Początek roku akademickiego zbliża się wielkim krokami to i temat na czasie. Może właśnie wracacie na uniwerek, albo Wasze dzieci właśnie zaczynają swoją przygodę z wyższą edukacją i wakacje spędziliście szukając dla nich odpowiedniego lokum? Jakoś tak wzięło mnie na wspominki moich czasów studenckich i miejsc, w których przyszło mi mieszkać.
Kraków
Moje pierwsze mieszkanie studenckie było chyba najbardziej luksusowe. Otóż moi rodzice wynajęli mi kawalerkę. Mieszkanie było położone w super miejscu, przy rondzie Mogilskim, dwa przystanki tramwajowe od Plant. Kawalerka należała do państwa R. Państwo R. mieszkali ścianę obok a kawalerkę kupili dla córki. Nastolatka mieszkała jeszcze z nimi a kawalerka była wynajmowana do czasu kiedy mała będzie się tam mogła przeprowadzić. Mój tata zapłacił panu R. czynsz do marca, czyli z góry za sześć miesięcy. Państwo R. się ucieszyli bo za taką większą sumę wymienili w kawalerce okna na plastiki, zainstalowali mi telefon a w drzwiach zamek Gerda.
Mieszkało mi się tam super!!! Czasem w kawalerce dokarmiałam zupą pomidorową studentów wydziału telekomunikacji AGH, spotykaliśmy się też z kolegami ze studiów przy whisky aby zrobić projekt napędu do przenośnika taśmowego (tak, to były czasy kiedy planowałam być inżynierem). Łazienka była bardzo skromna, na podłodze lastryko, piecyk gazowy chyba był prototypem zaprojektowanym przez pana Junkersa (ale był szczelny co wprawiło w osłupienie pana z gazowni ‘One nigdy nie są szczelne!!’) a w kącie stała pralka Frania. Moja mama kupiła mi wtedy pralkę automatyczną. I z tą pralką przeprowadzałam się potem wiele, wiele razy :).
Kiedy wróciłam do Krakowa po świętach spędzonych w domu zauważyłam, że mieszkanie było ‘ruszone’. Jakaś plama na poduszce, cień do powiek w łazience niewyjaśnionej proweniencji, brak płyty CD z mojej kolekcji itd. Zapytałam więc Panią R. a ona na to zupełnie spokojnie, że córka razem z koleżanką szykowały się w moim mieszkaniu do Sylwestra. Nie wiem czemu nie zrobiłam awantury, że niby jakim prawem. Pani R. sprawiała wrażenie, że to zupełnie normalna rzecz. (Tutaj muszę dodać, że nie miałam z właścicielami żadnego bliższego kontaktu, a ich córkę widziałam na oczy może raz). Poprosiłam tylko aby moja płyta się znalazła i tak się stało. Za to miesiąc później przyszedł rachunek telefoniczny podejrzanie wysoki (szczególnie, że byłam dwa tygodnie poza domem). Po pobraniu bilingu z Netii okazało się, że telefony z mojego mieszkania były wykonywane…. każdego dnia mojej nieobecności (!!!). Oznacza to, że młoda panna R. balowała w moim mieszkaniu przez bite dwa tygodnie. Nie wiem czemu nie zrobiłam awantury. Pogadałam z Anią po cichu, mała przyszła zapłaciła bez słowa i podziękowała, że nie powiedziałam rodzicom. (Tutaj muszę dodać, że państwo R. byli już dość wiekowo zaawansowani. Ania musiała być późnym dzieckiem. Nie za bardzo chyba sobie radzili z jej trudnym wiekiem).
W lutym, kiedy okazało się, że nie będę jednak inżynierem postanowiłam, że wyprowadzam się do Warszawy. Zapytałam się wiec pani R. czy możliwy jest zwrot czynszu za miesiąc marzec. Pani R. odmówiła w związku z czym zostawiłam praktycznie wszystkie swoje rzeczy w kawalerce. W Warszawie parę tygodni mieszkałam kątem u mojego chłopaka szukając w tym czasie odpowiedniego lokum. Pod koniec marca byłam gotowa do przeprowadzki. Kiedy wróciłam do Krakowa to okazało się, że moje (przypominam, czynsz zapłacony do końca marca) mieszkanie przedsiębiorcza Pani R. wynajęła już jakimś dwóm studentom (z moimi rzeczami w środku ma się rozumieć i bez żadnego porozumienia ze mną). Nie wiem czemu nie zrobiłam awantury….
