Przepraszam, ale dziś znowu będzie o macierzyństwie. Jeśli jednak ktoś nazwie mnie blogerką parentingową to dostanie bana ;).
Zawsze byłam kobietą równouprawnioną, pewną siebie i wyemancypowaną. Poza tym, że zawodowo nigdy nie mogłam pójść w ślady Pana Kapitana (czego zresztą trochę żałowałam będąc podlotkiem) nigdy nic mnie nie ograniczało. Nigdy nie czułam się ‘gorsza’ od chłopaków, nigdy nie czułam, że czegoś mi nie wolno albo nie wypada bo jestem dziewczyną. Moje związki, wliczając w to związek z moim mężem, zawsze były związkami partnerskimi, w miarę równy podział obowiązków i przywilejów. Nie jestem kobietą, która leży i pachnie, daleko mi do ‘kruchej i delikatnej istotki’ a pozostawiona sama sobie daję sobie świetnie radę. Jestem niezależna finansowo, mam prawo jazdy, mówię trzema językami (w porywach do pięciu) i nie boję się pająków. Przy tym wszystkim nie czuję potrzeby być feministką, szmatą czy dziewuchą. Nie kręcą mnie czarne marsze, nie doświadczyłam dyskryminacji, nikt mnie nigdy nie molestował i generalnie to ja nie #metoo. Mam duże poczucie własnej wartości i silne uczucie sprawczości. No ale Wy to już wszystko wiecie prawda?
Myślę sobie, że w dzisiejszej zachodniej cywilizacji łatwo jest być kobietą równouprawnioną. Do czasu! Otóż póki nie urodziłam dziecka nie zdawałam sobie sprawy, jak to ciężko wypracowywane przez dekady równouprawnienie jest kruche i ulotne. Macierzyństwo ma ogromny wpływ na kobietę. Możemy sobie nosić spodnie, głosować i uprawiać przygodny seks ale z kobiecą biologią nie wygramy. Owszem, możemy bardzo skutecznie zapobiegać ciąży a pojawienie się pigułki z pewnością przypieczętowało proces kobiecej emancypacji. Ale kiedy już zdecydujemy się na zajście w ciążę to generalnie wsiadamy na rollecoatser o nazwie ‘wolna amerykanka’. Co nas czeka?
Ciąża, poród, połóg itd. czyli wszelkie zmiany fizyczne. Bycie w ciąży i opieka nad noworodkiem to naprawdę duże fizyczne wyzwanie. Dużo się mówi o rozstępach, czy ciężkich porodach. Dużo rzadziej o tym, że mózg zamieni Ci się w jajecznicę a Ty nawet tego nie zauważysz.
Coraz głośniej mówi się o depresji poporodowej ale też o depresji ciążowej. Na szczęście nie są to aż tak częste przypadki. Niemniej, jakby nie było, na bank czeka Cię mniejszy lub większy kryzys osobowości. Problemy z akceptacją nowego ciała i odnalezieniem się w nowej, wymagającej roli. To jest trochę tak, że cały Twój dotychczasowy świat musisz sobie ułożyć na nowo podczas gdy Twój mózg dalej jest jajecznicą a dodatkowo nie za bardzo poznajesz samą siebie w lustrze.
A jak już urodzisz to dziecko to idziesz na urlop macierzyński. I tutaj właśnie zaczyna się problem z równouprawnieniem.
Zacznijmy od tego, że to Ty zostajesz z dzieckiem w domu. W Polsce ‘przymusowo’ trzeba być na urlopie 14 tygodni, w Anglii dwa (słownie DWA!) tygodnie. No i jak już ‘siedzisz’ z tym noworodem w domu i przecież ’nic nie robisz’ to tak jakby zaczynasz bardziej dbać o dom. Trudno przecież aby mąż po powrocie z pracy zabierał się za sprzątanie i gotowanie. Małe dziecko tyle śpi więc jest czas to wszystko ogarnąć, więc jakoś ogarniasz. Także dlatego, że jak mąż wraca z domu to chyba lepiej aby spędził trochę czasu z dzieckiem a nie szedł od razu do garów prawda? Mąż więc bawi się z dzieckiem kiedy Ty podajesz kolację. Po kilku miesiącach takiego układu nagle zdajesz sobie sprawę, że Twój związek to żywa reklama modelu rodziny lansowanego przez Prawo i Sprawiedliwość.
