Witajcie w nowym tygodniu i w nowym miesiącu. Zgodnie z obietnicą dzisiaj rozszerzam wątek różnicy w zarobkach między kobietami a mężczyznami w UE ale przede wszystkim w Polsce. Będzie też troszkę o koronie ale najpierw o statystyce.
Już nie pierwszy raz czytelniczka na blogu napisała, że ‘statystycznie to ja i pies sąsiada mamy trzy nogi’. Nie lubię tego powiedzenia bo jest w ogóle pozbawione sensu i nijak się ma do statystycznej rzeczywistości! Owszem, statystyką można manipulować a poza tym metodologia jest najczęściej dość zawiła i zwykły zjadacz chleba raczej polega na tym co ‘mu powiedzą’ i sam nie jest w stanie tego zweryfikować. Trochę pisałam już o tym tutaj (klik). Ale statystyka to jedna z najważniejszych dziedzin nauki, trochę jak matematyka i bez niej, nasz obecny świat i społeczeństwo dosłownie by się rozsypały. Świat zrobił się tak duży, że aby go ogarnąć po prostu trzeba go policzyć, zebrać w tabeli, skondensować, sprowadzić do kilku zmiennych. Mój ulubiony cytat opisujący statystykę to słowa Aarona Levensteina
‘Statistics are like a bikini. What they reveal is suggestive, but what they conceal is vital’.
Jest kilka różnych polskich tłumaczeń, w wolnym tłumaczeniu Pimposhki ‘Statystyka jest jak bikini, pokazuje bardzo wiele ale zakrywa to co jest najbardziej interesujące’. I chyba stąd bierze się zła sława statystyki, bo nie odpowie na KAŻDE pytanie. Ważne jest więc, aby tego od niej nie oczekiwać i pamiętać, że najczęściej pokazuje wystarczająco dużo :). Przykładowo, jeśli zachorujemy na poważną chorobę to raczej mało nas interesuje, czy Goździkowa spod trójki, która też chorowała (chyba na coś podobnego) całkowicie wyzdrowiała. Inteligentny człowiek będzie chciał wiedzieć, jakie są prognozy w przypadku tej konkretnej choroby i jakie leczenie okazało się najbardziej skuteczne. Odpowiedź na takie pytania może dać tylko statystyka badań klinicznych. I założę się, że wtedy nikt nie mówi, że ‘statystycznie ja i mój pies mamy trzy nogi’.
Wracając do głównego wątku i różnic w zarobkach. Wasze pytania bardzo dobrze obrazują, że nie dajecie się ‘karmić’ byle bzdurami. Stosunkowo mała różnica między zarobkami kobiet i mężczyzn w Polsce obudziła Wasze wątpliwości (poprzedni post można przeczytać tutaj, klik). Chciałyście wiedzieć więcej co tak naprawdę ta statystyka pokazuje. I bardzo dobrze. To jest infografika pokazująca dokładnie procentowe różnice w Unii (procenty pokrywają się z procentami w moim wpisie).

I teraz najważniejsze. Ta konkretna statystyka to różnica między zwykłą średnią arytmetyczną (nieważoną) stawki brutto za godzinę pracy w przedsiębiorstwach, w których pracuje przynajmniej 10 pracowników we wszystkich sektorach gospodarki z wyłączeniem rolnictwa, leśnictwa, rybołówstwa oraz administracji publicznej (!). To jest ‘goły wskaźnik’, który nie bierze pod uwagę liczby przepracowanych godzin, wykształcenia, doświadczenia zawodowego, wieku pracownika itd. Jedyne co bierze pod uwagę to płeć i jest opisywany jako szeroki wskaźnik ’takiego samego wynagrodzenia za taką samą pracę’. Jednym słowem prezesi firm i sprzątaczki, programiści i przedszkolanki, sędziowie i nauczycielki są wrzuceni do jednego worka.
Cały artykuł (po angielsku) możecie przeczytać tutaj (klik). Poza faktem, że w Unii kobiety dostają za godzinę 14.8% mniej niż mężczyźni, w Polsce 8.8% a w UK 19.9% to w tym artykule można przeczytać o innych, nawet bardziej interesujących różnicach. Na przykład w Polsce różnica rzędu 9% jest taka sama wśród pracowników pracujących na cały etat jak i na jego część. W Polsce różnica w zarobkach jest najbardziej widoczna w grupie wiekowej 35-44 lata i wynosi 14.5%. W artykule można też zobaczyć, że w Polsce gałęzie gospodarki, które są najmniej ‘przyjazne’ kobietom jeśli chodzi o zarobki (różnica wynosi około 30%) to sektor finansowy oraz informatyka. W sektorze państwowym w Polsce różnica wynosi zaledwie 3.8% ale w sektorze prywatnym jest to już 16.6%.
