Jak się żyje bez L4

Święta Bożego Narodzenia dwa lata temu spędziliśmy u wujostwa pod Tarnowem. Mój kuzyn był chory i w drugi dzień świąt szukali lekarza, który wystawiłby mu zwolnienie na następny dzień. Ja wtedy powiedziałam, że w Anglii nie ma czegoś takiego jak L4, że po prostu człowiek dzwoni do pracy, że jest chory i tyle. Mój kuzyn popatrzył na mnie jak na kosmitę a potem powiedział ‘No u nas by to nie przeszło!’ 
Pod poprzednim potem czytelniczka zapytała mnie, jak sobie radzę bez możliwości wzięcia chorobowego na dziecko. To nie pierwszy raz kiedy ktoś mnie o to pyta, więc pomyślałam sobie, że napiszę o tym post. Szczególnie, że siedzę dziś w domu bo… nie czuję się zbyt dobrze. 
W Anglii, jeśli czujemy się źle to po prostu dzwonimy rano do szefa albo do kadr i mówimy, że czujemy się niewyraźnie. Czasem dzwonię i mówię, że czuję troche kiepsko ale w sumie to mogę pracować więc wtedy pracuję z domu. Charakter mojej pracy daje mi taką możliwość. A jak czuję się fatalnie to wtedy mówię, że czuję się fatalnie i muszę wziąć chorobowe. I tyle. 
Oczywiście dni chorobowe są monitorowane i jeśli na przykład nagle zaczęło się ich pojawiać więcej albo np. jest to w co drugi poniedziałek to wtedy czeka nas niewygodna rozmowa z menadżerem. To po pierwsze. Po drugie, jeśli staramy się o pracę to nasz nowy pracodawca w ramach referencji uzyskuje dostęp do informacji o naszych dniach chorobowych. To ile nam płacą na chorobowym zależy od naszego pracodawcy. Istnieje coś takiego jak ‘statutowy’ urlop chorobowy (wynosi on £92 tygodniowo, przez maksymalnie 28 tygodni) ale każdy pracodawca ma swoje zasady. Na przykład w Oxfordzie ‘mogę chorować’ rok, przez pierwsze sześć miesięcy za pełną pensję a kolejne sześć za pół pensji. Kulturowo wzięcie dnia chorobowego to jakby ostateczność. Niedawno na lanczu rozmawiałam o tym z koleżanką, która powiedziała, że w tym roku ma już sześć dni chorobowych (w kontekście, że to bardzo dużo). 
Jeśli nasza choroba trwa dłużej niż tydzień do dopiero wtedy musimy dostarczyć ‘zwolnienie lekarskie’. Ale nawet jeśli czujemy się kiepsko i idziemy do lekarza, lekarz nic nam nie wypisze jeśli to tylko przeziębienie, które za kilka dni minie. Kiedyś, jak jeszcze byłam doktorantką robiłam analizy Labor Force Survey (oficjalne badanie ankietowe na podstawie które wylicza się np. stopę bezrobocia) dla pewnej pani profesor. I faktycznie, najwięcej dni chorobowych przypadało na piątek i poniedziałek. Być może naród Brytyjski toczy ‘łikendoza’ ale z drugiej strony jeśli już cały tydzień czujesz się kiepsko i chodzisz do pracy to zazwyczaj w piątek masz już dość i jednak się ‘poddajesz’.  
I w zasadzie tak to wygląda. A jak to jest z dziećmi?
Tak jak napisałam w poprzednim poście, nie ma czegoś takiego jak ‘chorobowe na dziecko’ i jeśli dziecko np. wstało rano chore to nie możemy brać tej choroby ‘na siebie’. Jednym słowiem, ‘chorobowe na telefon’ dotyczy tylko nas. No ale dziecko jest chore, to co robimy?
