I masz rację, wolność jest wtedy jak człowiek kupi sam i nikomu nie musi się tłumaczyć. W dzieci, szczególnie w ich edukację absolutnie trzeba inwestować. We mnie moi rodzice też inwestowali, to dom i samochód kupiłam sobie potem absolutnie sama.
Jak cos dajesz, to na zawsze, bo jak w dziecięcym przysłowiu, kto daje i potem odbiera, ten się w piekle poniewiera. Dlatego prezenty, z gatunków tych sporych, trzeba przemyśleć, także pod kątem, co będzie gdy.
Podobnie ma się też temat sprzedaży, kto kupił, zapłacił, ma prawo użytkować to wedle swojego wyobrażenia, np po kupnie domu zmienić wszystko w ogrodzie, czy przestawić ściany w domu. Niby proste, ale dla niektórych jednak niezrozumiale, bo przecież my mieliśmy tak fajnie i ładnie, jak było tak od x lat.
Temat dawania dzieciom. Osobiście jestem zdania, że wolę dać ciepłą ręką niż zimną, bo mam też w planie pożyć, a że mój syn jest tylko 21 lat idę mnie młodszy, to .oze wyjść tak, że oboje dożyjemy rownoczesnie wieku emerytalnego i po co mu wtedy spadki, gdy potrzebowałby wcześniej pomocy na jakiś start.
Oczywiście nie dojdzie raczej do tego, żebym ja zagryzała suchy chleb i ładowała wszystko w niego i synową. Za dużo jeszcze w nas, znaczy we mnie i w Tobim, życia.
Kiedyś, hak jeszcze byłam klientka stacjonarnego banku, zagadano tam do mnie, czy nie chciałabym, miała ochotę na założenie sobie takiego ubezpieczenia na śmierć i koszty pogrzebu, zebym po śmierci synowi finansowych problemów nie narobią. Wzięłam mocny wdech, zmierzyłam panią bankowa i rzekłam w te slowa: a dlaczego to niby miałabym tego za wszelką cenę mu zaoszczędzić? To moje jedyne dziecko, dla którego ja wszystko. Na to dziecko pracuję. Od małego dziecko zaopatrzone, czy to ciuszki, czy zabawki. Obligatoryjne prezenty. Wyposażenie super na pierwszy dzień szkoły. Kinderbale na urodziny. Urlopy, wyjazdy z kieszonkowym. Komputery i inne cuda na kiju. Prawo jazdy. Studia z czesnym po 700- 800 euro za semestr, u nas wtedy obligatoryjne na dziennych państwowych uniwersytetach. Czynsz też moja działka. Ja temu mojemu dziecku umożliwiam niebywale dobry start, prawie jak małemu księciu, co on też docenią, I po prostu, ja OCZEKUJĘ, że gdy umrę, on mnie pochowa w ramach rewanżu. A jak nie podołałby temu zadaniu finansowo, no to cóż, jeszcze nie słyszałam, żeby jakiś nieboszczyk nie trafił pod ziemię czy do urny, bo coś tam gdzieś tam. Miną pani jak rybna, tak ją zostawiłam stać. Nigdy więcej mnie nie nagabywano.
No wywód super, mina pani w banku na pewno bezcenna. Ale nie za bardzo rozumiem, jak on się ma do mojego wpisu. Chociaż zgadzam się, że warto dać rękę ciepłą niż zimną, pomagać należy w pewnych kluczowych momentach życia młodzieży.
Mam podobne obserwacje. Pochodzę z domu, gdzie się nie przelewało, ale rodzice inwestowali w nasze wykształcenie. Moją mama mówiła, że gdy ma się w głowie, w sercu i sprawne ręce to osiągnąć można w życiu wiele. I tak jest – można powiedzieć, że spełniłam swoje marzenia i wiele w swoim życiu osiągnęłam. Potrzeba do tego było ciężkiej pracy, wytrwałości i uporu w dążeniu do celu. Moje dzieci miały łatwiej, jednak nie dawałam im ryby tylko wędkę, by same tę rybę mogły złapać. I to robią. Oczywiście, gdy potrzebują pomocy to zawsze ją ode mnie otrzymają, jednak bardziej cenią sobie to, co osiągają sami. I myślę, że ważniejsze jest to, by wyposażyć swoje dziecko w umiejętności, które pozwolą mu poradzić sobie w życiu.
Dokładnie tak, wędkę nie rybę. Bo jak dasz rybę to czasem trudno się powstrzymać od jakiś dodatkowych oczekiwań.
Hmm no to jest ciekawy temat. Wydaje mi się, że to jest glównie bolączka rodziców dzieci, którzy mogą dać dużo, ale nie naprawdę dużo przez naprawdę długo. Takie dzieciaki Kulczyka mają się świetnie!