Oczywiście urlopem rodzicielskim można się dzielić. Ty wracasz do pracy a mąż (w końcu ojciec prawda?) zostaje z dzieckiem, karmi butlą, przewija, robi przeciery, zabiera na zajęcia sensoryczne i kawkę z innymi mamami/ojcami. Wszystko fajnie, tylko…. jak podliczacie ile Was to będzie kosztować to już wiadomo, że nie ma takiej opcji. Po co nam równouprawnienie jak nas na nie po prostu nie stać? Owszem, Ty lubisz swoją pracę, jesteś w niej dobra ale co z tego skoro zarabiasz na waciki. Nie ma więc opcji abyś stała się jedyną żywicielką rodziny. Ty więc dalej siedzisz na rodzicielskim a potem może nawet na wychowawczym podczas gdy mąż pnie się po kolejnych szczeblach kariery. W końcu jeśli macie się utrzymać z jednej pensji to trzeba się zatroszczyć o to aby była jak największa. Często mówi się, że różnica w zarobkach między płciami spowodowana jest właśnie tym, że to kobieta zostaje w domu z dziećmi. A ja myślę, że to również dlatego, że mężczyzna teraz głowa rodziny i jedyny żywiciel musi bardziej zadbać o karierę i finanse.
Czas leci no i skoro i tak siedzisz w domu z jednym to może tak od razu drugie? Pierwszego do żłobka nie dasz, bo na żłobek i tak nie zarobisz. Mąż coraz lepiej zarabia to w sumie czemu nie. Pac, drugie dziecko. No dobra. Okazuje się, że z dwójką w domu samej już wcale nie jest tak łatwo ale na szczęście jeszcze trochę i starsze pójdzie do przedszkola. I tak mija sześć lat. Dzieciory w przedszkolu, starsze zaraz pójdzie do szkoły, potrzebują Ciebie jakby mniej a Ciebie zaczyna świerzbić tyłek.
No to zaczynasz rozglądać się za pracą. Oczywiście najlepiej taką, którą da się dopasować do rodziny (a nie odwrotnie). Odkąd byłaś w pracy minęło jakieś sześć lat więc zaczynasz się zastanawiać co tak naprawdę możesz zaoferować nowemu pracodawcy. A pracodawca krzywo patrzy bo toż to matka z małymi dziećmi co rusz będzie na zwolnieniu lekarskim a nie daj Boże zajdzie w jeszcze jedną ciążę (na oko wygląda, że chyba jeszcze da radę jakby chciała). W sumie ma rację bo Ty wiesz, że praca męża jest priorytetem to z niej spłacacie kredyt za mieszkanie, więc jeśli dzieci będą chore to Ty będziesz brać zwolnienie ‘Kochanie, wiesz przecież, że dziś nie mogę mam tą ważną prezentację nad którą pracowałem ostatnie dwa miesiące’, to pewnie Ty będziesz chodzić na wywiadówki, i urywać się wcześniej aby obejrzeć jasełka. I to nie tak, że mąż nie chce ale… ‘Kochanie, jutro mamy ważne spotkanie a wiesz, być może będzie z tego awans. Wtedy zamienimy samochód na większy i pojedziemy wreszcie do Tajlandii’. I tak to właśnie wygląda. Trudno będzie mężowi teraz dać po hamulcach własnej kariery aby Twoja mogła się nieco rozwinąć. Tak właśnie wygląda równouprawnienie po tym jak urodzisz dziecko.
W moim otoczeniu są dwie kobiety, które mają fantastyczna karierę. Zarabiają pieniądze o jakich mi się nawet nie śniło, jeżdżą Mercedesem i latają biznes klasą. Co kilka lat kupują nowy apartament bo ten ma większe okna i wyższy sufity podczas gdy poprzednie wynajmują traktując je jako fundusz emerytalny. Obie bezdzietne singielki (i obie chciałyby mieć faceta i dziecko).