Niektóre z Was komentując powiedziały, że przecież zarobki zależą od wielu czynników. Dokładnie! Zanim zwrócę się znów do Eurostatu to coś z mojego podwórka. Otóż absolwentki Oxfordu, sześć miesięcy po skończeniu studiów zarabiają znacząco mniej niż absolwenci Oxfordu. Zakładam, że to nie dlatego, że urodziły dziecko. Jednym z ważnych czynników jest kierunek jaki skończyły. Otóż Oxford ma cztery główne katedry: nauki społeczne, nauki humanistyczne, nauki ścisłe i medycynę. Wiadomo, że po lingwistyce nie zarabia się tyle ile po informatyce (przykładowo). Generalnie na studiach licencjackich w Oxfordzie jest mniej więcej po równo kobiet (49%) i mężczyzn (51%). Jednak nie będziecie zaskoczeni jak napiszę, że te proporcje się zmieniają w zależności od katedry. I tak w katedrze nauk ścisłych jest zaledwie 31% kobiet, natomiast w katedrze nauk humanistycznych jest ich aż 61%. Co ciekawe medycynę studiuje również 61% kobiet.
Moje badania pokazują, że kierunek jaki kończyli absolwenci ‘wyjaśnia’ około 30% różnicy w zarobkach. Czyli hipotetycznie, jeśli różnica w zarobkach (w tym przypadku jest to roczna pensja brutto) wynosi 3,000 funtów, to po skorygowaniu wskaźnika o kierunek studiów ta różnica wynosi 2,100 funtów. Fajnie, ale w takim razie co jeszcze gra tutaj rolę? Moje inne badania wykazały, że absolwentki Oxfordu mają mniejsze poczucie własnej wartości, są mniej zorientowane na karierę i mocniej ulegają stereotypom rynku pracy (na przykład właśnie, że mężczyźni zarabiają więcej niż kobiety, albo, że miejsce kobiety jest w domu).
Statystycy Eurostatu przeprowadzili podobne badania (tylko trochę bardziej skomplikowane) dodając kontekst do tego gołego wskaźnika różnicy w stawce godzinowej brutto. Cały artykuł można przeczytać tutaj (klik). W badaniu tym wprowadzili zmienne wyjaśniające/kontrolujące:
- wiek
- wykształcenie
- zawód
- wysługa u obecnego pracodawcy
- typ umowy o pracę
- wymiar pracy (cały/część etatu)
To są zmienne opisujące każdego pracownika. Dodatkowo badacze dodali zmienne opisujące pracodawcę:
- sektor gospodarki
- całkowita liczba pracowników
- Sektor prywatny/państwowy
Na poziomie całej UE badaczom udało się wyjaśnić około 30% różnicy w zarobkach między kobietami i mężczyznami. Oznacza to mniej więcej tyle, że jeśli średnia unijna to 14.8% to po skontrolowaniu wieku, wykształcenia, zawodu itd. różnica ta zmniejsza się mniej więcej do 10%. Czyli jeśli mamy kobietę i mężczyznę, którzy pracują na tym samym stanowisku, w takim samym zawodzie, są w takim samym wieku i mają takie samo wykształcenie to kobiety i tak dostają za swoją pracę 10% mniej. Można to też interpretować tak, że te 70%, które pozostaje niewyjaśnione spowodowane jest czynnikami, których badacze Eurostatu nie wzięli pod uwagę. Dzieje się tak wtedy kiedy brakuje danych – badacze nie mieli do dyspozycji całkowitej liczby przepracowanych lat, nie mieli też zmiennych opisujących sytuację rodzinną, nie użyli zmiennych geograficznych (w dużych miastach czy stolicach pensje są zazwyczaj większe) itd. Dodatkowo w grę mogą wchodzić czynniki, które trudno zmierzyć np. pewność siebie, zdolność negocjacji, ambicja, radzenie sobie ze stresem, uleganie stereotypom itd. No i nie bójmy się tego słowa – dyskryminacji. Dyskryminację (ang. bias) jest bardzo trudno zmierzyć statystycznie. Z pewnością można za to stwierdzić, że jakaś część tych niewyjaśnionych 70% jest spowodowana właśnie dyskryminacją.
