W zeszły piątek, 4 października stuknęło mi 20 lat na emigracji. W tym roku to popularna rocznica dla wielu Polaków, którzy wyjechali z Polski po 1 maja 2004 roku. Chciałam napisać coś specjalnego z tej okazji, ale jakoś nic mi się nie sklejało. Ten wpis to wynik tego, co mi samo spłynęło na klawiaturę. Myśli nieuczesane, a nawet mocno rozczochrane.
Fascynuje mnie emigracja, a szczególnie powroty z emigracji. Dlaczego ludzie wracają, jak się odnajdują w Polsce, czy zostają, czy wracają do Anglii, czy emigrują gdzieś indziej? Zaczęłam nawet szukać historii w internecie, ale zaczął mi z tego wychodzić licencjat, a nie wpis. A licencjat z socjologii to ja już mam.
Fakt, polscy socjolodzy długo prześcigali się w badaniach społecznych nad tą diasporą. Powstało mnóstwo opracowań, monografii, książek i artykułów. Naklejano nam łatki bocianów, chomików czy łososi*. Ja sama napisałam magistra o polskich imigrantach w Londynie pod okiem polskiej pani promotor, która wraz z ojcem wyemigrowała do Stanów w 1968 roku. W UK była na amerykańskim paszporcie, miała mniej praw niż ja z moim polskim ale już europejskim.
Im bardziej zagłębiałam się w temat, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że tak naprawdę każda historia emigranta jest inna, a powroty też dla każdego wyglądają inaczej. Jedni wyjechali, bo chcieli aby dzieci chodziły do polskiej szkoły, inni wrócili bo im polska szkoła nie odpowiadała. Jedni wrócili do kraju jak do mamy, inni po kilku latach dalej nie mogli znaleźć sobie miejsca, nie czuli się ani trochę jak w domu. Wrócili do Wielkiej Brytanii albo wyjechali gdzieś indziej.
Emigracja to sprawa bardzo indywidualna. Spotkałam na swojej drodze takich, którzy nigdy nie nauczyli się języka, co lubią siedzieć i psioczyć na swój los, naśmiewając się przy tym z angoli. Inni mocno się zasymilowali, jakby chceli zapomnieć, że są Polakami. Znam takich co wolą nazywać się ekspatami, bo to ładniej brzmi niż jakiś tam imigrant. Znam też takich co bardzo chcieliby wrócić do Polski, ale brakuje im jaj i tak sobie trwają w zawieszeniu między dwoma krajami. Znam takich co w Anglii klepią biedę, ale jak przyjeżdżają do Polski z wizytą to udają wielkie paniska. Ile ludzi, tyle historii. Moja jest jedną z nich.
Widziałam jak często krytykowano w Polsce tych, co wyjeżdżali. Że to szczury opuszczające tonący statek, że 'Ferdusie Kiepscy’ jadą po łatwe życie. Zawsze mnie to śmieszyło. Na początku ludzie wyjeżdżali totalnie sami, z jedną walizką, z biletem w jedną stronę, w najlepszym razie ze szkolnym angielskim, budować życie od podstaw. Jeśli ktoś uważa, że to było łatwe, to jest skończonym idiotą.
Polska już dawno nie jest 'tonącym statkiem’. Ostatnio sobie myślę, że być może obiektywnie, jest obecnie lepszym krajem do życia niż Wielka Brytania. Widziałam ostatnio raport UNICEF (klik) i taki wykres.

To krajowy wskaźnik dzieci żyjących w ubóstwie. Wykres pokazuje jak ten wskaźnik zmienił się (wzrósł albo zmalał) na przestrzeni ostatnich lat. Co mnie uderzyło, to fakt, że na pierwszym miejscu ze wszystkich bogatych krajów jest Polska, gdzie ten wskaźnik zmniejszył się niemal o 40 punktów procentowych! Na tym samym wykresie UK jest na samym dole, brytyjski wskaźnik wzrósł w tym samym czasie o 20 punktów procentowych. Dwa razy więcej niż we Francji czy Szwajcarii (tak, tak Szwajcaria też jest na szarym końcu). Według tego samego raportu, w Polsce około 14% dzieci żyje w ubóstwie, podczas gdy w UK jest ich 21%. W Szwajcarii jest ich 18%. Polskie dzieci statystycznie mają lepiej niż szwajcarskie.