Owszem, są również kobiety, które mają super karierę i mają dzieci. Na przykład taka Łukomska-Pyżalska, ma aż szóstkę, wygląda lepiej niż Chodakowska i odnosi wielkie sukcesy w biznesie*. Martyna Wojciechowska wspina się na koronę ziemi, robi programy w Afryce i też jest mamą. A taka Małgorzata Królikowska? To są kobiety z pierwszych stron gazet, które w pewnym sensie mają łatwiej bo i mają więcej pieniędzy aby zapewnić sobie i rodzinie opiekę. Przeczytałam ostatnio fascynujący wywiad z Niną Kowalewską w Wysokich Obcasach Extra. Nina urodziła dziecko, wróciła do pracy a całą pensję oddawała niani, która z nimi mieszkała. Dzięki temu po powrocie do domu mogła tylko i wyłącznie oddać się dziecku bo miała ugotowane i posprzątane. Dla mnie to chyba idealny układ. Rozwijasz swoją karierę ale masz też czas dla dzieci. Pieniądze w tym przypadku nie mają aż tak wielkiego znaczenia (jeśli oczywiście mąż zarabia wystarczająco aby utrzymać całą resztę) bo to i tak jest tylko układ przejściowy. Ale przecież to tylko jednostkowe przypadki, na co dzień jest cała armia cichych bohaterek (jak na przykład Pimposhka), które łączą macierzyństwo i karierę zawodową bez pomocy niani czy gosposi.
Napisałam ten post bo odkąd urodziłam dziecko widzę, że kariery kobiet w moim otoczeniu (w moim mniemaniu tak samo równouprawnionych jak ja) po urodzeniu dziecka padają jak muchy, jedna po drugiej. W szkole rodzenia było nas osiem. Tylko jedna od razu powiedziała, że jak urodzi się dziecko to koniec z pracą. To była Chinka, grubo po czterdziestce w ciąży-niezpodziance z dość szowinistycznym mężem po pięćdziesiątce, który zarabiał kupę kasy. Pozostałe siedem zaklinało, że wrócą do pracy przynajmniej na część etatu bo chcą być ‘fajnymi’ mamami, którym dziecko nie przysłoni całego świata a praca będzie dobrą odskocznią od codziennych zupek i kupek. I wiecie jak to się skończyło?
Ja wróciłam do pracy po sześciu miesiącach, jedna dziewczyna również (jest lekarzem pulmonologiem, była też w trakcie pisania doktoratu, który zresztą potem obroniła), i jeszcze jedna. Ta ostatnia wróciła do pracy bo nie mogli utrzymać się tylko z pensji męża, pracowała w bibliotece wieczorami a opieką nad dzieckiem się wymieniali. Rzadko się widują bo kiedy jedno jest w domu z dziećmi (pojawiło się już drugie) to drugie jest w pracy. Czyli na osiem matek, tylko trzy wróciły do pracy sprzed ciąży. Czwarta, po wykorzystaniu wszelkiego urlopu jaki jej przysługiwał odkryła, że koszt żłobka i dojazdów do pracy przewyższa jej pensję. Zrezygnowała więc z pracy aby po jakimś czasie (gdy okazało się, że jednak jedna pensja nie wystarcza) zatrudnić się w supermarkecie. Trzy razy w tygodniu szła na wieczorną zmianę wykładać towar na półkach między 18:00 a 22:00 (oczywiście po całym dniu ‘siedzenia’ w domu z dzieckiem). I chyba się cieszy, bo niedawno urodziła drugie dziecko i przynajmniej należy jej się macierzyński. Tak właśnie wygląda równouprawnienie po urodzeniu dziecka.
Podczas ostatniej wizyty w Polsce spotkałam się z koleżanką, która pracowała w Anglii ale po urodzeniu dziecka wróciła do Polski. Latem pobierała jeszcze Angielskie świadczenie i życie było piękne. Teraz co prawda pieniądze się skończyły ale dalej jest na wychowawczym i ma zagwarantowaną posadę. Do lipca musi podjąć decyzję czy wracają czy nie (na razie kombinują jak tu ze Świnoujścia przeprowadzić się do Trójmiasta, powrót do Anglii chyba jednak nie wchodzi w grę). I to też ciągle widzę koło siebie. Najpierw jest macierzyński, może próba powrotu ale w domu jest tak fajnie, potem wychowawczy, zwodzenie pracodawcy ale dziecko im starsze tym mniej chętniej zostaje same. Widzę jak powoli, powoli z każdym miesiącem kobiety oddalają się od pracy aby w końcu zostać ‘kurą domową’ bo w sumie to wcale nie jest takie złe a przy tym wszystkim jest tak jakoś wygodniej. I potem opowiadają przy kawie jakie cudowne jest macierzyństwo i jak cudnie jest być z dzieckiem każdego dnia. A co myślą? Pewnie, że gdyby pojawiła się ciekawa oferta pracy to dziecko byłoby w pierwszym samolocie do Szwajcarii i szkoły z internatem ;).
