Co nam zrobili na Tegel

Wracam do Was. Od ponad tygodnia jesteśmy już w domu ale byłam szalenie zajęta doprowadzaniem domu do porządku po remontach. Już niedługo napiszę Wam o ostatnich zmianach, przede wszystkim o nowej kuchni ale i o wielkich zmianach w przedpokoju. Tak, tak wystarczyło kasy aby i ten uległ metamorfozie. To chyba moja druga ulubiona metamorfoza, po pokoju dziewczynek oczywiście, który w dalszym ciągu uwielbiam J Dzisiaj natomiast chciałam się podzielić z Wami wrażeniami z podróży. Na Instagramie już napisałam, że to co nam się przydarzyło na Tegel nadaje się na posta. Także teraz z kronikarskiego obowiązku chcę Wam napisać o naszych przygodach.
Otóż jak wiecie jestem niezmiernie wyczulona na to, jak traktuje się mnie jako klienta. A czego wręcz nienawidzę to sytuacji, w której ta druga strona ma głęboko w tyle nie tylko mnie ale również swoją pracę. Mało rzeczy mnie tak wnerwia jak właśnie taki tumiwisizm.
Ale do rzeczy. Do Anglii wracaliśmy z lotniska Tegel. Tegel to główne Berlińskie lotnisko. Ma już swoje lata i jest przez to szalenie ciasne. Właściwie to powinno być już od kilku lat zamknięte, zrównane z ziemią a na jego miejscu powinny się właśnie budować apartamentowce i centra handlowe. Niestety oddanie do użytku nowego lotniska znacząco się opóźnia i na razie nie wiadomo kiedy to nastąpi (jak się okazuje Niemcy też potrafią czasem coś zepsuć). No tak sobie to Tegel siłą rzeczy cały czas funkcjonuje, aczkolwiek nie da się ukryć, że coraz gorzej.
Dla tych, którzy nie mieli wątpliwej przyjemności latania z Tegel krótki opis. Otóż terminal A na Tegel ma kształt sześciokąta, na około którego znajduje się chyba 16 bramek odlotów. Każda bramka ma własne, cztery biurka do doprawy (check-in) oraz własną odprawę bezpieczeństwa (security check). Po przejściu obu trafiamy do obszaru zbiorczego dla kilku bramek, znajduje się tam mały sklepik wolnocłowy oraz jakiś barek. Dlatego na Tegel nie ma wielkiej strefy zakupowej ani miliona różnych restauracji.
Podróż z dwójką dzieci, dwoma wózkami (w tym jeden podwójny), czterema walizkami i fotelikiem samochodowym wymaga logistycznego planowania. Ponieważ Tegel jest malutkie i planowaliśmy od razu po odprawie udać się na bramkę to nie spieszyło nam się z przyjazdem a dodatkowo zapakowaliśmy Pszczółkę od razu do nadania. Młodsza P. podróżowała ze mną w nosidle.
Na lotnisko dojechaliśmy 1.5 godziny przed odlotem. Od razu udaliśmy się do odprawy. Okazało się, że kolejki nie ma wcale (byliśmy pierwsi) bo większość pasażerów już się odprawiła i teraz stali w kolejce obok do security. Ale co się okazało. Otóż przy czterech biurkach siedziała czwórka młodych ludzi (no dobra, jedna pani miała tak na oko 40 lat, reszta to liceum) i cała przestrzeń za nimi oraz wokoło nich była zawalona walizkami (!). Otóż zepsuła się taśma, która przesuwała bagaż na dół do ładowaczy.
Staliśmy pod samymi biurkami, ale nie było szans aby nas odprawić bo po prostu nie było miejsca aby zostawić nasze bagaże (a było tego na dwa wózki bagażowe). No i tak sobie stoimy. Ja z młodszą w nosidle, starająca się okiełznać starszą, która po trzech godzinach w samochodzie oczywiście chciała pobiegać i Jon, który starał się okiełznać oba wózki wyładowane po brzegi. Młodzież za kontuarem natomiast miała po prostu frajdę! Fakt, niewiele mogli zrobić dla nas pasażerów więc robili sobie selfie, sprawdzali Fejsbuka, wychodzili na papieroska i wymieniali między sobą ploteczki. W końcu coś jakby drgnęło (po jakiś 40 minutach stania), kilka walizek zjechało na dół, zrobiło się ciut więcej miejsca więc młode dziewczę woła nas do swojego stanowiska. Zabiera paszporty i karty pokładowe. Wydaje nam naklejki na bagaż. Najpierw na oba wózki i fotelik samochodowy (które zostają na wózkach bagażowych) oraz na jedną walizkę, którą udało się zmieścić na wagę. Ponieważ jednak sytuacja się nie zmienia, taśma nadal nie działa nie może nic więcej zrobić. Czekamy. Po chwili dziewczę zabiera torebkę i szykuje się do wyjścia (dodajmy, że w tym czasie prawie wszyscy przeszli przez security i pasażerowie zaraz zaczną wchodzić do samolotu). My na to, że hola hola ale gdzie ona idzie bo przecież ona ma nasze paszporty. Ona na to, że jak taśma zacznie działać to jej kolega dokończy nas odprawiać.
