No dobra, muszę coś tutaj napisać o wakacjach w Polsce bo zaraz wszystko zapomnę. Zaraz jak tylko skończyła się szkoła (a szkoła w UK skończyła się 19 lipca) to zawiozłam małe Pimposhki do Polski. Nie dość, że była to moja pierwsza samotna podróż z dziewczynami to jeszcze w nowej koronarzeczywistości ale jakoś dałyśmy radę. W Polsce byłam tylko kilka dni, fryzjer, ginekolog, biuro paszportowe i już powrót do domu. Ponieważ samolot lądował w Londynie bardzo późno to zarezerwowałam sobie hotel na lotnisku aby nie jechać po nocy. Ostatnimi czasy jak sama podróżuję to przytrafiają mi się jakieś ‘przygody’ jak awaryjne lądowanie w Berlinie czy rozładowany akumulator na środku autostrady. Tym razem nie chciałam ryzykować.
Następne dwa tygodnie spędziliśmy na pakowaniu DAD a potem razem z mężem dolecieliśmy do dziewczynek. Przy odprawie paszportowej na lotnisku w Goleniowie spotkaliśmy ‘tranzytowców’. Otóż Polacy przyjeżdżający z zagranicy, którzy nie są zaszczepieni muszą poddać się czternastodniowej kwarantannie. No chyba, że są tranzytem. ‘Mądrzy’ rodacy więc wykombinowali, że można kupić tani bilet lotniczy na następny dzień (Ci akurat mieli ‘lecieć’ z Poznania), pokazać go panu celnikowi i tyle. Są tranzytem. Mało tego, skoro są tranzytem to żaden sanepid nie będzie do nich dzwonił. Do nas zadzwonili po kilku dniach, że w naszym samolocie były trzy plusy. Na szczęście dla nas, jako zaszczepieni, nie musieliśmy spędzić urlopu w kwarantannie. W ogóle zasady są głupie, bo jak Ci ‘tranzytowcy’ mają się niby dostać ze Szczecina do Poznania? To była cała rodzina więc raczej nie samochodem szwagra tylko transportem publicznym. Głupie przepisy to i nie ma co się dziwić, że nagle Polacy zamiast latać bezpośrednio z Londynu (jedno z najlepiej skomunikowanych lotnisk na świecie) to masowo latają ‘tranzytem’ przez lokalne Polskie lotniska aby uniknąć obowiązku kwarantanny.
Przez pierwszy tydzień byliśmy w Świnoujściu i czuliśmy się jak w kurorcie ze wszystkimi tego konsekwencjami. Muszę przyznać, że było tłoczno i głośno. Typowe wakacje nad polskim morzem. Nasze główne rozrywki to plaża (cały czas najpiękniejsza na świecie), lody, aquapark w Radissonie, fiku miku i przede wszystkim liny.
Młode były tam codziennie, także z dziadkami. Trasę seledynową miały nieźle rozpracowaną. Raz dziewczyny zaczęły trasę a za nimi szedł chłopak, na oko z 10 lat. Była z nim mama i mówi ‘O zobacz, tu nawet takie malutkie dziewczynki chodzą, dasz radę’. A potem jak zobaczyła jak sobie ‘malutkie dziewczynki’ radzą w porównaniu do jej syna to jej szczęka opadła. Uśmiałam się i powiedziałam jej, aby się nie martwiła bo one są tu codziennie od trzech tygodni!
Na linach doszło do jeszcze jednej sytuacji. Otóż pracuje tam młodzież, taka wakacyjna praca, głównie zajmują się ubieraniem i rozbieraniem dzieciaków z uprzęży. I była tam taka dziewczyna o twarzy bardzo znajomej. Nie dawało mi to spokoju aż wreszcie ją zapytałam ‘A Pani jest stąd?’ ‘Tak’ ‘A mieszka Pani na Narutowicza?’ ‘Taaaaaak??!!!’ ‘A pani mama ma może na imię Kasia?’ ‘A skąd pani wie????!!!!’ No coż, jak się ma skórę zdjętą z matki, z którą chodziłam do przedszkola, podstawówki i liceum to…. się wie.
Wieczorami za to graliśmy w Rummikub i przegrałam sromotnie.
Przed wyjazdem kupiłam dziewczynom trochę ubrań. Aby sobie ułatwić sprawę niemal wszystko kupowałam razy dwa. Nie zliczę ile razy słyszałam ‘bliźniaczki’!
