Ten długi weekend (dzisiaj w UK jest wolne) miał wyglądać zupełnie inaczej. Miałam zamówione materiałki, zrobiony wykrój i miałam szyć ale… materiałki się opóźniły, a my zupełnie nieoczekiwanie znaleźliśmy się w takich oto okolicznościach przyrody:


Ale od początku. Po pierwsze, to w środę pojechałam na dwa dni do Londynu, na konferencję. I udało mi się zabrać ze sobą mój płaszcz.

Dieta w drodze oznacza, że gdzie się da, mam ze sobą pudełko.

Pierwszego dnia konferencji, po wszystkich sesjach udałam się na małe zakupy do Soho. To tylko 15 minut spacerem od Senate House, jednego z najbardziej rozpoznawalnych budynków kampusu uniwersytetu londyńskiego.

Soho to nie tylko dzielnica nocnej rozrywki, ale również jedno z kilku 'zagłębi’ pasmanteryjnych Londynu. Odwiedziłam sklep Fan New Trimmings na Berwick St. W tym sklepie nie ma materiałków, za to jest wszystko, co można sobie wymarzyć jeśli chodzi o dodatki: przeróżne taśmy, wstążki, gipiury, guziki, aplikacje, skówki, rzemyki, zamki, woalki, sznurki, gumki, pióra, koraliki…. no po prostu wszystko (i wcale nie przesadzam). Jeśli czegoś tam nie ma, to prawdopodobnie tego nie wyprodukowano.



W sklepie widziałam kilku klientów, którzy wyglądali mi na studentów Central St Martin’s albo innej znanej szkoły ubioru. Cieszyłam się, że mam na sobie swój płaszcz, zdecydowanie tam pasowałam. Kupiłam zamek do sukienki i kawałek sznurka do mojego następnego projektu. A potem udałam się na kolację do Busaba, tam gdzie kiedyś jadłam z Marzeną i Mateuszem, jak odwiedziłyśmy sąsiednią pasmanterię MacCulloch & Wallis.

W drodze powrotnej do hotelu odwiedziłam kilka innych sklepów, które lubię.

A w czwartek stuknął mi rok w nowej pracy! Jak ten czas szybko leci! Piątek był szalony, bo nadrabiałam zaległości w pracy, a potem pakowałam rodzinę na weekend w Centre Parcs, który zupełnie spontanicznie zabukowaliśmy tylko kilka dni wcześniej.
Parę tygodni temu uszyłam dwie rzeczy, które kwalifikują się jako dwa najdziwniejsze uszytki w mojej dotychczasowej karierze. Pacynki!



Pacynki były do szkoły dla młodszej P. Co prawda nie pomogła mi w szyciu, ale zrobiła im oczy i wybrała dodatki, jak materiał na ich ubranka i kolor włosów.

Wzór kupiłam na Etsy (klik) i bardzo go polecam. Super rozpisany i szyło się jak po sznurku. Zmniejszyłam wykrój do 80% aby pasował na rękę dziecka. Do wzoru dołączony jest też filmik na YouTube, ale tradycyjne instrukcje były aż nadto wystarczające. Pacynki są uszyte z polaru, który kupiłam na eBayu. Wyjechały na majówkę razem z nami:

Co będzie za tydzień? Jeszcze nie wiem. Może jakieś rozkminki, bo dawno nie było? Tylko nie wiem, czy rozkminki o życiu czy jednak o szyciu ;). Życzę Wam miłego tygodnia!
Dodałam przycisk z lajkiem. Można go nacisnąć i dać mi znać, że ‘jestem’, ‘przeczytałam’, ‘dobra robota’, ‘fajnie, że jesteś’, ‘doceniam to, że piszesz’. Dla mnie jest to znak, że ktoś tam po tej drugiej stronie jest i czyta. Umawiamy się, że naciśnięcie tego przycisku nie oznacza, że koniecznie zgadzacie się z treścią wpisu, ok?
Pięknie Ci w tym płaszczu i na szczęście jeszcze była pogoda żeby go założyć. Pacynki wyglądają jak z Muppet Show
Mam nadzieję, że w płaszczu jeszcze trochę pochodzę zanim zrobi się naprawdę ciepło. Faktycznie, jakby zrobić zielone to by wyszedł Kermit prawie.
Manamana…
Paap piip piririp
Manamana…
Pap pirip pip!
Manamana…
Paap piip piririp piririp
Piriririp pip pirip pip!
To mój komentarz do pacynek 😉
Hi hi hi 🙂
Tak, Aga ma rację – pacynki jak z ulicy Sezamkowej. Hyhy, jak Ty uszyłaś sobie płaszcz, to wzór na pacynkę chyba musiał być dla Ciebie jasny? Pozdrawiam serdecznie!
Wbrew pozorom pacynki nie są takie łatwe a przynajmniej nie na pierwszy raz ale oczywiście jak widać dałam radę 🙂