Warszawa
W zasadzie nie szukałam nowego mieszkania zbyt długo. Czynsze w Warszawie oczywiście były wyższe niż w Krakowie więc tym razem budżet przewidywał samodzielny pokój w mieszkaniu (zamiast kawalerki). Podczas poszukiwań znalazłam pokój w piwnicy willi na Sadybie. Pokój miał malutkie okienko pod sufitem więc typowa piwnica za to miał aneks kuchenny z mikrofalą. Nie wiem jak można by gotować w takim malutkim pokoiku z tak malutkim oknem. Byłam też w mieszkaniu, gdzie co prawda był dostępny pokój jednoosobowy, za to w kolejnych pokojach mieszkało chyba z sześć osób. Jak to określił mój chłopak ‘Pozabijalibyście się o własne bąki’.
W sumie stanęło na mieszkaniu w bloku, na ósmym piętrze przy Sadach Żoliborskich. Mieszkanie trzypokojowe, w największym pokoju para, w środkowym jedna dziewczyna, w łazience miejsce na moją pralkę. Wszyscy poza mną pracujący, a nie uczący się. W moim pokoju najbardziej podobało mi się duże łóżko z podwójnym materacem. Wynajęłam pokój od dziewczyny, która pracowała w TVP. Dzięki niej ‘zagrałam’ w reklamie Wedla. Biorąc pod uwagę moje talenty aktorskie jestem pewna, że mnie wycięli. Dziewczyna zapomniała mi za to powiedzieć, że oprócz czynszu muszę jeszcze zapłacić 900 zł zwrotnej kaucji. Płaciłam jej tą kaucję w trzech miesięcznych ratach. Jak nadszedł czas przeprowadzki to okazało się, że duże podwójne łóżko zniknęło z mojego pokoju a zamiast niego pojawił się jednoosobowy niesamowicie zapadnięty tapczan. Okazało się, że to współlokatorka postanowiła skorzystać z okazji. Na szczęście jeden telefon do poprzedniej mieszkanki pokoju pomógł wyprostować sprawę i łóżko wróciło na swoje miejsce.
Mieszkanie należało do znanego profesora filozofii. Po czynsz przychodził co miesiąc osobiście. Trzeba było wtedy chować rzeczy Grzesia (który mieszkał w Magdą w największym pokoju) bo obowiązywały nas zasady, że żadnych mężczyzn. Za każdym razem Pan P. mówił, że on biznesu na tym całym wynajmowaniu nie robi bo płaci od tego taki ogromny podatek, że ho ho. Przez przypadek wyszło później, że w spółdzielni dalej jest tam zameldowana jego rodzina i liczniki są płacone od innej liczby mieszkańców. Wątpię aby Pan P. płacił komukolwiek jakieś podatki. Ze współlokatorami dogadywałam się spoko poza Magdą. Brakowało jej nieco inteligencji emocjonalnej, generalnie jeśli coś nie było po jej myśli to była wielka awantura. Absolutnie żadnych hamulców. Niestety zadziałało prawo Merfiego więc jak na przykład wychodziłam na noc, to przez przypadek wzięłam ze sobą jej szczoteczkę do zębów a nie swoją. Albo przez przypadek wygadałam się panu P, że ona wychodzi niedługo za mąż (co podobno było tajemnicą ale nie było instrukcji, żeby nie mówić).