Trzeba podkreślić, że czynniki których użyli badacze w różnym stopniu przyczyniają się do wyjaśnienia tych 30% różnicy. Głównym czynnikiem jest sektor gospodarki i wymiar pracy. To sugeruje, że największe różnice między kobietami i mężczyznami wynikają z tych dwóch czynników. Nie ma w tym nic dziwnego, są sektory gospodarki zdominowane przez kobiety i są te zdominowane przez mężczyzn. Kobiety częściej niż mężczyźni pracują też w niepełnym wymiarze godzin.
Ale teraz największa bomba. W Polsce jak wiemy ta różnica w zarobkach jest stosunkowo niewielka na poziomie 8.8%. Ale, jeśli dodamy zmienne kontrolne dla Polski to biorąc pod uwagę wiek, wykształcenie, doświadczenie a przede wszystkim konkretny zawód to kobiety w Polsce powinny zarabiać 9% więcej niż mężczyźni! Ha! W podobnej sytuacji jest więcej krajów europejskich, w szczególności: Rumunia, Słowenia, Chorwacja, Włochy i Litwa. Badacze sugerują, że taki efekt widać w krajach gdzie jest stosunkowo niski wskaźnik zatrudnienia kobiet. Kobiety, które maja gorsze wykształcenie wypadają z rynku pracy zostawiając gorzej płatne prace swoim lepiej wykształconym koleżankom. Jednym słowem im mniejsze zatrudnienie kobiet tym więcej pracuje poniżej swoich kwalifikacji.
Uffff! Na tym koniec ale uwaga, wiem, że absolutnie nie wyczerpałam tematu. Z tego zagadnienia można napisać co najmniej kilka prac magisterskich także zostawię tą robotę innym. Dzisiaj chciałam Wam pokazać szerszy kontekst problemu jakim są niższe zarobki wśród kobiet i naprawić swój błąd z poprzedniego wpisu na ten temat.
***
Wracając do statystyki uważam, że obecna pandemia to bardzo dobry przykład jak ważna jest statystyka w codziennym życiu (myślę, że tak samo ważna jak lek i szczepionka na koronę, a na pewno ważniejsza teraz, kiedy na szczepionkę jeszcze czekamy). Otóż na samym początku pandemii walczyliśmy z niewidzialnym wrogiem, nie wiedzieliśmy o koronie nic, poza tym, że zamknięcie się w domu gwarantuje, że się nie zarazimy. No to się wszyscy zamknęliśmy. Teraz, dzięki testom i informacjom odnośnie lokalnych zakażeń wróg nie jest już tak niewidzialny, a rządy dzięki zebranym informacjom mogą wprowadzić lokalne obostrzenia, które są ‘szyte na miarę’ czyli na przykład wesela i bary nie ale szkoły podstawowe i żłobki tak.
Jedna rzecz, która mnie denerwuje to nieustająca retoryka polskiego rządu jak to Polska wspaniale poradziła sobie z pandemią i jak sytuacja jest dużo lepsza porównując do krajów zachodnich. Oto leczymy swoje kompleksy, zachód radzi sobie gorzej niż my. Nie da się ukryć, że w UK na koronę zmarło między 42,000 a 64,000 (w zależności od metodologii, np. 64,000 reprezentuje liczbę ‘nadprogramowych’ zgonów w porównaniu z poprzednimi latami) a w Polsce zaledwie ponad 2,000. Jednym z potencjalnych powodów jest struktura społeczna. W UK bardzo dużo starszych osób mieszka w domach opieki, gdzie dużo łatwiej o zakażenie, a nawet jeśli nie mieszkają w domu opieki to zazwyczaj mieszkają sami i dogląda ich pracownik opieki społecznej (nierzadko nieświadomie roznoszący wirusa od drzwi do drzwi). W Polsce osoby starsze będące pod opieką rodziny są przez to zdecydowanie bezpieczniejsi. Z tego samego powodu co UK Belgia zanotowała jeden z najwyższych współczynników umieralności na koronę na świecie. Zarówno Polska jak i UK (i inne europejskie kraje) idą na rekord, dzienne zakażenia znacząco wyprzedzają te z czasów ‘szczytu pandemii’. Aczkolwiek w UK nie używa się już słów ‘najgorszy wynik od początku pandemii’ ale ‘najgorszy wynik odkąd zaczęto robić masowe testy’. Owszem w kwietniu dzienna liczba nowych zakażeń wynosiła 4,000 ale wykonywano 14,000 testów a współczynnik wykrywalności wynosił 30-40% bo testy robiono tylko tym, którzy z chorobą wylądowali w szpitalu.