Mamy kilka opcji ale wszystkie są umowne i na zasadzie zdrowego rozsądku i wzajemnego zaufania. I tak, rocznie mam do wykorzystania trzy dni do opieki na dziecko. Te dni należy wykorzystać właśnie w takich kryzysowych sytuacjach. Mój mąż ma takich dni pięć. Ale jeśli na przykład dostaję telefon ze żłobka/przedszkola, że jest jakiś problem to po prostu wstaję i wychodzę i nikt mnie z tego specjalnie nie rozlicza. Jeśli akurat mam coś bardzo ważnego w pracy to wtedy do przedszkola pojedzie Jon. Nasze Pimposhątka chodzą do placówki trzy razy w tygodniu. Dwa dni opiekuje się nimi babcia. Czasem więc choroba ‘wypadnie’ kiedy i tak są w domu. Jeśli wyczerpaliśmy już dni ‘kryzysowe’ to czasem menadżer ‘przymknie’ oko na jakiś dodatkowy dzień albo trzeba wtedy wziąć urlop wypoczynkowy bądź bezpłatny. Brzmi ‘strasznie’ ale w praktyce nie wygląda to tak źle. 
To trochę zależy od przedszkola/żłobka ale generalnie można przyprowadzić ‘chore’ dziecko. Dam Wam przykład. Młodsza P. miała niedawno szczepionki. Sześć dni po szczepieniu (poniedziałek) pojawiła się temperatura (według NHS typowy objaw dla tych szczepień). Ponieważ nie było innych objawów to zrzuciliśmy to właśnie na karb szczepień, mała poszła do żłobka a tam opiekunka podawała jej w razie potrzeby paracetamol. We wtorek było podobnie ale mała zaczęła też dotykać ucha, aha, ząbkowanie. Ale we wtorek w nocy spała dość niespokojnie i kręciła głową. Hmmm, może jednak zapalenie ucha? Środa to dzień z babcią, zadzwoniłam do lekarza i babcia zabrała ją na wizytę. Faktycznie zapalenie ucha i antybiotyk (gdyby nie te szczepienia to pewnie wpadlibyśmy na to wcześniej). No to w czwartek mała się kurowała z babcią a w piątek poczuła się już lepiej i wróciła do żłobka (panie opiekunki podawały antybiotyk w ciągu dnia). I tak to właśnie wygląda w praktyce. 
Generalnie u nas w placówce są tylko zasady, że dziecko, które wymiotuje albo ma biegunkę nie może wrócić przez 48 godzin. Ospa, Bostonka, zapalenie spojówek wszystkie są mile widziane. Wszelkie kaszelki i katarki też. Oczywiście nie zrozumcie mnie źle. Raz starsza P. miała temperaturę i po prostu chciała leżeć na kanapie i zostałam z nią w domu. Myślę jednak, że definicja dziecka ‘zdatnego do żłobka/przedszkola’ jest w Anglii nieco szersza niż w Polsce. I to jest normalne, że dzieciaki latają z gilem od września do marca (i bez czapeczki ;). 
Być może w tym ‘szaleństwie jest metoda’. Nasze córki odpukać chorują naprawdę rzadko (a młodsza, która poszła do żłobka we wrześniu to chyba tylko jeden dzień opuściła, ze względu na chorobę). Starsza P. ma prawie trzy i pół roku i jeszcze nie brała antybiotyku. Nie było też nigdy takiej sytuacji abym musiała zostać z dzieckiem w domu na przykład cały tydzień aczkolwiek raz byłam ze straszą na noc w szpitalu bo miała krup (akurat wypadło to w weekend). Starsza P. chodzi do tej samej placówki już ponad dwa lata. Nie było ogłoszenia o owsikach ani wszach. Raz było ogłoszenie o ospie ale młoda nie załapała. Swoją drogą czy słyszeliście o ‘ospa party’? To przyjęcia w domu u chorego dziecka, gdzie mamy przyprowadzają swoje pociechy aby się zaraziły (i przeszły ospę jeszcze w dzieciństwie). 
Czytałam gdzieś artykuł, że wyluzowane podejście do choroby mają nie tylko Anglicy. Podobnie podchodzi się do chorych dzieci w krajach Skandynawskich. Nie wiem, nie mam porównania. Może któraś z Was ma doświadczenia z innego kraju? Chętnie się dowiem a wiem, że czytają mnie dziewczyny z całej Europy. 
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
7 lat temu