Jak Magda z Grzesiem się pożenili to wyprowadzili się do swojego mieszkania. Na ich miejsce wprowadziła się koleżanka drugiej współlokatorki a poza tym jej siostra zaczęła studia w Warszawie i pomieszkiwała trochę z nami. Trochę później przez przypadek dowiedziałam się, że dziewczyny w kreatywny sposób podzieliły się czynszem. Do tej pory każdy pokój płacił jedną trzecią. Okazało się, że ja płaciłam jedną trzecią a one pozostałe dwie trzecie podzieliły między siebie. Wyszło na to, że ‘nowa’ z pokoju obok płaciła mniej niż ja. Ale to chyba dobrze. Dziewczyna pracowała jako bibliotekarka i naprawdę ledwo wiązała koniec z końcem.
Pewnego dnia dziewczyny postanowiły, że chcą się wyprowadzić bo znalazły tańsze mieszkanie. Problem w tym, że chciały wyprowadzić się już teraz co oznaczało stratę połowy kaucji (brak trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia). Obiecały, że jeśli wyprowadzę się razem z nimi, to one pokryją moją stratę ale tak się nigdy nie stało. Za to znalazły mi nowe mieszkanie i super współlokatorkę.
Tak oto przeprowadziłam się na mój ukochany Ursynów. A dokładnie na pasaż Natoliński przy samiutkim metrze. Dwupokojowe mieszkanie należało do Ewci, było po lekkim liftingu i w łazience brakowało pralki. Dodatkowo, na ulicy Małej Łąki, trzy kroki dalej mieszkał mój chłopak. Mieszkało nam się razem bardzo fajnie pomimo, iż Ewcia była z przeciwległej frakcji politycznej. Pokłóciłyśmy się tylko raz, jak nie chciała iść zagłosować za wejściem Polski do Unii.
Po jakimś roku mój chłopak kupił mieszkanie, na tej samej ulicy co mieszkanie Ewci :). Postanowiliśmy zamieszkać razem. Nie wiedziałam jak jej o tym powiedzieć, martwiłam się jak to przyjmie a ona tymczasem bardzo się ucieszyła. Podejrzanie trochę za bardzo 😉 Myślałam, że fajnie nam się razem mieszkało ale może jednak nie? W każdym razie Ewcia nie szukała nowej współlokatorki czyli może po prostu wolała jednak mieszkać sama (i tej wersji będę się trzymać).
Moje trzecie warszawskie mieszkanie było bardzo luksusowe. W całkiem niezłym stanie, duży salon, kuchnia ze stołkami barowymi, sypialnia i osobna pracownia. Mieszkało nam się tam cudownie aż do naszego rozstania spowodowanego moim wyjazdem do Anglii.
Colchester
Jakoś tak się złożyło, że będąc w Polsce studentką jakoś nigdy nie mieszkałam w typowo studenckim mieszkaniu (Ewcia co prawda była studentką ale zaoczną a na co dzień pracowała w szkole). Tym razem trafiłam do akademika i wreszcie mogłam posmakować prawdziwego studenckiego życia. I muszę przyznać, że w porównaniu do Polskich akademików było to życie luks. Już kiedyś o tym pisałam, więc stałych i uważnych czytelników proszę o wyrozumiałość. Mój akademik był najtańszy jaki mógł być co oznaczało, że na kampus miałam mały spacerek. Nasze lokum to było jakby mieszkanie, cztery pokoje (jednoosobowe), plus wspólna kuchnia i łazienka. W jednym ja, w drugim Greczynka, w trzecim Niemka, w czwartym Włoszka. W tygodniu codziennie rano przychodziła pani sprzątaczka posprzątać nam kuchnię i łazienkę (więc nie było kłótni, czyja kolej myć kibel). W tygodniu codziennie przychodził też pan, który wyrzucał nam śmieci. Jedyne co należało do naszych obowiązków to pozmywać po sobie (zmywarki niestety nie było ;). Teraz tak sobie myślę, że ta obsługa to nie był chyba znowuż jakiś luksus tylko patent uniwerku aby akademiki nie zarosły brudem ;). W każdym razie z tego okresu mam najpiękniejsze studenckie wspomnienia a przyjaźnie, które się wtedy zawiązały okazały się trwałe. To był czas wielkich imprez, rozmów do rana, beztroski!!!