No a my dalej czekamy. Młody człowiek w dalszym ciągu nie jest nami zainteresowany. Ale wreszcie taśma rusza! Sukces! Młody człowiek więc zaprasza nas do SWOJEGO stanowiska aby dokończyć naszą odprawę. To nic, że przeniesienie wszystkich bagaży, w tym walizki, która już stoi na wadze przy innym stanowisku nie jest najłatwiejsze. Zaczyna naszą odprawę, myli mu się liczba walizek jaką mamy. Wreszcie patrzy na Kolubrynę i fotelik samochodowy (przypomnę, że jego koleżanka już je okleiła jakieś 20 minut wcześniej) i spokojnym głosem mówi, że to jest bagaż niewymiarowy i że musimy go nadać w innym miejscu. Pytamy się gdzie to jest, a on na to, że w terminalu E, mamy iść do bramki numer 14 (jesteśmy przy 5) a następnie… schodkami w dół. No to chyba nie muszę Wam pisać, że żyłka nam nieco pękła?
Czemu nikt nam wcześniej nie powiedział, kiedy zajęci sobą nie zwracali na nas uwagi? Nie mówiąc już o tym, że ten bagaż od 20 minut był oklejony i moglibyśmy go nadać (a koleżanka ani słowem również o tym nie wspomniała). Przecież już prawie wszyscy pasażerowie są na pokładzie samolotu a my teraz mamy z dwójką dzieci gnać przez całe lotnisko aby nadać bagaż, który i tak pewnie z braku czasu zostanie w Berlinie (a był to fotelik samochodowy, potrzebny aby przewieźć młodszą do domu) czego nie chciałam ryzykować.
Powiedzieliśmy, że absolutnie nie możemy teraz nadać bagażu niewymiarowego, że powinni nas wcześniej poinformować i że teraz jest po prostu za późno. Jak on to sobie wyobraża? No ale ten młody człowiek najwyraźniej nie miał zbyt rozwiniętej wyobraźni. Sprawę przejęła jego koleżanka (ta nieco starsza od nich). Powiedziała, że jedyne co może nam zaoferować to wzięcie bagażu do bramki, gdzie zostanie bezpośrednio załadowany do samolotu. My na to, że fizycznie nie jesteśmy w stanie zabrać tego do samolotu bez pomocy wózka bagażowego, który trzeba zostawić przed security. Ona na to, że nam pomoże. Czaicie? Kobitka zabrała Kolubrynę i fotelik podczas gdy rozkapryszony bachorek nie miał ochoty kiwnąć palcem.
Na samej bramce spotkaliśmy ponownie dziewczę, które nas wcześniej zaczęło odprawiać. Zabiła mnie komentarzem, że powinniśmy wiedzieć, że to jest bagaż niewymiarowy. My zapytaliśmy się, czemu ona nam o tym nie powiedziała. Ona na to, „bo nie skończyłam Was jeszcze odprawiać”. No masakra! Tak oto fotelik i Kolubryna zostały z nami w samolocie.
Żałuję, ogromnie żałuję, że nie mam dla Was zdjęcia jak stewardesa i Jon próbują włożyć Kolubrynę do luku bagażowego nad głowami innych pasażerów…. 😉 
No dobra. Odkąd weszliśmy na pokład samolotu to był inny świat. Stewardesy naprawdę chciały dla nas jak najlepiej i jakoś udało się zaształować nasz nadprogramowy bagaż. Pojawił się natomiast inny problem. W jaki sposób przetransportować Kolubrynę i fotelik na Heathrow. Samoloty z Berlina ‘lubią’ lądować bardzo daleko od wszelkiej cywilizacji, czasem jedzie się autobusem i specjalną wewnętrzną kolejką aby dotrzeć do paszportów a potem do bagażów, gdzie dopiero dostępne są wózki bagażowe. Stewardesy zamówiły nam… wózek inwalidzki.
Faktycznie, po wyjściu z samolotu czekał już na nas pan z wózkiem inwalidzkim ale okazało się, że na wózku może co najwyżej podróżować pasażer, w dodatku dorosły a nie żadne bagaże więc w niczym nam to nie pomogło. Pan jednak popatrzył na nas, na Kolubrynę i zrobiło mu się nas żal. Złożył wózek inwalidzki i wziął Kolubrynę pod pachę (na szczęście podróżne pokradełko Kolubryny ma kółka bo całość ważyła lekko z 20 kg). Na szczęście tym razem samolot wylądował na samym terminalu, a dodatkowo dzięki pomocy pana od wózka przeszliśmy odprawę paszportową w trybie natychmiastowym. Przy taśmie bagażowej daliśmy mu z ulgą banknot aby napił się piwa na nasz koszt. Dosłownie uratował nam tyłek.
Jeszcze się trzęsę jak sobie myślę o tej gównarzerii na Tegel i ile kłopotu sprawili naszej podróżującej rodzinie swoją niekompetencją, brakiem wyobraźni i olewką. Grrrr!
Puenta? Do pracy podróżuję pociągiem, to linia typu InterCity i czasem wpada w jakieś kłopoty. Jeśli pociąg się opóźnia, kiedy wracam z pracy to nie jest to nic fajnego. Zmęczeni pasażerowie na peronie, ciągle napływają nowi i już wiadomo, że do domu będzie się wracać późno i w wielkim ścisku. Nikomu nie jest do śmiechu. Raz pociąg stanął dosłownie na rogatkach Oxfordu. Operator, który stał z nami na peronie miał z nimi ciągłą łączność, na bieżąco nas informował o sytuacji. Widać i czuć było, że mu zależy aby ulżyć naszej frustracji choć przecież to nie była jego wina. Wytworzył tak fajną atmosferę na zatłoczonym peronie, że ludzi zaczęli bić brawo jak już pociąg ruszył. Wszyscy się do siebie uśmiechali. Można? Można!  

