Witajcie!
Dzisiaj o tym gdzie spaliśmy, co jedliśmy i jak się poruszaliśmy po Walt Disney World.
Parki rozrywki otoczone są hotelami. Jest ich mnóstwo i występują w trzech kategoriach cenowych: value resorts, moderate resorts i deluxe resorts. Trzy flagowe i najbardziej luksusowe hotele to Grand Floridian, Contemporary Resort i Polynesian Resort wszystkie znajdują się bardzo blisko Magic Kingdom. Obiecaliśmy sobie z mężem, że jak już będziemy na emeryturze a nasze dzieci będą uważały, że Disney jest przereklamowany to pojedziemy sobie i zamieszkamy w jednym z tych hoteli. Podczas tych wakacji wybraliśmy dużo skromniejszą ale i praktyczniejszą wersję czyli Art of Animation resort. To hotel, który należy do hoteli ‘budżetowych’ ale wg. mnie był duuuuużo lepszy niż Port Orleans, hotel należący do średniej półki cenowej, w którym zatrzymaliśmy się siedem lat temu no i zdecydowanie w 100% dla dzieci.
W Art of Animation mieliśmy rodzinną suitę i powiem Wam, że absolutnie uwielbiałam ten pokój. Był idealnie dopasowany do potrzeb naszej rodziny. Ponieważ od momentu jak weszliśmy do pokoju zrobiliśmy wielki bałagan to nie mam zdjęć pokoju i wklejam tutaj zdjęcia z internetu.




Suita jest przewidziana dla sześciu osób ale dla naszej czwórki była w sam raz. W ‘salonie’ był stół i cztery krzesła. Stół zamieniał się w łóżko ale nawet nie próbowaliśmy go rozłożyć. Nasze dziewczynki spały razem na rozkładanej kanapie, która była najwygodniejszą rozkładaną kanapą jaką miałam okazję spotkać (specjalnie zaprojektowana i wyprodukowana dla Disneya). Od zwykłej rozkładanej kanapy różniła się tym, że materac nie był na stelażu ale na ‘deskach’ w związku z czym po rozłożeniu było to jakby zwykłe łóżko. W salonie mieliśmy też mini kuchenkę z małym zlewem, ekspresem do kawy, lodówką i mikrofalówką. Dzięki temu mogliśmy przygotować dzieciom mleko rano i wieczorem a sobie zrobić poranną kawę. Dzieci miały swoją łazienkę, w której była płytka wanna idealna do kąpieli. My mieliśmy osobną sypialnię z podwójnym łóżkiem, telewizorem i osobną łazienkę z prysznicem. Pokój był codziennie sprzątany, ręczniki wymieniane itd. Nasza suita była urządzona w stylu bajki ‘Samochody’ ale były jeszcze suity urządzone w stylu ‘Szukając Nemo’ i ‘Króla lwa’ oraz pokoje w stylu ‘Małej Syrenki’. Obszar na zewnątrz naszego ‘bloku mieszkaniowego’ był również urządzony w stylu ‘samochodów’ naprawdę ktoś mógłby pomyśleć, że przeniósł się nagle do świata bajki.





Przed naszym blokiem był mały basen ale prawdziwą gwiazdą był basen przy blokach w scenerii ‘Szukając Nemo’. To podobno najlepszy basen we wszystkich hotelach na terenie Disney.
Nasz hotel to aż dziewięć bloków mieszkalnych oraz centralny budynek, w którym znajdował się sklep z pamiątkami /gadżetami z logo Disneya oraz stołówka. Bez mrugnięcia okiem podjęłabym decyzję aby ponownie mieszkać w tym hotelu. Tylko…. jedzenie pozostawiało wiele do życzenia. Ale o tym więcej poniżej.




Z lotniska odebrał nas specjalny autokar ‘Disney Magical Express’, który bezpłatne dowozi gości do hoteli. Takim samym autokarem wracaliśmy na lotnisko. Podróż trwa około 20 minut. Na terenie Walt Disney World można się poruszać różnymi środkami transportu: główny środek transportu to autobusy, ale są jeszcze łodzie, pociąg jednoszynowy a w najbliższym czasie otworzy się też kolejka linowa. Oczywiście można też przyjechać swoim samochodem ale to jest najmniej fajna opcja. Podczas naszej pierwszej wizyty mieliśmy wynajęty samochód ale podczas naszego pobytu w ogóle z niego nie korzystaliśmy. Otóż mając samochód trzeba dojechać do parku (korki), zapłacić za parking (25 dolarów za dzień), znaleźć miejsce do parkowania (Epcot ma ‘zaledwie’ 10,000 miejsc parkingowych) a następnie przesiąść się do melexów, które dowożą kierowców z parkingu do bramy parku (tak tak, z parkingu jest do parku całkiem daleko).