Tak zupełnie szczerze, to nie jestem przyzwyczajona do oglądania wykresów, gdzie Polska jest na pierwszym miejscu, a Wielka Brytania na ostatnim. Niemniej jednak ogromnie mnie to cieszy. Polska naprawdę świetnie się rozwija, pewne aspekty światopoglądowe też wreszcie zmieniają się na lepsze. Jeszcze trochę i to Brytyjczycy będą emigrować do Polski za pracą i lepszym życiem.
Na początku mojego pobytu w Wielkiej Brytanii irytowało mnie, że szufladkowano mnie jako kogoś z Europy Wschodniej. Wschód był wtedy dla nas Polaków passe, liczył się Zachód, a Świnoujście nie mogło być bardziej na Zachodzie. Ale im jestem starsza, tym bardziej cenię sobie tą moją wschodnioeuropejskość, jestem z niej naprawdę dumna i uważam to za swój duży atut.
Wiele osób wyjechało z Polski ze względu na marne zarobki i brak perspektyw (np. aby zarobić na mieszkanie). Byli rozczarowani swoim krajem. Dla niektórych Wielka Brytania to było jak przymusowe zesłanie. Nie dla mnie. Nie wyjechałam obrażona na Polskę ani rozczarowana, nie jechałam też po przygodę. Jechałam na studia, jechałam jako obywatelka Europy, z otwartą głową, co życie przyniesie. Nie planowałam ani zostać na stałe, ani mieć męża Anglika.
Ta moja emigracja nie była taka typowa. Nie zaczynałam od mieszkania w emigranckim mieszkaniu, nie miałam talerza Cyfry+, nie pracowałam nigdy w typowych sektorach, gdzie pracują emigranci jak restauracje czy hotele. Mieszkałam w akademiku z Niemką, Greczynką i Włoszką. W czasie studiów dorabiałam w biurze akademickim. Po studiach dostałam od razu pracę w zawodzie i to doskonale płatną. Przez jakiś czas mieszkałam ze współlokatorami w domu, tak się złożyło, że byli to Anglicy, potem wynajęłam już mieszkanie sama, napatoczył się angielski mąż, zresztą mój pierwszy związek z obcokrajowcem.
Nigdy w sumie nie zdałam sobie do końca sprawy, w jak uprzywilejowanej pozycji byłam. Było to dla mnie naturalne. Dzięki podróżom z ojcem od małego byłam dość obyta światowo. Nigdy nie miałam kompleksów, nie bałam się iść po swoje. Miałam znajomych, fajnych, mądrych młodych ludzi, którzy przyjechali do Anglii po studiach i woleli zasuwać w knajpie niż szukać pracy w wyuczonym zawodzie. Nigdy tego nie rozumiałam.
Z ręką na sercu mogę napisać, że wśród autochtonów, nikt nigdy nie dał mi odczuć, że jestem emigrantką. Oczywiście, nie wykluczam, że swoje mogą myśleć czy rozmawiać 'wśród swoich’ ale nigdy, przenigdy ani przez moment nie poczułam się tutaj niechciana czy niemile widziana. Nigdy nie czułam, że jakaś sfera brytyjskiej rzeczywistości jest dla mnie zamknięta. Oczywiście to specyfika mojej pracy, sektor edukacyjny jest pełen obcokrajowców, dziwny akcent to coś zupełnie naturalnego. Poza tym wykształceni Anglicy nie pozwolą sobie, aby jawnie kogoś dyskryminować. To jest absolutnie nie do pomyślenia.