A co do Tegel, to była to nasza ostatnia wizyta. Choćbym miała lecieć dwupłatowcem i lądować w Herringsdorfie.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
8 lat temu

i really likes your blog!
You have shared the whole concept really well and very beautifully soulful read! thanks for sharing.
ตารางบอล

8 lat temu

Masz rację, przy kolejnych podróżach będzie już łatwiej, widzę to już po Elli, która na przykład podróżowała bez pieluszki.

8 lat temu

Być może napiszę. Ale to nie byłby list do linii tylko do właścicieli lotniska. Nie wiem za bardzo co mogłabym ugrać a trochę szkoda mi czasu. Ale mąż (na tacierzyńskim obecnie) może coś skrobnie!

8 lat temu

Myślę, że następnym razem polecimy już do Goleniowa. Do tej pory tego unikałam bo z dzieciakami wiadomo, mnóstwo bagażu a tanie linie każą sobie słono za to płacić. Ale teraz mamy nowe połączenie z Luton i chyba następnym razem wypróbujemy, poza tym bagaży też zrobi się mniej z czasem. Podróż samochodem nie wchodzi w grę na razie. To nie dla nas.

Ja z Schoenefeld korzystałam jak latałam na studia i generalnie dobrze wspominam. Tegel też, dopiero od kilku lat zrobiło się tam niefajnie.

8 lat temu

O rany!!!! No to jednak Ty chubs miałaś gorzej! Sama z małym dzieckiem. Ja miałam jednak męża przy sobie. Współczuję Ci takiej przygody!

8 lat temu

Dokładnie, o ten zwykły odruch mi chodzi. Nie ma nic gorszego niż taka olewka, dokładnie jak to opisałaś w Waszej sytuacji z samochodem.

8 lat temu

Ale może tak wszędzie się dzieje? Po prostu nowe pokolenie takie już jest?

8 lat temu

Wspólczuje przeprawy 🙁 ale wiesz, tak to juz jest w Niemczech, niewiedza nie chroni przed konsekwencjami, jako obywatel kraju zawsze nalezy to wiedziec 😉 okej, wy byliscie jedynie transytem 😉 wiele schodzi na psy, ale nie nalezy tego tak o, brac na siebie jak cos dobrego, skoro jest zle. Bedzies skladac zazalenie? Byc moze byloby to niezle. A tak poza tym, wasza podróz z dwojgiem maluchów, to niezle logistyczne wyzwanie, ja was podziwiam, jak to ogarniacie :)) Przy kazdej kolejnej podrózy bedzie lzej, bo dziewczynki rosna, i coraz mniej diwanów, czemodanów, wózków… trzeba bedzie ze soba zabierac. Z pewnoscia nie mozesz sie tez juz doczekac ;))

8 lat temu

Pimposhko, napisz do nich, poskarż się na obsługę, zażądaj jakiegoś zadośćuczynienia. Może przeszkolą tych młodych ludzi na okoliczność właściwego podejścia do pracy.
Dobrze, że już jesteście bezpieczni w domku, pozdrawiam:)