No właśnie, trzeba testować, testować, testować. A co zrobił nowy minister zdrowia? Ograniczył liczbę testów. Mało tego, do testu na prawo pacjent, który ma WSZYSTKIE CZTERY objawy korony a na test trzeba uzyskać skierowanie od lekarza rodzinnego. Dla porównania w UK aby uzyskać test trzeba mieć tylko jeden z objawów korony a test można zabukować na specjalnej stronie internetowej. I tak, chwilowo jest problem z dostępnością testów w niektórych regionach, spowodowany głównie szturmem na system dzieci, które poszły do szkoły. Co ciekawe w grupie wiekowej do 10 lat koronę miał tylko 1% przebadanych dzieci i to jest statystyka, która mnie jako rodzicowi dwójki małych Pimposhek bardzo poprawia samopoczucie.
Porównując Polskę i UK weźmy więc pod uwagę tylko dwa wskaźniki: dzienną liczbę przeprowadzonych testów i liczbę testów, które okazały się dodatnie. Dane dla Polski są z piątku 2 października a dla UK z czwartku 1 października (Polska raportuje rano a UK późnym popołudniem). W tym dniu w Polsce przeprowadzono 28,700 testów i 2,292 okazały się być dodatnie. To daje współczynnik wykrywalności 7.9% (dużo za duży, powinien być poniżej 5%) i 6 koronaplusów na 100,000 mieszkańców. W UK przeprowadzono 255,915 testów i 6,914 okazały się dodatnie. Ale współczynnik wykrywalności to 2.7% i 10 koronaplusów na 100,000 mieszkańców. W UK przeprowadza się 376 testów na 100,000, w Polsce 75 testów na 100,000. Gdyby Polska wdrożyła podobny system masowych testów to musiałaby wykonywać 140,000 testów dziennie. Przyjmując podobny współczynnik wykrywalności jaki jest w UK (2.3%) w Polsce mielibyśmy 3,700 zakażeń dziennie. Wtedy mielibyśmy pandemię nieco bardziej pod kontrolą a na razie, mało testów-mały problem! I popatrzcie mamy mniej zakażeń niż Europa zachodnia. Jesteśmy the best!
W UK prowadzone są również dwa badania (jedno przez ONS – tutejszy GUS – a drugie przez King’s College) w których tygodniowo testowany jest losowo wybrany panel respondentów. Niezależnie od tego czy mają objawy korony czy nie. Dlaczego? Bo tylko takie badania dają prawdziwy obraz pandemii. W końcu aż 30% koronaplusów nie ma żadnych objawów. Badacze biorą liczbę pozytywnych testów i podają estymat ile tak naprawdę jest zachorowań w UK. Oczywiście to badanie nie jest bez wad. Ponieważ zachorowalność na koronę w populacji jest generalnie dość niska, estymaty są dość konserwatywne (widełki są dość szerokie). Niemniej jednak według najnowszych wyników ONS szacuje, że w Anglii (nie w UK) w ciągu ostatniego tygodnia, między 1 na 500 a 1 na 400 osób miało koronę. Czyli… 200-250 osób na 100,000. Przypominam, że testy (masowe) wyłapały 10 na 100,0000. To pokazuje jak ważne są takie badania (więcej tutaj, klik). Bez statystyki nie ma skutecznej walki z koroną i mam nadzieję, że polscy politycy zdadzą sobie wreszcie z tego sprawę. Pomimo iż sytuacja w UK wydaje się być dużo bardziej poważna niż w Polsce, to jednak to sytuację w Polsce obserwuję z coraz większym niepokojem.