Nie chciałam starać się o obywatelstwo, to rodzice mnie namawiali i zapłacili za to 1000 funtów (teraz taka przyjemność kosztuje 1,600). Teraz bardzo się z tego cieszę, mieli rację. Dwa paszporty to super sprawa, takie trochę ąę, jak jakiś dyplomata. Czuję się obywatelką świata. Cieszę się, że moje dziewczyny też mają dwa paszporty, i że jeden z nich to paszport unijny. Ostatnio wyrabiałam starszej P. oba paszporty, muszę o tym napisać.
Myślę, że moim największym sukcesem emigracyjnym jest właśnie to, że tak sobie stoję w tym rozkroku. Lubię Polskę, lubię Wielką Brytanię. Mam dwie ojczyzny. Podobno nie mówię po polsku z angielskim akcentem. Dbam o to, by być na bierząco z wydarzeniami w Polsce, z wydarzeniami w mojej rodzinie bliższej i dalszej. Nie czuję, że muszę wybierać. Czuję się dobrze tu i tu, co dla wielu wcale nie jest takie oczywiste. Nie dorabiam sobie do mojej emigracji żadnej ideologii, nie wstydzę się akcentu, z taką samą łatwością mówię, że jestem z Polski, albo że mieszkam w Anglii. W zależności od sytuacji. Jestem europejskim kundlem i bardzo mi z tym dobrze. Głosuję w obu krajach. Tylko już samochód boję się prowadzić po prawej stronie, ale to dlatego, że rodzice moją bardzo ładne auto. Czy jest jakaś porażka? Tak. Małe Pimposhki nie mówią po polsku. I stres z tyłu głowy, co będzie z rodzicami jak się zaczną starzeć. Wszak jestem jedynaczką.
To co robię zawodowo jest dla mnie ważne. W branży pracuję już niemal 20 lat. Jako emigrantka nie mam kolegów ze szkoły czy rodziny na wyciągnięcie ręki. Nie mam cioci w wodociągach ani kuzyna w ministerstwie. Nie mam przyjaciółki z klasy, która teraz pracuje w szkole moich dzieci ani kumpla z dawnych lat, który naprawia samochody, albo jest stolarzem. Nie ma szans abym przypadkowo wpadła na kogoś po latach. Wiecie o co mi chodzi? Jako osobie na wskroś małomiasteczkowej, brakuje mi tego na co dzień. To właśnie moja praca jest taką moją kotwicą, to tutaj mam wieloletnich znajomych, to na branżowych konferencjach wpadam na kogoś, kogo jest miło zobaczyć po 10 latach. Albo kiedy mam spotkanie 'na szczycie’ w pracy i zupełnie obca osoba, mówi mi, że Nick mnie pozdrawia (jej kolega z pracy, który kiedyś dawno temu pracował ze mną w Yorku).
Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym została po studiach w Warszawie. Myślę, że pracowałabym w jakiejś korporacji albo instytucie badawczym, robiłabym pewnie badania marketingowe. Miałabym męża perkusistę i trzy pokoje na Ursynowie przy stacji metra. Jakiś w miarę dobry samochód. Dzieciaki pewnie by chodziły do prywatnych placówek i na lekcje angielskiego to Empiku. Do rodziców dalej bym latała samolotem. Nie byłabym emigrantką, byłabym słoikiem.
Podsumowując to w sumie nie jestem pewna, czy w Europie możemy jeszcze mówić o emigracji. Otwarte granice, tanie samoloty, Flixbusy na drogach, te same produkty spożywcze w sklepach, te same programy na Netfliksie, te same ciuchy w sieciówkach, te same kosmetyki w drogeriach, te same formaty programów w telewizji, podobna muzyka w radiu. Żyjemy w takich czasach, że dom nigdy nie jest daleko.
*Ja jestem łososiem. Łososie z emigracji nie wracają, no chyba, że na emeryturę nad morzem.