Przez tydzień dużo jeździliśmy i chodziliśmy. Małe Pimposhki spróbowały jazdy konnej i pływania w dużym basenie. Na basenie w Świdwinie spotkaliśmy rodzinę, Polka + Anglik + dwie dziewczynki :). Podobają mi się te tereny. Dużo tam byłych PGRów, są takie w których coś zrobiono i takie, w których nic nie zrobiono i to niszczeje. Szkoda. Tereny są naprawdę piękne.
Stajnie należały do Starego Młyna nad Regą (klik). To prześliczny dom weselny, urządzony wg. najlepszych Instagramowych standardów. Fajnie byłoby wziąć ślub w takim miejscu. Po powrocie z Bełcznej wystarczyło nam czasu aby szybko wyprać trochę ubrań i je wysuszyć (moi rodzice mają od niedawna suszarkę do prania, kupiliśmy niemal taką samą) i już jechaliśmy na lotnisko. A potem to już wiecie co się działo, MAD, DAD i te sprawy.
W Polsce trafiłam akurat na aferę z lex TVN i ‘szmatę Kukiza’. Odniosłam wrażenie, jakby społeczeństwo zaczynało żyć obok państwa. Rząd sobie, ludzie sobie. System głupi, trudno, trzeba sobie radzić samemu. Odczułam to właśnie w szpitalu w Drawsku, gdzie byliśmy na testach na Covida przed wyjazdem. Wszyscy byli mili i robili co mogli w obliczu głupich wytycznych z góry. Pewnie podobnie jest w szkołach, minister Czarnek sobie, co mądrzejsi pedagodzy odwrotnie. Nikt nie nabiera się na ustawki z wypożyczonymi wypasionymi maszynami rolniczymi. Czuć jakby ‘komunę przeżyliśmy to PiS też jakoś przeżyjemy’. W Świnoujściu jak zwykle pięknie i po europejsku ale ‘na prowincji’ w Zachodniopomorskiem też bardzo nieźle. Tylko Pani w cukierni narzekała, że to nie to co kiedyś. Ludzie siedzieli w domu to nauczyli się piec i teraz w cukierni nie kupują. Aha, pączki na Bema totalnie się popsuły, także już nie polecam.
DAD apdejt:
W DAD robota wre. Wczoraj oficjalnie zaczęliśmy malowanie mojego buduaru.
Za niecałe dwa tygodnie ma być położony dywan i do tego czasu wszystko musi być odmalowane. W drzwiach do jednej z łazienek wymieniłam klamkę (razem z zamkiem). Na tę okazję wypróbowałam imadło, które zostało w garażu po poprzednich właścicielach. Wybrałam wreszcie tapetę (zamówiłam chyba z dwadzieścia próbek). Korona opóźniła instalację nowego pieca, bo nasz fachowiec złapał deltę i musiał nas przenieść na 13 października. No trudno. Jakoś przecież damy radę. A wieczorami co by nie oszaleć mam nowy projekt szydełkowy:
Do poczytania za tydzień :).
Książka właścicielki była w Chacie, można było sobie poczytać. Jedzenie faktycznie było nietypowe i przepyszne! Ale raczej tam już nie wrócimy. Trochę ze względu na hałas a trochę chyba, ze względu na Panią Ninę, nie nasz człowiek po prostu.
Ha ha dokładnie, szczególnie młodsza rwie się do pomocy. Ich pokój następny w kolejce.
Dzięki Elu! W UK wrzesień rozpieścił nas pogodą ale chyba już koniec tego dobrego.
Dziewczynki śliczne. W dworku i w młynie spaliśmy polecam jest super. Czy pani właścicielka pochwaliła się że napisała książkę kucharską z tradycyjnymi dla tego rejonu przepisami. Pani właścicielka z dworku. Nie pamiętam dokładnie historii tego dworku ale właścicielem przed wojną był pastor.
Przy takich robotnikach dom będziecie mieć pomalowany w try miga. A potem codziennie jakaś domalówka na ścianie, bo tak pusto było.
Młodość ma swoje prawa 🙂 Mnie dziś się nie chce. A jeszcze za oknem zimno, buro i ponuro. Podziwiam, życzę sukcesów w urządzaniu DAD. Córeczki pomagają. Pozdrawiam