Uważam, że kobieta równouprawniona powinna mieć realny wybór. Jeśli chce wrócić do pracy to państwo i system socjalny powinny jej to jak najbardziej ułatwić. Od tego są właśnie powszechnie dostępne tanie żłobki i przedszkola. Przecież kurczę w nas kobietach drzemie niesamowity intelektualny potencjał!!!!! Oczywiście krok w kierunku dzielenia się urlopem macierzyńskim z partnerem to świetny pomysł. Czy wiecie ile ojców korzysta z tego przywileju w Wielkiej Brytanii? Dwa procent. Tak, dwa procent!!!! Bo w praktyce wygląda to tak jak opisałam powyżej.
Długi urlop macierzyński, możliwość zwolnienia lekarskiego na czas ciąży, zwolnienie lekarskie za każdym razem gdy dziecko jest chore (w Wielkiej Brytanii nie ma czegoś takiego) a teraz jeszcze 500+ to jest upupianie kobiet i zamykanie ich w domach. Mało tego, działa to na szkodę nie tylko matek, które chcą wrócić do pracy ale i młodych kobiet, którym jako pracownicom ‘zwiększonego ryzyka’ trudniej jest znaleźć pracę. Nic tylko rodzić dzieci i siedzieć w domu. Tak właśnie wygląda równouprawnienie.
Czy jest druga strona medalu? Jest, a nawet dwie. Po pierwsze negatyw tego posta mógłby pewnie napisać każdy ojciec, który chciałby zostać z dziećmi w domu. Mój mąż ogromnie chwali sobie swoje dwa trzymiesięczne urlopy tacierzyńskie. Ojcowie, którzy chcą skorzystać z tej możliwości na pewno muszą walczyć z wieloma stereotypami. Po drugie…. jeszcze jedna historia. Moja serdeczna przyjaciółka z pracy jest… głównym żywicielem rodziny. Zarabia znacząco więcej niż jej mąż więc kiedy urodził się Stirlo i skończył się jej roczny urlop macierzyński to właśnie jej mąż został z małym w domu (mały nie chodzi do żłobka). A w niej narasta frustracja bo ona codziennie jest w pracy ale też ma drugi etat w domu. Nie, nie dlatego, że mąż nie lubi gotować ale dlatego, że ona lubi zajmować się domem. Więc ciągnie te dwa etaty i żałuje bardzo, że nie przyszło jej być mamą w latach pięćdziesiątych. Jak widać, tak też może być. Serio, równouprawnienie po urodzeniu dziecka to fikcja.
I jaką puentą to zakończyć? Jeśli chcesz robić karierę to rób ją zanim pojawią się dzieci i zadbaj o to aby zarabiać tyle ile mąż. Wtedy będziecie mogli podzielić się nieco równiej obowiązkami jak i urlopem rodzicielskim. Z korzyścią dla wszystkich stron. Jednym słowem na swoje równouprawnienie musisz sobie po prostu zarobić.
*Zapomniałam jak ta pani ma na imię więc wpisałam w Google ‘prezeska z szóstką dzieci’ 😀
I kolejny komentarz z rocznym poślizgiem… wyjdę na stalkerkę jakąś, ale trudno – siedzę sobie i czytam hurtem Twojego bloga;) podpisuję się rękami i nogami pod Twoim wpisem. Jak zaszłam w ciążę (nieplanowaną)to niestety z marszu dostałam zwolnienie, bo musiałam najpierw czekać na operację a potem dochodzić po niej do siebie. Zbiegło się to fatalnie z końcem mojej umowy o pracę i chociaż na podstawie przepisów przedłużyła się ona do dnia porodu, to nowej (mimo wcześniejszych obietnic szefa) nie dostałam i zostałam na lodzie. A skoro nie miałam pracy, to siłą rzeczy zostałam z dzieckiem w domu – dwa lata, bo córka była strasznie wymagającym niemowlakiem i nie było innej opcji. W ubiegłym roku mała poszła do żłobka (o dziwo, nie było tak trudno z miejscem, w moim mieście jest kilka żłobków samorządowych) a ja do pracy. Wytrzymałam w niej pół roku (okropne miejsce). Córka niestety zaczęła non stop chorować. Od stycznia znów jestem w domu i szczerze powiedziawszy nie wiem jak to dalej będzie wyglądać, bo na