Zresztą też znam sporo ludzi, którzy byli dobrze doinwestowani w domu – pierwsze samochody i mieszkania, kasa, żeby się mogli skupić na studiach i rewelacyjnie na tym wyszli. Mogli się skupić i działać na własnym rozwoju. I szczerze znam takich więcej niż tych, którym coś nie poszło (ale jak nie poszło to są to bardzo głośne historie w kręgach znajomych, głównie dlatego, że rodzice przeżywają w gronie towarzyskim :D).
Moim zdaniem chodzi bardziej o budowanie poczucia satysfakcji własnej, no i fajnie ją odczuwać z kwestii materialnych powiedzmy, ale większość tych ludzi po prostu nie ma zmartwień finansowych, więc o tym nie myśli i satysfakcję czerpią z innych rzeczy – z osiągnięć naukowych/zawodowych/hobbystycznych/sportowych. I faktycznie lepiej idzie ludziom, którzy wynieśli z domu jakąś ambicję i chęć poszukiwania pól do realizacji – a mają zazwyczaj ogromny horyzont w porównaniu do dzieciaków, które najpierw muszą dobić do pewnego poziomu finansowego.
Dla kontekstu – ja jestem córką nauczycieli i mam masę rodzeństwa, także finansowo bez szału :D. No i mnie cieszy brak bolączek finansowych teraz jak już zarabiam, mój mąż nie ma tej radochy z braku stresu, bo nigdy nie miał tego stresu w domu :D.
Ale się nie podpisałam 😀
Zgadzam się. Znam więcej osób, które miały ułatwiony start i z racji braku zamartwiania się o finanse, skupiały się na pasjach, wykształceniu, spełnianiu marzeń. To duży przywilej. Gdy byłam nastolatką, dzieciaki z mojego otoczenia jeździły konno, chodziły na dodatkowe zajęcia, wyjeżdżały na obozy. U nas było biednie i nie było mi dane. I pomimo, iż nie jest mi źle, udało mi się osiągnąć kilka rzeczy w życiu, to jednak “te dzieciaki” miały i mają łatwiej. Choćby ta pewność siebie idąca z pieniędzmi, koneksje, przywileje, styl życia. Oczywiście, że są odstępstwa od reguły i zdarzają się jakieś zaprzepaszczone szanse, ale według mnie to raczej wyjątki potwierdzające regułę.
W moim szerszym kręgu to mamy dwie takie osoby, które gdzieś tam można powiedzieć, że trochę przewaliły swoje karty, ale też życie jest długie, a im się źle nie dzieje, nawet jeśli noga im się powinęła na nieudanych biznesach, czy nigdy nieskończonych studiach.
Za to już np. przy tym jak skoczyły raty hipoteczne to było doskonale widać, kto to odczuł, a kto zupełnie nie.
Styl życia zdecydowanie też, łatwiej też dostać drugą szansę, jak ją może załatwić tata 😀
Przy czym chciałabym, żeby było jasne – nie ma nic absolutnie złego w korzystaniu z przywileju, też sporo tych rodzin pracowało pokoleniowo, żeby takie szanse zaoferować potomnym. Każdemu się też może powinąć noga i w absolutnie każdej rodzinie mogą się pojawiać jakieś elementy nadmiernej kontroli, czy ogólnie inne kiepskie zagrania w relacjach. I to jest fakt, że niezależność finansowa jest niesamowicie budująca psychicznie.
Tak, oczywiście, to w jakiej rodzinie przychodzimy na świat, to kwestia losu, więc nie można mieć pretensji, że ktoś urodził się w bardziej zaradnej rodzinie i ma łatwiej. Takie jest życie. Jednak chodzi o to, że ze wpisu Pimposhki wynika, że te uprzywilejowane dzieciaki często się gubią, nie dają rady, zawodzą rodziców. Chciałam tylko zaznaczyć, że z moich obserwacji życiowych wynika, że to raczej wyjątki niż reguła. Większość radzi sobie co najmniej dobrze, jak nie znakomicie.
Ciekawe jest to, że masz dokładnie odwrotne spostrzeżenia niż ja. Bo ja bym powiedziała, że więcej znam przypadków problematycznych. Może jakoś taki ‘bogaty przegryw’ jest bardziej widoczny, budzi więcej emocji. Choć tutaj oczywiście trzeba by było zdefiniować co to znaczy ‘dobrze sobie radzić’ bo na przykład znam kogoś, kto dostał mnóstwo wsparcia od rodziców ale też jest zdolny i pracowity i jest teraz osobą bardzo majętną i odnosi super sukcesy zawodowe, w dodatku w zupełnie innej branży niż rodzinna. Za to życie rodzinnie do bani, łącznie z tym, że nie odzywa się do rodziców (plus rozwód i brak kontaktu z dzieckiem) a poszło właśnie o kasę, którą dali rodzice (bo chyba za bardzo chcieli się wtrącać w jego życie).