I think this is one of the most significant information for me.
And i’m glad reading your article.
But should remark on some general things, the web site style is perfect,
the articles is really great : D. Good job…
ดูหนังออนไลน์

7 lat temu

Trzeci raz w tym samym miejscu, ale co tam 🙂
Taka ciekawostka: wiecie, że zapalenie płuc może przebiegać niemal bezobjawowo? Np. jedynym objawem jest lekki kaszelek, jakby gardło było podrażnione? Nawet osłuchowo nie ma wielkich zmian, dopiero RTG pokazuje skalę zniszczeń.

Widziałam się ostatnio ze znajomą, która ma 2-letnie dziecko z zespołem Downa. Powiedziała, że w ich przypadku akurat pieniądze nie są największym problemem, ale to, że są z tą chorobą sami. Nie ma żadnej kompleksowej, systemowej opieki. Gdyby nie grupy na facebooku, to niewiele by wiedziała, co ma robić, gdzie ma się zgłosić po pomoc, rehabilitację itp.

7 lat temu

A ja zaszczepiłam 😉 Miasto fundowało żłobiakom, to skorzystałam. Takie ,,ospa party'', ale pod kontrolą 😉

7 lat temu

Inhalacje są proste, ale czasami trzeba robić po kilka razy dziennie, z kilku leków i może trwać to z kilkanaście minut. Dlatego piszę, że nie wyobrażam sobie tego w przedszkolu.

7 lat temu

Czasami się leży, mojemu udawało się zawsze zostać w domu, ale tylko dlatego, że mamy nebulizator, zawsze mały był w dobrym stanie (czyt. nie dusił się), ale czasami pod warunkiem, że kolejnego dnia zameldujemy się na kontrolę. Nasza pulmonolog powiedziała, że inhalacje to najbardziej genialny wynalazek jeśli chodzi o leczenie zapalenia oskrzeli i płuc i sama nie wie, jak było wcześniej, zanim go wymyślono 🙂 A same inhalacje są banalnie proste do zrobienia i imho jest mniejsze ryzyko zrobienia dziecku krzywdy niż przy podawaniu antybiotyków.
W Polsce chyba przedszkolanki nie mogą podawać żadnych leków, nawet na prośbę i za zgodą rodziców.

7 lat temu

No w sumie trudno się nie zgodzić. Ale z drugiej strony dobrze wiedzieć, że jak tego męża czy dzieci nie masz to przynajmniej państwo coś Ci tam wypłaci. Ale wydaje mi się, że prywatny system ubezpieczeń musi być w takim razie dość rozbudowany. My na przykład mamy ubezpieczenie, że w razie terminalnej choroby jednego z nas, kredyt za dom zostanie spłacony.

7 lat temu

Jeśli się nie mylę to w Australii nie ma też za bardzo urlopu macierzyńskiego? Tylko coś w rodzaju 'baby bonus' czyli jakby jednorazowe becikowe?

7 lat temu

Theli a na zapalenie płuc to się nie leży w szpitalu? Chociaż nie wiem jak ja bym miała iść do pracy w ciągu dnia w takiej sytuacji (no bo dziecko przecież w szpitalu). Ja też nie wyobrażam sobie przedszkolanek wykonujących takie zabiegi (ale np. inhalacje to w ogóle coś czego nie robi się w domach tutaj podczas gdy chyba każda matka w Polsce ma w domu nebulizator – my akurat mamy). Wydaje mi się, że rola opiekunek w przedszkolu sprowadza się do monitorowania stanu dziecka, mierzenia temperatury (i ewentualnie podanie paracetamolu) plus podawanie leków przepisanych przez lekarza (np. antybiotyk).