razie mała tydzień, max. dwa chodzi do żłobka a potem dwa – trzy tygodnie jest w domu. Jakim cudem mielibyśmy jej zapewnić opiekę pracując oboje? Żaden pracodawca nie będzie zachwycony pracownikiem, który co i rusz idzie na zwolnienie (nie dziwię się). Prawdą jest też to, że kiedy ja byłam w ciąży a potem na macierzyńskim, kariera mojego partnera rozkwitła. Na pewno przyczyn jest wiele, ale jedną z nich było to, że czuł się niejako w obowiązku "zapewnić nam byt". No i skoro on ciężko pracuje (piszę to bez ironii), to ja zajmuję się domem – samo "jakoś tak wyszło". Jak przez pół roku pracowaliśmy oboje na pełen etat, to wszystkie obowiązki domowe trzeba było wcisnąć w weekend, bo nikt nie miał w tygodniu na nie czasu. A mój partner po prostu kompletnie odzwyczaił się od prac domowych – zarówno ich wykonywania, jak i myślenia o nich (serio, on po prostu nie zauważa stosów piętrzących się naczyń w zlewie, brudnych skarpet, zasyfionej wanny, itp.). A i odnośnie równouprawnienia – on zarabia dwa (sic!) razy więcej niż ja dostałam na całkiem dobrej umowie (stanowiska były podobne, w dwóch różnych firmach z tego samego sektora). Z jego pensji możemy się utrzymać we trójkę, na mojej przymieralibyśmy głodem. Dlatego zgadzam się, że równouprawnienie kończy się tam, gdzie zaczyna się rodzicielstwo. Pozdrawiam!
I think this is one of the most significant information for me.
And i’m glad reading your article.
But should remark on some general things, the web site style is perfect,
the articles is really great : D. Good job…
ดูหนังออนไลน์
O hej! Mało z krzesła nie spadłam jak Cię zobaczyłam. Ostatnio jak rozmawiałyśmy to się przeprowadzaliście i czekałaś na podłączenie Internetu. Fajnie, że Was już podłączyli. Mam nadzieję, że fajnie Wam się mieszka 🙂 Twoich słów oczywiście nie mogę traktować poważnie, wszak jak rozmawiałyśmy o Annie Grodzkiej to nie popierałaś zmiany płci ;). Choć może zgodze się z jednym, kobietom faktycznie robi się wodę z mózgu. Jak 'siedzisz' w domu z dziećmi to źle bo powinnaś robić karierę, jak pracujesz to też źle bo zaniedbujesz dzieci. Eh, a gdyby tak pozwolić kobietom samym decydować co jest dla nich i ich rodzin dobre?
Buziaki
Och Pimposkho – witaj 🙂 wchodzę tak z ciekawości co u Ciebie a tu taki post z grubej rury na dzien dobry hihi
Jest o wiele latwiejszy sposób na to wszystko, i pozytywna puenta – mniej lewackich czasopism typu wyborcza czy polityka które kobietom robią to co tobie zrobiły powyżej. Bądź po prostu kobietą. Nie walcz z tym.
A wszystkim sfrustowanym i nie pogodzonym z kobiecością polecam od razu zmianę płci.Kariera praca jest przereklamowana. Liczy się rozwój fizyczny, umysłowy.
PS. Odezwij się jak bedziesz w Polsce 🙂 poobijasz się trochę o konserwę 🙂 hihi Buziaki dla całej rodzinki.
Dziękuję Ci za ten wpis. Myślę, że trafiłaś w sedno i zrozumiałaś o czym piszę. Że niby jesteśmy takie wyemancypowane, ale jak przychodzi do zakładania rodziny to jednak jest ciężko. Mnie cały czas zaskakuje jak niewiele się zmieniło choć zmieniło się tak wiele. No ale to dopiero zobaczyłam jak dzieci urodziłam.
Aga, oczywiście masz rację. Myślę, że gdybym odbiła się od drzwi jakiejś apteki czy ginekologa albo myślała o kolejnej ciąży w Polsce to byłabym na pierwszym czarny marszu. Ale piszę to tak jak zauważyłaś z mojej Angielskiej perspektywy, która jest zupełnie inna. Więc to nie tak, że nie popieram, ale nie czuję aby mnie dotyczyły (córek też nie, no chyba że postanowią zamieszkać w Polsce).