Dodałam przycisk z lajkiem. Można go nacisnąć i dać mi znać, że ‘jestem’, ‘przeczytałam’, ‘dobra robota’, ‘fajnie, że jesteś’, ‘doceniam to, że piszesz’. Dla mnie jest to znak, że ktoś tam po tej drugiej stronie jest i czyta. Umawiamy się, że naciśnięcie tego przycisku nie oznacza, że koniecznie zgadzacie się z treścią wpisu, ok?
Nie wierzę w to ,co przeczytalam.
Nie wierzę, że nie nauczyłaś dzieci mówić po polsku.To zupełnie do ciebie nie pasuje.Nie krytykuję,czytam bloga od początku i może coś na ten temat napiszesz.
No niestety, taka jest prawda. Jak to mówią, łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Starsza sporo rozumie, bo na początku mówiłam do niej po polsku (pisałam o tym w 2017) ale urodziła się druga i tak po prostu życie ułożyło się inaczej. Byłam pewna, że napisałam o tym drugi wpis ale nie mogę go teraz znaleźć. Jak znajdę do podam Ci link. I zgadzam się z Tobą, w ogóle to do mnie nie pasuje.
P.S. Znalazłam, ale też z 2017 i nie ma tam zbyt wiele. Może faktycznie napisze, dlaczego tak się stało ale to dość delikatny temat dla mnie 🙁
Bardzo proszę,nie traktuj tego zbyt osobiście i czegoś, z czego trzeba się tłumaczyć.Moje zdumienie i trach,poszło,ale to tylko i wyłącznie twoja sprawa, jakie decyzje podejmujesz.
Pozdrawiam
Nie, nie Mario. Nie martw się, ja tego tak nie odebrałam. Wydawało mi się, że więcej na ten temat napisałam ale faktycznie, masz prawo być zaskoczona.
U mnie podobnie, tez chyba jestem lososiem 😉 Dzieci nie mowia po polsku, tylko pojedyncze slowa. Probowalam na poczatku jak sie urodzily. Nie wyszlo. O podwojnym obywatelstwie myslimy. Tylko meza z Polski zabaralam, tu w Niemczech szukac nie musialam.
Mam kolegę, który przyjechał do Anglii, próbował wrócić do Polski ale szybko wrócił, tylko żonę sobie przywiózł z tego tymczasowego powrotu. No właśnie nie każdemu przychodzi nauczanie dzieci łatwo.
Bardzo fajny wpis. Bo ja nie lubię uogólnień, stereotypów (statystyk również), ponieważ każdy człowiek jest inny i każda historia jest indywidualna.
Tak, pamiętam, że nie lubisz statystyki. Ja bardzo lubię bo pomaga nam opisać świat ale jak się 'zajrzy pod maskę’ to oczywiście każdy z nas jest inny. Świat jest tak skomplikowany, że musimy generalizować. Ja np. nie lubię artykułów typu 'Sytuacja w służbie zdrowia jest dramatyczna, ludzie umierają na korytarzach’ a potem okazuje się, że to jedna pani umarła bo akurat trafiła nieszczęśliwie na dyżur jak z horroru.
O, tak, tytuły artykułów oraz poziom dziennikarstwa to osobny temat.
Mam na emigracji siostrę i dwóch braci. Ich dzieci nie mówią po polsku, znają wiele słów i rozumieją dużo. Kiedy dziecko wchodzi w system szkolny kraju, do którego wyjechali rodzice, spędza większą część dnia w szkole i tam rozmawia w języku, który go otacza od urodzenia w kraju, do którego emigrowali jego rodzice. Jeżeli jeszcze jego matka pracuje, małe są szanse, żeby dziecko mówiło po polsku bez obcego akcentu albo żeby choć nauczyło się płynnie mówić po polsku.. Mam z siostrzenicami i bratankiem bardzo dobry kontakt, wszystkie dzieci maja polskie obywatelstwo. Kiedy rozmawiamy, ja mówię do nich po polsku, one odpowiadają po angielsku ale próbują wtrącać do zdań polskie słowa. Uważam, że to bardzo dużo. Niestety, nie wszyscy ich dziadkowie to rozumieją. Brat nasłuchał się kazań od teściów. Ja tam twierdzę, że nie jest ważne, w jakim języku ktoś mówi, tylko czy mówi mądrze.