7 lat temu

Myślę, że dla mnie najgorsze byłoby to, gdyby każdy katarek nas uziemiał w domu z dziećmi. Jeśli mamy dziecko bardzo chore to nie mam pojęcia, początkowo chyba byłaby jakaś pomoc z firmy itd. a potem chyba jednak trzeba by było np. wziąć urlop bezpłatny aż sytuacja się ustabilizuje. Mówię o dziecku, no jeśli np. ja miałabym zawał itp. to mam te pół roku chorobowego 100% a potem pół roku 50%. Ale wydaje mi się, że jeśli dziecko jest bardzo poważnie chore czy rodzi się np. upośledzone to już zupełnie inna kategoria. Wtedy faktycznie chyba trzeb zrezygnować z pracy i można się starać o zasiłek dla opiekuna. Nie mam pojęcia ile to wynosi ale na pewno niewiele. Natomiast pamiętam jak kiedyś przeczytałam historię jakiejś Polki, matki niepełnosprawnego dziecka, która dla dziecka właśnie wyemigrowała do Niemiec. Po prostu dostała tam nieporównywalnie lepszą opiekę i socjal na syna. Pisała, że w Polsce to była walka o każdy dzień i każdą złotówkę a w Niemczech mogą niemal normalnie żyć.

7 lat temu

Dzięki! I przykro mi z powodu Twojej straty. Mam wrażenie, że właśnie do takich sytuacji podchodzi się tutaj bardzo zdroworozsądkowo. A co do zaufania. Pamiętam jak Lete jechała do Londynu z dziećmi. I dzieci mogą bezpłatnie jeździć metrem (do któregoś tam roku życia) i ona pytała się, jaki dokument ma ze sobą zabrać aby poświadczyć wiek dzieci. Uśmiałam się lekko ;).

7 lat temu

Dzięki! Tak myślałam o Tobie jak zadawałam to pytanie ;). Ciekawe, że paracetamolu nie podadzą w przedszkolu. Ale wiem, że i tutaj są przedszkola gdzie nie podają leków. W Polsce jak Ella była w przedszkolu to też nie podawano żadnych leków a jeśli dziecko sprawia wrażenie chorego to trzeba było przynieść papier od lekarza, że dziecko jest zdrowe. U mnie w pracy większość osób w moim dziale może pracować z domu i często korzystamy z takiej opcji, jak ktoś się czuje niewyraźnie.

7 lat temu

Wielkie dzięki za tak obszerną odpowiedź. 10 dni chorobowego na rodzica brzmi jak bajka. Podoba mi się również, że kasa chorych interesuje się co jest z delikwentem i chce wyleczyć. To jest podejście bardzo zdroworozsądkowe, w Anglii jest chyba podobnie choć pewnie nie aż z taką Niemiecką precyzją.

7 lat temu

p.s. a mnie się ten pomysł wydaje bardzo praktyczny!

7 lat temu

Ciekawe jest to co piszesz, bo na jakimś portalu dla rodziców ostatnio widziałam artykuł o 'ospa party' i Matki Polki były święcie oburzone.

7 lat temu

Rozwiazanie australijskie wcale mi sie nie podoba, skoro dziala na zasadzie: kobieto pracuj, plac podatki, wszelkie socjalne ubezpieczenia, a jak zachorujesz i nie dasz rady pracowac, niech cie maz utrzyma…