Ułatwianie startu dziecku to jedno i faktycznie, fajne jest to co piszesz, że rodzina na to pracowała, całe pokolenia i w sumie w co mają inwestować. Pamiętam miałam kiedyś takich znajomych co mieszkali w fajnym, ogromnym mieszkaniu w kamienicy przy samych Plantach. I to było takie rodzinne mieszkanie, gdzie młodzi z rodziny mieszkali na start a potem mieszkanie zwalniali następnym.
Myślę, że problem jest wtedy kiedy pieniądze stają się toksyczne. Np. krępują rozwój dziecka, albo powodują, że rodzice się wtrącają w jego życie za bardzo. Ja ogromnie cenie sobie finansową niezależność. Znam tez wiele przypadków, gdzie moi równolatkowie niby bardzo dobrze sobie radzą ale rodzice cały czas dyskretnie ich sponsorują (np. dokładają się do raty kredytu, albo płacą czesne na wnuki, albo przy zmianie samochodu stary oddają dzieciom za friko itd.). Szczególnie w Polsce jest jakieś oczekiwanie, że rodzice będą łożyć na dzieciaki cały czas (także te dorosłe) albo na przykład babcie będą darmowymi opiekunkami dla wnuków. W Anglii zdecydowanie dominuje zimny chów.
Ja też pochodzę z rodziny uprzywilejowanej, dostałam fantastyczną edukację ale wszelka pomoc finansowa skończyła się jak tyko zapłacili ostatnią ratę czesnego i za akademik na studiach magisterskich (już wtedy pieniądze ‘na życie’ zarabiałam sama). Samochód kupiłam sobie sama a dom z mężem i nikim innym. Wkład moich rodziców w MAD to Thermomix ;). I choć moi rodzice są majętni to na żaden spadek nie liczę, wychodzę z założenia, że teraz mają cieszyć się życiem i wydawać na siebie a nie dorzucać mi się do kredytu (który też ostatnio podrożał).
Może różnica pokoleń albo pochodzenia. W mojej polskiej stronie rodziny to dzieci, dorosłe pomagają rodzicom. A te angielskie to właśnie ciągle dostają pomóc.
No właśnie, może te ‘przegrane mimo pieniędzy’ historie są bardziej nagłaśniane. Z mojego doświadczenia wynika, że jednak tam gdzie są pieniądze są jakieś oczekiwania i to potrafi popsuć stosunki rodzinne. Oczywiście super start daje wiele pozytywów ale też coś przy tym odbiera, jak choćby tą satysfakcję, że doszło się do czego samemu. Ale nie każdy znowóż ma ambicje, że chce wszystko sam. Myślę, że inwestycja w edukacje jest najmądrzejsza. Na przykład, powiedzmy, że Twoja córka odebrała super wykształcenie a kręci się koło niej ktoś bez matury (powiedzmy, że poza tym to fajny, pracowity człowiek a nie jakiś prostak). Myślę, że rodzicom generalnie mniej taki ‘mezalians’ będzie przeszkadzał niż w sytuacji, gdzie córka ma pokaźny majątek a kręci się koło niej ktoś bez kasy.
Mam wrażenie, ze jeden z tych błędów poznawczych przypisywania sobie za wielkiego udziału w swoim sukcesie im umożliwia na luzie przypisywania sobie tego do czego Ci ludzie doszli (ze wiesz, może nie pierwszego starego golfa, ale swoje pierwsze audi w super robocie po super studiach i znajomościach mamy, nie pierwszą norę tylko wielki dom na działce która tata miał w swoim portfolio oszczędnościowym, już nie wspominając, i definitywnie znam takie osoby ). No ale dobrze dla nich.
Pamiętam taką sytuację. Rozmawiam z dwoma studentami prawa.On (bo co do niej nie wiem) to typowy przeinwestowany dzieciak. No i sobie tak rozmawiamy a oni mi powiadają o różnych dobrych restauracjach w mieście, w którym studiują. Wiesz, takich z górnej półki, luksusowych. I tak sobie myślę, że oni przecież są studentami, że nie zarabiają jeszcze własnych pieniędzy (teraz mają swoją kancelarię itd.) i pomyślałam sobie, że bardzo głupie jest takie pozerstwo. (nota bene mama tego chłopaka to właśnie przykład matki, która dosłownie wszystko dała dzieciom a sama chodzi w jednej parze zniszczonych butów).