8 lat temu

Ten Berlin ze swoimi lotniskami jest chyba jakis felerny. Latam tam raz na jakis czas zawodowo, a kilka lat temu zlikwidowali nam bezposrednie polaczenie z mojego miasta, na Tegel wlasnie. Wtedy czas podrozy biuro-biuro wynosil max 4h. Teraz latam z Amsterdamu (1,5-2h pociagiem) na Schoenefeld (jakkolwiek to sie pisze- kolejna godzina do centurum Berlina)- ponizej 6h sie nie da, zwykle bilzej 8 w praktyce. Rozwazam, czy we wrzesniu nie wsiasc w samochod (600km samotnie autostrada- wiwat ekologia!).
Tegel, choc nigdy nie wydal mi sie super przyjemny, za kazdym razem byl bezproblemowy. Za to Schoenefeld bez przygody jest niezaliczone;) Ostatnio na lotnisku "zabraklo taksowek". Po 40 minutach stania w kolejce, ktora tylko rosla za nami porzucilismy ten plan i zaczelismy sie przebijac do centrum kombinowanym systemem transportu publicznego.
Za kazdym razem, kiedy czytam o Waszych przeprawach z podrozami do Pl, coraz bardziej doceniam moje bezposrednie polaczenie lotnicze!
Jaki pomysl na nastepny raz?

ED
8 lat temu

Pimposhko przez Pani post podniosło mi się ciśnienie i to w moim przypadku korzystne:)Moja historia wydarzyła się lata temu.Podróżowałam z dwuletnim dzieckiem sama ,kuszetką ,oczywiście z masą bagaży. Cel podróży Radom,wysiadka około 5 nad ranem,czekali na mnie tam moi rodzice. Pociąg dojeżdża,ja przygotowana do wysiadki z bagażami i dzieckiem,wraz ze mną współpasażer,też z dzieckiem, I cóż się okazało?Kuszetka była zamknięta!Pan konduktor pijany w trzy d…y zamknął się w przedziale i nie dawał znaku życia.Kuszetka jako ostatni wagon w składzie zatrzymała się daleko poza peronem.Z oka wagonu, z wysokości ponad 2m., najpierw wyskoczył pan od dziecka,potem ja podawałam dzieci i ciężkie bagaże ,a potem pan, z pomocą jakiegoś pijaczka dworcowego, łapali mnie. Na szczęście ważyłam wtedy mniej niż 50kg.A moi rodzice biegali w dali po peronie ,wyglądając nas,z obłędem w oczach,bo pociąg ruszał a my nie wysiadamy.Nie muszę dodawać ,że PKP olało całą sytuację.I to na tyle .Pozdrawiam ED

8 lat temu

Absolutnie nie zazdroszczę… czytałam i sama czułam irytację.
Wiesz, ja mam wiele zrozumienia dla ludzi, którzy po prostu nie mogą czegoś zrobić, bo system padł, bo ktoś inny ich blokuje, bo po prostu się nie udało. Ale jedno to nie móc, a drugie nie chcieć. Coś czuję, że czułaś się podobnie do Nas, gdy na drugi dzień podróży poślubnej zepsuło nam się auto w Słowenii. Kilka godzin stresu, smutku (bo to wakacje przecież), a potem co? Absolutne ślimacze tempo Panów z pomocy drogowej. Kazali czekać na siebie ponad godzinę, choć niedaleko naszego postoju mieli swój zakład. Ale gorzej było na miejscu. Bo wypisanie papierów (choć byliśmy tam sami) zajęło im ponad 2 godziny, a my zmarnowani, załamani siedzieliśmy naprzeciwko nich, choć już zapadła noc i zaczęliśmy dosłownie spać na tej kanapie. Oni beztrosko zaparzali sobie herbatę czy drukowali sobie jakieś kartki (chyba nie dotyczyło to naszej sprawy). Nie potrafiłabym ignorować zmartwień innych ludzi, którym to właśnie ja mogę w tym momencie pomóc i są ode mnie zależni. Taki zwykły odruch, prawda?
Na szczęście udało Wam się (i nam) wyjść z tego "cało". Myślę, że oni niczego się nie nauczyli. A dla Pani i Pana, co targali bagaże – brawo!

8 lat temu

Mam wątpliwą przyjemność współpracować z Niemcami od 10 lat i widzę jak to wszystko zmienia się na niekorzyść. Stara myśląca kadra odchodzi , a nowa ma wszystko gdzieś w tyle i żąda na okrągło dla siebie tylko udogodnień .Tam nikt palcem nie kiwnie jeśli nie ma tego w zakresie obowiązków lub nie dostał osobnej dyspozycji. Wykonują tylko to co muszą i w takiej kolejności jak na rozpisce . Mam wrażenie ,że niedługo jak wyślę do nich towar to powinnam się tam teleportować i osobiście go rozładować a potem dalej przesłać do klienta , bo oni się gubią .
Najbardziej zarozumiały i roszczeniowy naród.

By Pimposhka
0
Would love your thoughts, please comment.x