7 lat temu

No trochę tak, jak w kontekście Belgii pisałam- systemowo rozwiązanie jest tylko drastyczne (w przypadku chorób dzieci), czyli ten zasiłek w wysokości ok połowy naszej kwoty za wynajem mieszkania, dla zobrazowania skali. Inne rozwiązania są w praktyce być może do dogadania z pracodawcą. Można wziąć urlop, w teorii można wystąpić o urlop bezpłatny, choć u mnie w pracy są bardzo na nie. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, że ktoś zabroniłby mi być przy poważnie chorym dziecku. Może podobnie jak w tym Belgijskim przypadku dałoby się to obskoczyć jako moja choroba, o ile lekarz firmowy by nie zakwestionował.
Inna sprawa, że podejście do rekinwalescencji jest inne, niż w Pl. Mi się dziwiono, że uparłam się, żeby po operacji strun głosowych zostać kilka dni w domu "przecież mogę przyjść, nie muszę mówić ani nic dźwigać, mogę się komunikować ze współpracownikami na czacie", gdy miałam zakaz moówienia. Mojego faceta pracodawca zmusił do przyjścia do pracy 2 dni po skomplikowanej operacji ręki, co prawda nadawał się głównie do picia herbaty, bo ani w laboratorium ani przy komputerze nie mógł porządnie pracować, a do tego jeszcze był na silnych przeciwbólowych, więc intelektualnie też słabo. Ja po wypadku samochodowym pracowałam przez tydzień z domu: na kanapie z nogą na stoliku kawowym i konstrukcji z poduszek. Mam wrażenie, że i praca i rekonwalescencja z tego marna, ale taki mamy klimat…

7 lat temu

W Australii (Victoria)przy dlugich zwolnieniach potrzebne jest zaswiadczenie lekarskie. Moja kolezanka miala bardzo powazny wypadek (spadla ze stromych schodow i polamala noge w kilku miejscach)i bardzo dlugo chorowala, najpierw pobyt w szpitalu, potem w centrum rehabilitacyjnym. MIala sporo tych zgromadzonych dni chorobowych, ale i tak po trzech miesiacach przestali jej placic. Mimo to nadal przynosila zaswiadczenie lekarskie. Nie dostala tez zasilku chorobowego, bo ma dorosle dzieci i pracujacego meza. Ale dostawala jakas mala kwote (okolo 30% wynagrodzenia) w ramach ubezpieczenia, ktore pokrywa nasz fundusz emerytalny. Funduszy emerytalnych jest duzo i kazdy ma inne warunki. Jedynie, ze wlasnie dla tego ubezpieczenia musiala przedstawiac co miesiac list od specjalisty o swoim stanie zdrowia i wtedy wyplacali jej te 30%. Spytam ja jutro w pracy, jak to bylo dokladnie, zeby sie nie okazalo ,ze Wam tu bajki opowiadam.

7 lat temu

Właśnie miałam o to spytać i nawet nie w kontekście tak długotrwałych chorób, ale choćby zapalenia płuc (przechodzimy 2-3 razy w roku). Nie wyobrażam sobie, żeby przedszkolanki robiły dziecku inhalacje, oklepywały itp.

7 lat temu

@Joasiaasia
@Olga
i oczywiscie @Pimposhka
A jak to dziala w przypadku chorób dlugotrwalych, które jak przeziebienie, nie obskoczy sie w kilka dni, lecz leczenie i rekonwalescencja trwaja tygodnie? Tez nie potrzeba zwolnienia lekarskiego? Np przy endoprotezach, po zawale, czy w przypadku nowotworu?

7 lat temu

To jeszcze dorzuce przykład z Belgii, bo tam niestety mam doświadczenie bardzo poważnej choroby dziecka w rodzinie. Wolne na dziecko wg przepisów też jest jakieś bardzo niewielkie, przy poważnej chorobie można wystąpić o zasiłek dla rodzica nie pracującego z powodu tej choroby, ale jest on śmiesznie niski, mniej niż połowa pensji minimalnej i utrzymać się z tego na normalnym poziomie nie da. W praktyce okazało się, że należy w tej sytuacji udać się do psychiatry po zwolnienie na stres z powodu choroby dziecka. Powszechnie honorowane.
Zachwyciło nas w tej sytuacji ogromne wsparcie, jakie udzieliła firma zatrudniająca oboje rodziców. Od przysyłania domowo gotowanych obiadów (to bardziej oddolnainicjatywa) po zorganizowanie i opłacenie transportu na operacje przez pół Europy "bo nie chca, żeby ich dwoje pracowników prowadziło tak długo będąc w tak kiepskiej kondycji ". Teraz, gdy rodzice wracają powoli do pracy po 9 miesiącach na zwolnieniu wciąż dostają wielkie wsparcie, super elastyczność i obietnicę braku zadnych deadlinow na najbliższe kilka miesięcy.
Więc system to jedno, ale ludzie i ich dobra wola to drugie. Choć wiadomo, że ciężko na to drugie w ciemno liczyć.