Większość hoteli obsługiwana jest przez autobusy. Zazwyczaj jeżdżą one co 20 minut ale jeśli akurat jest duży ruch (np. z samego rana kiedy wszyscy jadą do parków) to kursują praktycznie non stop. Z każdego hotelu można dojechać do czterech parków, dwóch parków wodnych oraz Disney Springs. Jeśli chcemy dojechać do jakiegoś innego hotelu to trzeba jechać z przesiadką w którymś z parków. Jeśli chodzi o autobusy to…..jest to taka miłość pomieszana z nienawiścią.
Z jednej strony transport autobusowy jest najlepszy. Autobusy jeżdżą często, podjeżdżają pod samą bramę parku, nie trzeba się o nic martwić. Z drugiej strony są bardzo upierdliwe i często zatłoczone. Najgorsze jest to, że nie można do nich wjechać wózkiem. Wózki muszą być złożone więc jeśli dziecko nam akurat zaśnie w wózku to trzeba wyjąć, podobnie wszelkie drobiazgi z kosza na zakupy bo inaczej wózek się nie złoży.
No właśnie, wózek. W podróż wybraliśmy się jedynie z naszym małym wózkiem ‘lotniskowym’ natomiast na miejscu wynajęliśmy podwójny wózek do jazdy po parkach. Wózek jest konieczny dla dzieci nawet 6 letnich i starszych. W ciągu naszych wakacji zrobiliśmy na nogach niemal 200 km!!!! Zdecydowanie polecam wybrać firmę zewnętrzną, która współpracuje z Disneyem. Wózek zamówiłam będąc jeszcze w domu, odebrałam w hotelu i tam go też zostawiłam. Cały wynajem kosztował nas około 140 dolarów. W parkach można wynająć wózki ale podwójny wózek na cały dzień kosztuje ok. 35 dolarów. W dodatku nie można ich zabierać z parku więc nie mamy do niego dostępu w hotelu czy wtedy jeśli chcemy wyjechać gdzieś poza Disney.
Był jeszcze jeden środek transportu, z którego skorzystaliśmy. To MinnieVan czyli samochód w kropki, który wygląda jak Myszka Minnie. To jakby oficjalna taksówka Disneya a zamawia się ją poprzez aplikację Lyft (to konkurent Ubera). Z usług Minnie Vana skorzystaliśmy dwa razy, za każdym razem kiedy zostaliśmy w parku wieczorem na pokaz fajerwerków. W takiej sytuacji tysiące osób opuszczają park o tej samej porze i wlewają się do autobusów. Tłumy, zmęczone dzieci i wózek to nie jest zbyt dobry mix więc dużo wygodniej jest wrócić taksówką. Minnie Van wyposażony jest w dwa foteliki dziecięce i może zabrać do sześciu osób.

I na koniec napiszę Wam jeszcze o jedzeniu. Siedem lat temu moim największym rozczarowaniem było właśnie jedzenie. Tym razem było tylko trochę lepiej ale może dlatego, że moje oczekiwania były już zdecydowanie mniejsze. W naszym hotelu, w głównym budynku była kantyna. To jedyne miejsce gdzie można było coś zjeść. Do 11:30 serwowali śniadania a potem takie same potrawy na lancz albo kolację. Codziennie to samo ale wybór był znaczący. Żarcie było smaczne, nie, nie jedzenie ale właśnie ‘żarcie’. Na śniadanie gofry, naleśniki, tosty z chałki, chleb naan, do tego jajecznica, bekon, ziemniaki, kiełbaski. Najlepszą opcją był omlet robiony na zamówienie ale jak zobaczyłam jak pani nalewa jajka z takiego wielkiego worka z rozbełtanymi jajkami to… dla porównania w hotelach deluxe można zjeść na śniadanie jajka w koszulce z homarem. Nie jestem pewna ale tak jak napisałam z pokoju byliśmy bardzo zadowoleni więc chyba różnica między ‘budżetowym’ hotelem a hotelem ‘de lux’ tkwi chyba właśnie w jedzeniu a przynajmniej w wyborze restauracji. Kantyna miała sześć stacji, gdzie serwowane było jedzenie, w każdej inne więc jeśli mieliśmy ochotę na coś innego to oznaczało to stanie w kilku kolejkach. Wszystko do bólu samoobsługowe łącznie z posprzątaniem po sobie. Oczywiście nie mam problemu aby odnieść tacę ale tam trzeba było zmieść resztki jedzenia do śmietnika, następnie odstawić talerz osobno, tacę osobno, sztućce osobno. To trochę więcej zachodu niż bym chciała na wakacjach.