Jak byliśmy na zjeździe rodzinnym latem to dziewczyny bardzo dobrze się rozumiały z kuzynkami. Myślę, że to czy dzieci mówią po polsku zależy od wielu czynników. Tak jak piszesz, od tego czy mama pracuje, czy np. 'siedzi’ z dzieckiem w domu aż skończy trzy-cztery lata, czy rodzice mają zacięcie pedagogiczne, czy są konsekwentni, czy oboje są polakami czy może w domu jest inny język, czy w okolicy jest polska szkoła itd. Mi nie wyszło i jest mi z tego powodu smutno. Pan Kapitan mówi po angielsku, babuś się uczy.
Zmartwienie o rodziców powinno się już bardziej w kierunku przodu głowy wysuwać. Moja koleżanka z powodu rodziców zrezygnowała z kariery w Banku Światowym i wróciła po 37 latach z Waszyngtonu do Warszawy. Bo ten problem sam się nie rozwiąże.
Na szczęście Oxford jest bliżej niż Waszyngton. Ale bywa i tak. Zresztą tak samo bym się martwiła, gdybym mieszkała np. w Warszawie. Napisałabym więcej, wiem, że masz osobiste doświadczenia w tej kwestii ale to nie temat na bloga, przynajmniej na razie.
Wyjechałam do UK jak córka miała 1.5 roku. Nie mówiła wcale. W wieku 2 lat poszła do przedszkola. Mąż Polak, więc w domu mówiliśm po polsku. Od 7 roku życia chodziła do polskiej szkoły, (w każdą sobotę, oprócz wakacji i świąt) przez 9 lat. Zdała egzamin GCSE z języka polskiego na ocenę A. Świetnie mówi po polsku i czyta po polsku, a czyta dużo. Praktyka czyni mistrza. Rodzina w Polsce twierdzi że ma akcent angielski, ale ja tego nie słysze. „Polonijka” to internetowa polska szkoła dla dzieci mieszkających za granicą, może Cię zainteresuje. Nie korzystałam, więc nie wien czy godna polecenia. 17 lat na emigracji i byłam pewna że nie wróce, ale w tym roku coś kliknęło i zaczełam sie zastanawiać. Po Twoim wpisie zastanawiam się czy moja córka nie bedzie musiała szukać pracy w Polsce.
Jak jest w UK nie będę Ci pisać, bo sama widzisz. Polska naprawdę zaczyna się wydawać fajna alternatywą, choć nie wiem czy dałabym radę światopoglądowo, szczególnie jako mama dziewczynek. Myślę, że gdybyśmy mówili w domu po polsku to sytuacja byłaby inna, byłoby na pewno łatwiej choć też nie ma gwarancji, że mówiłyby po Polsku. Brawo Wy, gratuluję Wam i zazdroszczę.