7 lat temu

No to ja zyje w "zgnilym kapitalizmie", czyli ustawowo w stanie, w ktorym mieszkam (czyli Victoria w Australii) przysluguje minimum 10 dni chorobowego na rok. W tym czasie dostaje sie normalna pensje bez dodatkow (typu za wieczorna zmiane itp). W te 10 dni sa tez wliczone dni tzw. opieki. Po uplywie tych 10 dni, firma przestaje placic pracownikowi. PO trzech miesiacach chorobowego mozna sie zaczac ubiegac o zasilek chorobowy wyplacany przez panstwo. Ale jesli nie mam duzej rodziny i meza slabo zarabiajacego, to nie ma szansy na jakiekolwiek pieniadze. Brzmi to strasznie, ale nie jest az tak zle. Chorobowe sie akumuluje, czyli jak nie wykorzystam w tym roku, to przeskoczy na przyszly rok. Moj maz w poprzedniej swojej firmie mial przeszlo pol roku chorobowego, ale on nigdy nie choruje poza tym pracowal tam wiele lat.
Ja pracuje w laboratorium pathologicznym i mamy dosc silne zwiazki zawodowe, w zwiazku z tym mam 15 dni chorobowego, na ktory potrzebuje zwolnienie lekarstkie plus 3 dni bez zwolnienia. Ale to jest umowa w naszej firmie. Kazda firma ma swoje umowy i czesto wystarczy telefon i nie potrzeba kartek od lekarza. Lekarz nigdy nie wchodzi w szczegoly, dlaczego ktos jest chory i firma nie ma prawa pytac.
Gorzej wyglada sytuacja z dziecmi, bo w zadnym zlobku, czy przedszkolu nikt nie bedzie podawal dziecku lekarstw. Malo tego jak dziecko robi wrazenie chorego, to rodzic musi go natychmiast odebrac. Opiekunke nie interesuje, czy dziecko zabkuje i dlatego ma rozwolnienie, czy tez zaatakowala go grypa zoladkowa. Moze jedynie ten katar jest jakos tam tolerowany.
W szkolach jest podobnie. W wiekszosci szkol podstawowych nie ma etatowych pielegniarek, wiec "fuche" te wykonuje nauczycielka. Jesli dzieciak zle sie czuje, to rowniez rodzic ma go odebrac ze szkoly. Nauczycielka ma pod opieka inne 20 dzieci, nie moze sie zajmowac chorym.
W przypadku mojego syna bylo o tyle dobrze, ze akurat w jego szkole byla pielegniarka i jak mial maly wypadek typu nabil guza, lub skarzyl sie na bol brzucha, to czasem pozwolila mu chwile polezec na specjalnej lezance w pokoju pielegniarskim i jesli poczul sie lepiej, to mogl wrocic do klasy. Oczywiscie od razu dzwonila do mnie lub do meza i musielismy wyrazic zgode na taki obrot sprawy.
Ja osobiscie nie znosze jak ktos chory przychodzi do pracy. Zreszta czasem tacy zostaja odeslani do domu. Niewielki z nich pozytek, bo tego nie moga ,tamtego tez nie, zle sie czuja i marudza, a poza tym rozsiewaja zarazki i inne bakcyle.