Po kilku dniach mieliśmy już system. Dzień wcześniej braliśmy z kantyny mleko i płatki, które dziewczyny zjadały rano w naszym pokoju a my jedliśmy w kantynie przed samym wyjściem do parków. Tak było zdecydowanie mniej stresująco. Resztę posiłków staraliśmy się jeść w parkach choć kilka razy zdarzyło nam się zjeść wieczorny posiłek w hotelu. W parkach było nieco lepiej bo nauczona doświadczeniem zrobiłam zwiady i miałam listę najlepszych budek i barów szybkiej obsługi gdzie warto zjeść. Kilka razy wybraliśmy się też do restauracji. W każdej było bardzo fajnie i smacznie. Zaliczyliśmy T-Rex (restaurację, gdzie je się w towarzystwie dinozaurów) oraz Jaleo (hiszpańskie tapas) w Disney Springs (restauracje w Disney Springs są godne polecenia). Zjedliśmy też kolację z widokiem w California Grill, która mieści się na dachu Contemporary resort (widok na Magic Kingdom) oraz zabraliśmy dziewczynki do Teppan Edo, restauracji w japońskim pawilonie w Epcot.













Za wyżywienie generalnie płaci się osobno ale Disney oferuje coś co się nazywa Disney Dining plan. Najtańszy plan obejmuje 2 przekąski i dwa posiłki w barze szybkiej obsługi dziennie, droższy plan zawiera jeden posiłek ‘szybki’ i jeden ‘siedzący’ w restauracji (taki plan wykupiliśmy ostatnim razem) oraz plan deluxe, który zawiera 3 posiłki dziennie, wszystkie ‘siedzące’ plus przekąski. Nie byłam fanką Disney Dining Plan za pierwszym razem i dlatego teraz wykupiliśmy tylko najtańszy pakiet planując niektóre posiłki w restauracjach. Podczas kolejnej wizyty chyba będziemy za wszystko płacić z ręki bo uważam, że Disney Dining Plan to może i dobra opcja ale tak naprawdę trzeba się nagłówkować aby wycisnąć z niego jak najwięcej, inaczej się przepłaca.
Przykład. Przekąska w planie to około 5 dolarów. Batonik twix czy butelka wody kosztuje 2.50 więc jeśli zużyjemy na to nasze ‘punkty’ to jesteśmy stratni. Podobnie ze śniadaniem. Posiłek to równowartość 15 dolarów. Nawet najdroższe śniadanie (lancz czy kolacja również) w naszym hotelu plus np. sok pomarańczowy to był wydatek nieco poniżej 15 dolarów. A innej opcji śniadaniowej nie mieliśmy. Zdecydowanie lepiej wydawać ‘punkty’ w parkach bo tam jest większy wybór jedzenia i co za tym idzie faktycznie możemy zaoszczędzić. Na przykład kubek ‘myszkę miki’ dla młodszej P. dostaliśmy w zamian za punkty jako przekąskę (5 dolarów) a gdybyśmy chcieli go kupić to kosztowałby nas 15 dolarów. Ale takie ‘perełki’ trzeba znaleźć a komu chce się szukać jeśli jest gorąco, tłoczno a dzieci wołają, że chcą jeść teraz i natychmiast.
Uff! To tyle na dzisiaj. Następnym razem napiszę Wam co dokładnie robiliśmy na naszych wakacjach.
Ja to bym chętnie do Eurodisney pojechała bo to dużo bliżej, można pojechać na krócej ale mąż powiedział, że jego noga tam nie postanie. Dla niego to profanacja, istnieje tylko Floryda i tyle. Ja mam wątpliwości czy Francuzi potrafią to zrobić tak jak Amerykanie, już nawet w Epcot jak człowiek wszedł do 'Francji' to od razu poczuł, że jest we Francji (znaczy się skończyła się amerykańska obsługa klienta). My byliśmy ogromnie zadowoleni z hotelu ale jak byliśmy 7 lat wcześniej to nasz hotel był dla mnie rozczarowaniem.
Zachwycila mnie juz czesc pierwsza, druga nie mniej zainteresowala, i przypomnial mnie sie nasz pobyt w Disneyland Paris, to juz 23 lata temu… to jest frajda dla dziecka, i po prostu przynajmniej raz mozna sobie na takie cos pozwolic, o! Sama mam tez bardzo mile wspomnienia. Oczywiscie kisz, ale jaki fajny 😀 uwielbialam parady, te byly dla mnie najlepsze. Mieszkalismy w hiszpanskim hotelu, pokój nieporównanie do waszego apartamentu z zapleczem kuchennym, to jest super, sama ta poranna kawa. I oczywiscie przy dwójce mniejszych maluchów wygoda. My zywilismy sie rannym sniadaniem w hotelu, które bylo ok, reszta w parku, co bylo ciekawe, bo codziennie cos innego. O transferach autobusowych spod hotelu pod brame tez mam jak najlepsze zn´danie, do tego wtedy w Paryzu bylo tak, ze goscie hotelowi mogli wejsc godzine wczesniej, i dzieci zbieraly autografy od Myszki Miki czy innego Psa Pluto w mniejszym zamieszaniu 😉
Ech fajne czasy byly. Czekam na kolejny reportaz 🙂
O! Dzięki! Zaraz poprawię! 🙂
Bez złośliwości – mięliśmy to od słowa miąć gnieść, poprawna forma to mieliśmy. Jakoś tak rzuciło mi się w oczy. A oba wpisy bardzo ciekawe czekam na ostatnią część. Pozdrawiam