York
Teoretycznie nie byłam już studentką ale moje pierwsze lokum w Yorku traktuję jeszcze jako lokum typowo studenckie. Dostałam tam pracę zaraz po studiach a ponieważ nikogo nie znałam to pomyślałam sobie, że fajnie byłoby wynająć pokój we wspólnym domu i w ten sposób nabyć nowych znajomości. I tak zamieszkałam ‘z dzieciakami’. Do dziś zastanawiam się jakim cudem wytrzymałam tam ponad półtora roku. Dom miał cztery sypialnie, wszystkie niby z podwójnymi łóżkami ale jedna była taka mała, że w zasadzie mieściło się tam tylko łóżko (no ale podwójne). Jedna sypialnia była dość pokaźnych rozmiarów. Dom posiadał dodatkową toaletę u góry. Na dole był salon oraz kuchnia. Do łazienki trzeba było przejść przez oba te pomieszczenia co nie było idealne, kiedy mieliśmy jakiś gości a trzeba było się wykąpać itd.
Pojechałam obejrzeć dom, który wtedy miał tylko jedną lokatorkę. Duża sypialnia była zarezerwowana dla pary, która miała się wprowadzić niedługo po mnie. Do wyboru miałam więc dwa pokoje i wybrałam tą nieco większą sypialnię. Kiedy przyjechałam do Yorku z całym moim studenckim dobytkiem nikogo nie było w domu, za to wyglądało jakby ktoś właśnie się wprowadził do ‘mojej’ sypialni. Hmm. Ponieważ nie było nikogo, kto by mi to wyjaśnił pościeliłam sobie w największej sypialni i pomyślałam, że poczekam do rana z wyjaśnieniem sytuacji. Rano na dole w salonie znalazłam śpiącą pokotem bandę Angielskiej młodzieży ’emo’. Okazało się, że do ‘mojej’ sypialni dzień wcześniej wprowadziła się koleżanka lokatorki numer jeden. Lokatorka numer jeden miała też amnezję i nie pamiętała, że to ja wybrałam ten pokój. Dziewczyny poszły do kuchni się naradzić. Wróciły rozpromienione, że podjęły decyzję i mogę się wprowadzić do największej sypialni. Podziękowałam grzecznie za zgodę szanownej samozwańczej komisji lokatorskiej ale doszłam do wniosku, że pozostawienie najmniejszej sypialni parze byłoby świństwem.
W Halloween (podobno najważniejsze święto dla subkultury emo) współlokatorka numer jeden i współlokatorka numer dwa wyprawiły wielkie przyjęcie natomiast nasza pozostała trójka próbowała przeżyć zabarykadowana we własnych pokojach. Następnego dnia przyjechała właścicielka domu i wywaliła obie dziewczyny na zbity pysk. Tu i teraz! (okazało się, że zalegały z czynszem a wielkie party przepełniło czarę goryczy). I tym samym dostałam pokój po współlokatorce numer jeden :). Generalnie jednak mieszkanie z dzieciakami dało mi się we znaki. Musiałam ich uczyć wszystkiego od podstaw, na przykład skąd się bierze papier toaletowy i że należy po sobie pozmywać.
Po tym jak emo się wyprowadziły co chwila zmieniali nam się lokatorzy. I tak poznałam Shonę, która sprowadziła się do Yorku bo dostała nową pracę. Któregoś dnia Shona zabrała mnie ze sobą na pracowy wieczorny wypad do pubu. I tak poznałam swojego przyszłego męża 🙂
W końcu doszłam do wniosku, że zarabiam całkiem niezłe pieniądze i mogę sobie wynająć samodzielne mieszkanie. Z przyszłym mężem nie planowaliśmy mieszkać razem ale pewnego dnia poszliśmy do sklepu i kupił sobie nowy telewizor. Wstawił go do mojego mieszkania i samo jakoś tak wyszło. A potem to już były same nudne mieszkania bo przestałam być studentką.