7 lat temu

To ja dorzucę jeszcze inny aspekt życia w UK. Tak nieszczęśliwie się złożyło ze w jednym miesiącu straciłam dwie bardzo bliskie mi osoby. I tak jeśli w przypadku pierwszej smierć była oczekiwana po długiej chorobie, tak druga była nagła, u młodej osoby, bardzo bliskiej. W pierwszym dostałam 5 dni tzw compassionate leave, bezpłatnego i zapowiedź szefa, ze mam przyjść do pracy gdy już będę na to gotowa, pokryją to moim urlopem. W drugim przypadku poszłam do lekarza, dostałam 4 tygodnie zwolnienia z powodu stress bereavement (żałoba) i dostarczając szefowi zwolnienie zostałam zapytana, co ja w obecnej sytuacji szukam w pracy, a oddaławalam tylko do biura dokumenty, które woze w samochodzie, nie chciałam by zostały na parkingu przy lotnisku przez długi czas. Poza tym szef powiedział ze mam o pracy zapomnieć i wrócić tylko wtedy kiedy będę na to gotowa. Mąż ma inna sytuacje, jego firma po 2 latach pracy płaci 70% chorobowego od czwartego dnia. W tej wyjątkowej sytuacji jego szefowa powiedziała, ze ma isc na zwolnienie i ona zapłaci mu 100% całoci od pierwszego jego dnia. Nikt nie zażądał okazania aktu zgonu w żadnym z przypadków. Musiałam tez zmieniać rezerwacje lotów, planowanych w trochę późniejszym terminie, od tanich linii lotniczych dostałam odpowiedz ze mogę to zrobić, zapłacić określona kwotę za zmianę, ale po kontakcie mailowym z załączona kopia aktu zgonu mogę ubiegać się o zwrot tej kwoty. Natomiast brytyjska firma, przez która zarezerwowałam wynajem samochodu w Polsce, po mailu z podaniem przyczyny wycofania się z rezerwacji (pogrzeb osoby bardzo bliskiej) mimo zasad ze w przypadku odwołania rezerwacji potrącają £15 na swoje koszty, zadeklarowała zwrot całości kosztów. Nie zażądali okazania aktu zgonu. Widać wiec, ze zaufanie do obywateli w UK jest dużo wieksze niż np w Polsce…

7 lat temu

To ja też się czuję wywołana do tablicy, będzie o Holandii.
Na dziecko przysługuje równowartość 2 tygodni, w oparciu o wymiar etatu (pracuje na 80%, mam 8 dni), płatne 70%. Samotny rodzic nie dostaje więcej za drugiego. Co dalej, to już zależy od pracodawcy, mój ogólnie krzywo patrzy na to wolne i namawia do brania urlopu, bo pełnopłatne. Nie jest potrzebny papier, formalnie bezpośredni przełożony i HR musi wyrazić zgodę, choć w praktyce bardziej ich informuję, niż o coś pytam czy proszę.
Podobnie przy chorobie pracownika nie jest potrzebny papier, tylko telefon do firmy. Przez rok firma musi płacić 70%, choć większość firm ma lepsze warunki, np u mnie, dość typowo, pierwszy rok 100%, drugi 70%. Jeśli choroba przeciąga się powyżej 3 tyg lub jest się po raz trzeci w roku chorym, to firma może zorganizować spotkanie z lekarzem, z którym ma kontrakt, żeby zweryfikował, czy nieobecność jest zasadna. Jeśli uważa, że nie to rozwiązanie może być polubowne, lub sprawa idzie do sądu, choć o tym nie słyszałam. Raz miałam rozmowę taką, bo byłam więcej niż 3 razy w ciągu roku chora (4 "razy", w sumie chyba 6 dni), ale była to tylko formalność i najbardziej interesowała lekarza możliwość zapisania w papierach, że moje ponadnormatywne chorowanie nie wynika z warunków pracy.
Ogólnie nie ma zwyczaju zostawania w domu, czy to w kontekście pracowników, czy dzieci. W szkołach i żłobkach wszelkie katary, kaszle, ospy wietrzne i zapalenia ucha/ spojówek, etc. są na porządku dziennym. W pracy też. W żłobku podają dzieciom leki, ale tylko te na receptę, paracetamolu nie.
Z tym podejściem dla nas te 2 tyg na dziecko przy dwójce rodziców było ok przy jednym dziecku, nawet pierwszy rok w żłobku, w drugim było gorzej bo przy przewlekłym zapaleniu ucha ciągnącym się przez rok trochę nam brakowało dni i czasem po całym dniu w domu z chorym dzieckiem pół nocy któreś z nas pracowało. Zobaczymy, jak będzie przy dwójce dzieci.
Brak użalania się nad katarem popieram, choć mam wrażenie, że czasem idzie to zbyt daleko. Po sobie wiem, że jestem supernieefektywna w pracy, kiedy się źle czuje, ale krzywiej patrzy się tu na takiego, co 2 dni spędzi pod kocem i wyzdrowieje, niż na takiego, który 2 tyg smarka w biurze, symuluje pracę i wszystkich zaraża;)