Jestem pewna, ze jest tyle roznych historii ilu emigrantow. W moim przypadku, za granica mieszkam juz dluzej niz mieszkalam w Polsce. W dodatku wyjechalam z Polski przed 2004 wiec zaliczylam caly proces uzyskiwania karty pobytu jako, w tamtych czasach, nie-europejska zona Francuza, bo przeciez Europa konczyla sie na Odrze 🙂 Byloby o czym opowiadac 🙂
Zdecydowanie jestem lososiem. Emeryture spedze najprawdopodobniej na (wielko)polskiej wsi 🙂 przynajmniej takie sa plany i nawet moj francuski maz nie ma nic przeciwko. Maz co prawda nie mowi po polsku, z wyjatkiem kilku slow czy wyrazen, ale za to dzieci sa dwujezyczne. Od urodzenia zwracalam sie do nich po polsku, maz po francusku i nauka dwoch jezykow szla jednoczesnie. Dalismy rade – brawo my 🙂 Rownolegle z nauka w belgijskiej szkole, dzieci chodzily do polskiej szkoly (uzupelniajacej – czyli lekcje w srode po poludniu lub w sobote rano) aby nauczyly sie pisac (w miare poprawnie) i liznac troche polskiej geografii i historii. Nie wiem ile im z tego zostanie… Nie wiem gdzie beda mieszkac/pracowac. Byc moze tez wyemigruja jesze dalej lub blizej Polski…Zycie pokaze…
Jest rowniez strach/lek o rodzicow. Nie jestem co prawda jedynaczka, ale brat tez wyemigrowal. W rzeczywistosci mieszkam blizej rodzicow niz on, nawet jesli to jest nadal 1000 km. Samoloty sa, samochodem tez mozna przejechac, wiec nie jest zle. Poki co, rodzice maja sie dobrze, ale bym sklamala, mowiac ze nie mysle o tym co sie stanie jak jednego z nich zabraknie……
Faktycznie, brawo Wy! Naprawdę zazdroszczę. Mam trochę wrażenie (ale to nie o Tobie broń boże), że czasem ludzie chwalą się na wyrost, że dzieci mówią po Polsku. Np. mam koleżankę w pracy, Polkę, mąż Anglik, córka sztuk jeden, która 'mówi pięknie po polsku’ ale jak dłużej rozmawiałam z nią na ten temat (koleżanką, nie córką) to ubolewa, że mała z dziadkami to tak różnie się komunikuje. No to jak to jest? Albo pewna znajoma mojej mamy, córka wyszła za Hiszpana, dwójka dzieci, mieszkali w Hiszpanii, dzieci mówiły po polsku. Ale stała się tragedia, córka nie żyje, dzieci są z ojcem, przyjeżdżają do babcia na wakacje. Babcia mówi jak super mówią po polsku, ale też coś nie chce mi się wierzyć. Myślę, że trochę jednak trzeba mieć sprzyjające warunki, np. dłuższy urlop macierzyński/wychowawczy, zacięcie pedagogiczne, ogrom samozaparcia itd.
Co do emerytury w Polsce, to fajna myśl i ja też mam taki plan, ale nie wiem czy to takie praktyczne. Mój mąż też nie mówi po Polsku, niewiele rozumie i co, ja go będę po lekarzach ciągać w Polsce? Wszystko byłoby na mojej głowie, a co by się stało, jak ja bym pierwsza umarła? Także wiesz, fajnie myśleć, ale czasem mam wrażenie, że to może być utopia.
Droga Pimposzko, alez oczywiscie ze sie chwale ze dzieci mowia po polsku zwlaszcza z francuskim tatusiem i sceptycznie do tego nastawionymi tesciami. Dzieci zaliczyly franuskojezyczny zlobek i przedszkole, wiec zakladam ze po mamusi odziedziczyly zdolnosci do jezykow 🙂
Co do tej emerytury w Polsce, jedynym cieniem jest wlasnie polska sluzba zdrowia, tak 'rozna’ od tej w Belgii…tu mi bardziej chodzi o opieke nad rodzicami, a dopoki zdrowie pozwoli, specjalistow bedziemy odwiedzac w Belgii 🙂
Ja też bym się chwaliła! Ja się trochę wstydzę, że dzieci nie mówią po Polsku i myślę, że inni też, niektórych złapałam więc na kolorowaniu rzeczywistości nieco. I nie, znów absolutnie, nie chodzi mi o Ciebie. Skojarzyło mi się po prostu, przy odpisywaniu na Twój komentarz.