Ufff! A kto dotrwał do końca tego posta ten ma szóstkę z pierwszego kolokwium 🙂
p.s. jeśli nie wiecie co to jest to emo to jest to młodzież, która wygląda mniej więcej tak:
Doczytałam! 😀 Niezłe miałaś przejścia z różnymi mieszkaniami, fajnie było poczytać 🙂 Historie i opowieści o tamtych czasach zostaną na zawsze, by można się z nich pośmiać "na starość" 🙂 Pewnie większość studentów migrujących do innych miast za uczelniami mogłaby napisać podobne i uzbierałby się nam niezły zbiór. Sama przeprowadzałam się co najmniej raz do roku za czasów studenckich i parę opowiastek by się zebrało. I to zarówno o współlokatorach, jak i właścicielach mieszkań 🙂 Jakby nie było – dobre czasy. Teraz w sumie też wynajmuję mieszkanie, i niby to wciąż studia (bo doktoranckie), to chyba się nie liczy, zwłąszcza że póki co dzielę je tylko ze swoim Samcem 😉
A patrząc na zdjęcie emo, to cieszę się, że ta pseudo-moda na szczęscie już wymarła 😛 Ale pierwszego emo widziałam w Londynie, na obozie językowym. Pomocna koleżanka wyjaśniła mi, że emo to tacy mroczni ludzie, którzy noszą takie mroczne kolory. "No wiesz… czarny, czerwony, różowy…" Faktycznie mrrrrrok się czaił w tym różu 😛
Btw. ale super, że można się teraz u Ciebie komentować z konta wordpressa! 🙂
Oj temat studenckich lokum , to temat rzeka i tzw. kronika przypadków wszelakich . Temat znany jest mi od czasów moich studiów – zdarzało mi się waletować w akademiku ( mieszkałam i studiowałam w Krakowie ale czasami sytuacja wymagała tzw spotkań integracyjnych, a czasami rzeczywiście nauki przed sesyjnej ) Obecnie temat z wynajmem pokojów od kilku lat przerabiam z moimi dziećmi . Mam opowieści z Wrocławia i Poznania i czasami jest czego posłuchać a nawet pośmiać się
Oj temat studenckich lokum , to temat rzeka i tzw. kronika przypadków wszelakich . Temat znany jest mi od czasów moich studiów – zdarzało mi się waletować w akademiku ( mieszkałam i studiowałam w Krakowie ale czasami sytuacja wymagała tzw spotkań integracyjnych, a czasami rzeczywiście nauki przed sesyjnej ) Obecnie temat z wynajmem pokojów od kilku lat przerabiam z moimi dziećmi . Mam opowieści z Wrocławia i Poznania i czasami jest czego posłuchać a nawet pośmiać się
Mi się udało, przeczytałam z wielką uwagą.Mój syn od piątku mieszka w akademiku we Wrocławiu.Wcześniej chciał coś wynająć, ale nie było towarzystwa i okazji. Kawalerki nie chciał. Po pierwszej nocy napisał " jakoś dam radę".Ucieszyłam się .Jednak zdaję sobie sprawę , że jeszcze wiele przed nami . Dziękuję Ci za tego posta.
Pozdrawiam
Ja nie dotrwałam. Chodzi mi tylko po głowie, że moje dziecię będzie dojeżdżać….
Do tego jeszcze druga szkoła….
Jeździ już tak kilka lat, na studia pierwszy…
Sąsiadka nieraz jeździła dwa razy dziennie. W sumie ok 120km…
Nie wiem jak moje "dziecię" to przetrwa, a jak ja,,,
Nie cierpię Kraka, dobry dla turystów, lub studentów, którzy te lata kojarzą raczej z imprezowaniem
Serdecznie pozdrawiam
To mi przypomnialo moje pierwsze 'mieszkanie', czyli wlasnie pokoj w piwnicy w willi z prysznicem i aneksem kuchennym. Zamieszkalam tam z kolezanka i wytrzymalam miesiac:) Potem z podkulonym ogonem zadzwonilam do rodzicow "przyjezdzajcie po mnie":) Bo oczywiscie odradzali mi to mieszkanie ale za bardzo chcialam z domu sie wyniesc:) Po tym dojezdzalam na uniwerek jakies 2 lata.
ciekawie 😉 parę lat wynajmowałam mieszkanie a nawet dwa,ale to było już z mężem więc się nie liczy,ale moje dzieci i owszem studiują i wynajmują i to trochę wygląda tak jak opisujesz,ale co zrobić,mieszkamy w małej mieścinie a dzieci chcą i muszą studiować,zatem wynajmowanie weszło nam w krew. Twoja opowieść uzmysłowiła mi jednak,że każde warunki są do przeżycia jeśli chce się coś osiągnąć i zacząć dorosłe życie. pozdrawiam aga.