7 lat temu

W Niemczech istnieje "chorobowe na dziecko", jest to 10 dni w roku na kazdego rodzica, gdy rodzic samo wychowujacy, to wtedy 20, a maksymalnie przy wiecej niz 2, 3 dzieciach, 50 dni w roku.
To chorobowe, w odróznieniu od normalnego chorobowego na samego sieboie, czyli gdy chory jest sam pracownik, nie placi pracodawca, lecz kasa chorych- panstwowa. jak to dziala w przypadku prywatnych kas chorych, nie mam pojevcia, bo te prywatne maja duzo ciec socjalnych, przy bardzo wysokich zwykle skladkach ubezpieczeniowych.
Jedynym minusem przy KK- Kind krank, czyli na chore dziecko, jest fakt, ze w te dni nie jest sie ubezpieczonym rentowo, o czym malo kto wie. Czyli luka na koncie rentowym. Ja tez mam kilka takich dni, chyba z 6 przez cale dziecinstwo mojego syna. To KK przysluguje do skonczenia przez dziecko 12 roku zycia. Zwolnienie na dziecko wystawia lekarz leczacy dziecko, informuje sie o fakcie pracodawce, a zaswiadczenie dostarcza kasie chorych, by byla podstawa wyplaty tego chorobowego.
Zwolnienie chorobowe pracownika, to róznie dziala w róznych dirmach, ja np mam umowe taryfowa i moge zostac w domu bez zaswiadczenia o chorobie 3 dni, od dnia 4 nalezy dostarczyc zwolnienie lekarskie.
Inni pracodawcy zycza sobie ten papierek od pierwszego dnia choroby.
Chorobowe placone jest jak czas pracy, minus dodatki jak np za prace nocna, w swieta czy niedziele, jesli jest sie chorym w takie dni. Do 6 tygodni. od 7 tygodnia chorobowe placi kasa chorych (panstwowa), w wysokosci do 90% zarobków netto, i do maksymalnie póltora roku. W tym czasie zaczynaja sie dosyc wczesnie interesowac, o co chodzi, bo oczywiscie nie chca tak w slepo placic, i wolaja na rozmowe. Tez raz bylam, po moim wszczepieniu, zaraz na koniec 6 tygodnia mnie wezwali do kasy chorych. Diagnoze znaja, bo jest na tej czesci zwolnienia wysylanego do kasy. Pracodawca nie ma prawa do poznania díagnozy. Przy dlugim zwolnieniu chorobowym kasa zaczyna bowiem myslec, jak by tego petenta szybciej wyleczyc, np poprzez rehabilitacje, w tym celu nawiazuje kontakt z ubezpieczycielem rentowym, bo ten jest odpowiedzialny za jak najdluzsze utrzymanie sily i zdrowia do pracy 😉
System w Niemczech uwazam za bardzo humanitarny.

7 lat temu

Mam, swoje własne. Gdy córka kuzynki złapała ospę razem z moim dzieckiem wpadłam w odwiedziny. Za dwa tygodnia córcię wysypało, choroba przeszła łagodnie. Z kolei do mojego synka przyjeżdżali mali goście, by „złapać” ospę. To było 22 lata temu, więc dla mnie to nie nowość. Pozdrawiam

By Pimposhka
0
Would love your thoughts, please comment.x