W kwestii starzejących się rodziców, to moje doświadczenie i obserwacje u bliskich osób wskazują, że bardziej liczy się jakość progenitury, a nie jej liczba. Poza tym życie pisze najróżniejsze scenariusze i na wszystko trudno się przygotować. Warto mieć jakiś plan z grubsza, ale rozważać czasem różne opcje, takie jak np. przeprowadzka rodziców do Wielkiej Brytanii.
Tak, taki opcje też rozważamy (z rodzicami). Mój ojciec mówi po angielsku. Mama się uczy i całkiem nieźle daje radę. No i jest co sprzedać w Polsce aby był domek w Anglii.
Pimposchko a moze napiszesz kiedys jakis „fachowy „tekst na temat opieki nad rodzicami czy w ogole o mozliwosciach jakie maja starsze osoby w Polsce i WB? Moze czytelnicy w komwntarzach napisza o tym jak to w ich krajach/sytuacjach wyglada i bedzie kompendium wiedzy i byc mooze pomyslow 🙂 Ja sama mieszkam od 22 lat w Niemczech (tez przyjechalam tu 4 pazdziernika) i mam rodzicow tak z 550 km ode mnie i zastanawiam sie jak to kiedys zrobie/zorganizuje… A swoja droga szkoda ze ten temat jet tak malo chodliwy bo (prawie) kazdy z nas kiedys bedzie stary i straszne jest ze tak malo nas to zajmuje jak jestesmy mlodsi (w sensie ze ta grupa wiekowa – podobnie jak dziec – nie ma lobby) i ze nie nie mam dobrych rozwiazan systemowych
Nie jestem fachowcem, kiedyś trochę o tym pisałam, jak żyły jeszcze babcie męża. Polska to też już nie to samo co 20 lat temu. W Anglii jest dużo domów opieki i są też osiedla specjalnie przeznaczone dla emerytów, wydaje mi się, że nie ma też takiej stygmy, że się rodzica 'oddaje do domu starców’. I wydaje mi się, że starsze osoby są w Anglii jakby bardziej samodzielne i bardziej aktywne. Częściej widzę seniorów na zakupach czy w kawiarniach niż w Polsce. Dzieci rzadziej opiekują się rodzicami, ale i dziadkowie rzadziej opiekują się wnukami.
Pamiętam jak moja stareńka ciocia wracała od córki ze Śląska, do Białegostoku i miała przesiadkę w Warszawie. I córka zadzwoniła do mnie, żebym kopsnęła się na Centralny i pomogła Cioci się przesiąść. W UK można taką usługę bezpłatnie zamówić na stacji kolejowej. Ale może w Polsce też już można. Tak jak piszę, nie jestem ekspertem. Ja ostatnio czuję, że zaczynam się starzeć i zaczynam myśleć o tym, że muszę już teraz o siebie dbać, aby jak najdłużej móc sobie samej podcierać tyłek :).
No proszę, prawie mi post wyszedł 🙂
Nie zdążyłam z komentarzem. Krótko dodam. 22 lata w UK minęło 2go października. Plus 5 w innych krajach. Studia kończyłam tutaj jako już tzw student dojrzały, pracowałam w roznych zawodach, także za barem i sprzątałam. Parę nieruchomości przeszło zanim osiadłam z moim, brytyjskim partnerem na wsi, w Walii.
Mój syn nie mówi o polsku i nie mam ciśnienia. Za to mówi płynnym walijskim i całkiem niezłym włoskim. Więc rozmawia swobodnie z moją siostrą po angielsku i z moją mamą po włosku. Życie z kimś spoza twojej własnej kultury czasem stawia wyzwania ale wszystko da się ułożyć. Emigracja nie zawsze była łatwa ale jako obywatelka świata, mój dom jest tam gdzie wieszam kurtkę i adaptuje się dosyć szybko do zmieniającego się otoczenia. Do tego zawsze doceniam wszystkie doświadczenia zdobyte właśnie poprzez emigrację. Wiem ze Wielka Brytania to nie jest ostatni przystanek, ale na razie jest fajnie.
Happy Monday