Ewa, jak napisałam post 'na smutno' o tych wszystkich strasznych rzeczach, które teraz dzieją się w Polsce to dostałam wiele komentarzy, że przesadzam, że nie jest wcale tak źle. I to pewnie prawda. W mediach może to wyglądać, że w Polsce zaraz będzie katotaliban ale z drugiej strony tak naprawdę, jak chcesz kupić tabletki to oczywiście są dostępne. Fajnie by było gdyby były za darmo no ale to już inna kwestia. Co nie zmienia faktu, że Aga ma rację, jest klauzula sumienia i możesz się teraz odbić od drzwi, obyś nie miała takich doświadczeń.
Kiedyś czytałam z nią wywiad i powiedziała, że mieszka z nimi jej ojciec, który podobno świetnie się sprawdza jako opiekunka. A poza tym dużo łatwiej jest być prezeską firmy z szóstką dzieci, jeśli było się najpierw bezdzietną prezeską.
Twoje pytanie zainspirowało mnie do napisania na ten tem temat posta. Także poczytaj 🙂
Nie, nie chodzi mi o pieniądze. Chodzi mi o tzw. Klauzure sumienia, ktora przysluguje lekarzom, a obecnie na nia powoluja se rowniez farmaceuci. Oni nie przepiszą, ani nie sprzedadzą środkówantykoncepcyjnych – nie móie tu o pigułce "po", ale zwykłych, hormonalnych. Nie jest to też problem jakichś małomiasteczkowych przychodni, bo w dużej, prywatnej sieci przychodni zaczynającej sie na M tacy ginekolodzy też przyjmują…
W Polsce odmawia się dostępu do antykoncepcji ???
Od 21 lat tj po urodzeniu mojego drugiego dziecka korzystam. Przychodnia cały czas ta sama, lekarze się zmieniają, ale nigdy żaden z lekarzy czy starszy czy młodszy nie robił problemów z wystawieniem recepty. No chyba że szkoda kilkunastu złotych na miesiąc, bo tu chyba jest problem. Pozdrawiam
Pimposzko, proszę opowiedz jak jest w Anglii, gdy dzieci nieustannie łapią infekcje w żłobku czy przedszkolu?
Taaaaaa nic dodać nic ująć….. Mam 50 lat, wychowałam 2 córki będące obecnie w tzw. wieku rozrodczym, mieszkające w Holandii, mam 4 miesięcznego wnuka. Przeżyłam to wszystko co Pani opisuje: żłobki,przedszkola, babcia, praca na cały etat świątek piątek i niedziela na zmiany w szpitalu, nieustanne choroby dzieci, żadnych 500+, rocznego urlopu macierzyńskiego. Mąż zarabiał jeszcze mniej niż ja, przy tym "tradycyjne wychowanie" nie pozwalało mu się skalać sie żadną pracą w domu. Na szczęście poszedł szukać szczęścia gdzie indziej, ja znalazłam wspaniałego drugiego męża będącego całkowitym przeciwieństwem poprzednika i dopiero teraz mam związek partnerski. Patrzę z perspektywy na czas, gdy sama byłam młodą matką i zastanawiam się, czy świat aż tak bardzo się zmienił, czy moje córki mają szansę "mieć lepiej"? Chyba nie aż tak bardzo jakbyśmy sobie życzyły… Pani będąc osobą o wiele młodszą i żyjącą w innych realiach niż ja opisuje bardzo trafnie problemy matek małych dzieci, z którymi borykały się kobiety kiedyś, dziś i jeszcze długo w przyszłości…
Hmmm, zaskoczyło mnie Twoje stwierdzenie " nie jestem fanką czarnych marszy"… Ale myślę, że to wynika z miejsca, gdzie mieszkasz. Z tego, iż tam nikt nie odmawia Ci dostępu do antykoncepcji. Nikt nie grozi ani Tobie, ani Twoim bliskim, lekarzom i innym osobom, które w jakiś sposób umożliwiłyby Ci skorzystanie z prawa do aborcji. Nikt tam nie zabiera Ci tego prawa. Nikt nie chce zmusić Cię do rodzenia dzieci obarczonych wadami letalnymi abo potem, po ich urodzeniu, zostawić Cię z niczym. Myślę, że w innej sytuacji poszłabyś, jeśli nie dla siebie, to dla tej dwójki Pimpushątek…
Pani Łukomska-Pyżalska oprócz sześciorga dzieci ma kilka pań do pomocy przy tych dzieciach.