A ja nie mogę się doczekać wyprowadzki. 🙂 Co prawda już zupełnie nie studenckiej, ale jednak.
Aczkolwiek mieszkałam rok poza domem- rzuciło mnie na drugą stronę miasta, ale za to miałam 20 min do uczelni, a nie prawie 1,5 h. No i klaustrofobiczne 'mieszkanko' 17m^k2.
A najlepiej to mi się mieszkało na praktykach nad morzem- przez miesiąc- pokoik cioci kloci, łazienka szkoda gadać, ale za to 2 min do Stacji gdzie odbywałam praktyki i cisza jak makiem zasiał. A to jest to co lubię najbardziej. 🙂
Ach, studenckie mieszkania! Wspomnień czar! A mam co wspominiać, bo w zasadzie przeprowadzałam się co roku 🙂 najmilej jednakowoż mieszkało się z trzema kumplami, przynajmniej był jako taki porządek (dziewczyny bywają strasznymi bałaganiarami).
ooooch, aż mi się przypomniało moje drugie łódzkie mieszkanie studenckie. trochę straszno-trochę śmieszno, można by sporą notkę sklecić o tym…
Całkiem nieźle Ci się udało, mimo wszystko:) Chodź ja bym pewnie zrobiła awanturę tym od tej kawalerki…
Jestem też okropnie nieimprezowa, wiec jak by mi to emo:) szalało w nocy… grrrry. Gosiu, musisz być nadzwyczaj spokojną osobą, albo na taką wyglądać, że sobie pozwalali tak podbierać Ci pokoje, kombinować i starać się wykiwać.
My mieliśmy w sumie trzy mieszkania. Jak przyjechaliśmy szukać mieszkania do Wrocławia to nie mieliśmy pojęcia co, gdzie i jak. I załamaliśmy się, bo przez pierwsze dwa dni każde mieszkanie, jakie oglądaliśmy (braliśmy pod uwagę wyłącznie kawalerki) to były syf, brud i smród. No dobra przesadzam może… ale warunki naprawdę okropne. Wiesz, stara szafa, stary tapczan, kuchnia to brudny blat z palnikiem, robiącym za kuchenkę, w łazience obrzydliwa zasłona prysznicowa i rura zamiast słuchawki:). Ew. okropny bałagan, magazyn, albo dzielnica taka, ze o matko jedyna. A cena z kosmosu. I Ci ludzie nie wstydzili się nam pokazywać tych mieszkań! No ale udało nam się, w końcu trafiliśmy na (co prawda nie nowoczesną:)) ładną kawalerkę, czystą, umeblowaną. I tam pomieszkaliśmy rok bo ściany były z tektury i dość mieliśmy głuchej babci nad nami (polsat na maksymalną głośność o pierwszej w nocy:)). Potem przesiedzieliśmy ponad 3,5 roku w małej kawalerce (20 mkw), z maciupką kuchnią i łazienką, ale w przyzwoicie urządzonej. No i teraz mamy swoje. I nie powiem, najlepsze 😀
Pozdrawiam!
Tych doswiadczen i przezyc do konca zycia chyba nie zaüpomnisz 😉 A pralka zostala kolo pasazu Natolinskiego?
No popatrz, jak czytam Twojego bloga już dłuższy czas to za nic bym nie powiedziała że byłabyś w stanie mieszkać z dziećmi emo.
Niezłe zestawienie mieszkań … studenckich 🙂 Ja całe 5 lat dojeżdżałam pociągiem. Teraz to byłoby niewykonalne, bo już pociągi nie jeżdżą z taką częstotliwością jak kiedyś. No i teraz nudno – autem jeżdżę 😉 Pozdrawiam
wytrwałam 😉 😛 🙂