tak, w Krakowie. na szczęście pracuję zdalnie, nie muszę poruszać się komunikacją, a Lidla mam na tyle blisko, że mogę wyskoczyć na chwilę po kilka rzeczy w ramach przerwy lunchowej, kiedy w sklepie jest luźniej. ale bardzo się martwię o moich Rodziców 🙁
Bardzo dużo metod statystycznych opiera się na założeniu, że zmienna ma normalny rozkład (krzywa Gaussa). Najczęściej dzieje się tak w psychologii właśnie (albo edukacji) bo zmienne odnoszące się do hmmm do wnętrza człowieka mają rozkład normalny np. inteligencja czy… wyniki egzaminów. Wiek w populacji albo zarobki już nie rozkładają się normalnie, dlatego na przykład lepiej patrzeć na medianę zarobków niż średnią. Ekonomiści mają trudniej to na pewno. Zdecydowanie zgadzam się, że to co się dzieje na extremach jest ciekawsze niż to co się dzieje po środku. W moim przypadku ja jestem zainteresowana co dzieje się na lini przyjęty na studia/nie przyjęty, gdzieś trzeba postawić ta kreskę i kandydaci znajdujący się zaraz pod kreską są najbardziej interesujący. Poda Ci też inny przykład. W Anglii skala ocen końcowych na studiach jest 1st, 2.1, 2.2 i 3. Na jednym z wydziałów istnieje duża dysproporcja między kobietami i mężczyznami jeśli chodzi o procent tych z najwyższą notą (1st). Mężczyzn jest dużo więcej. Ale jak popatrzysz na średnią ocen to okazuje się, że zaraz 'pod kreską' na 1st są same kobiety. Nie znałam wcześniej pana Petersona, filmik obejrzałam dziękuję, to co on mówi ma sporo sensu ale ja chciałabym znać szczegóły np. w jaki sposób sklasyfikowane kraje z egalitarnym podejściem do różnic płci. Ale ja też uważam, że istnieje coś takiego jak 'płeć mózgu' tylko, że takie zjawiska szalenie trudno się bada a psychologia społeczna ma to do siebie, że wiele badań nie udaje się zreplikować aby uzyskać takie same wyniki. Mam jednak kolegę w pracy, który przyszedł do nas właśnie z laboratorium psychologii eksperymentalnej i to w jaki sposób działa jego mózg niezmiennie wprowadza mnie w osłupienie. Jest niesamowity!
Znam, ale dawno nie zaglądałam, dzięki za przypomnienie.
Ah Theli jak ja lubię Twoje komentarze, statystyk zawsze dogada się z matematykiem. Napisałam nowy post o tym bo widząc komentarze mam wrażenie, że część osób mnie nie zrozumiała. Statystyka (dobra, rzetelna statystyka) opiera się tylko na dużych zbiorach danych. 'lokalnie' niewiele się nią zdziała. Na przykład, gdyby suweren w UK wiedział, że największą grupę emigrantów w UK tworzą zagraniczni studenci, którzy płacą grubą kasę za studia to może nie głosowałby za Brexitem. A niestety suweren miał w głowie obraz wąsatego/łysego Polaka czy Rumuna.
No właśnie poczułam się trochę niezrozumiana z tą chorobą i statystyką ale napisałam nowego posta, ukaże się jutro i mam nadzieję wyjaśni moje stanowisko. A sytuacji w Polsce Ci nie zazdroszczę, szczególnie, że jeśli dobrze pamiętam to mieszkasz w Krakowie?
Kiedyś czytałam Janinę nawet dość regularnie ale teraz już nie bo zrobiła się zbyt komercyjna. Nie mam w planach czytania jej książki.
Nie zgadzam się z Tobą w tym temacie. Ale napisałam kolejny post aby to trochę rozjaśnić.
Jagodo, napisałam dłuższy post, który ukarze się jutro po chciałam kilka spraw wyjaśnić. Myślę, że ten post wyjaśni o co mi chodziło.
Ja co prawda mam już wszystkie dostepne stopnie naukowe ale nie mam tytułów i nie zabiegam. Dla mnie karierą musiałaby być jakaś kariera akademicka a mnie to nie pociąga wcale, i wolę pracować w administracji i dobrze mi tutaj, także Cię doskonale rozumiem.
Cała przyjemność po mojej stronie 🙂
Ingwen I Ela też ma podobne wrażenie, że rządzący tak naprawdę myślą o sobie. Każdy rząd na świecie się z tym zmaga ale w Polsce wybitne brakuje fachowców skoro stołki obsadzone z partyjnego rozdzielnika. Jeśli chodzi o służbę zdrowia (w Polsce) to niedawno ktoś w mojej rodzinie ciężko zachorował (diagnozę dostali na początku stycznia) i mają super opiekę a mój ojciec właśnie przeszedł operację biodra (o czasie i tak jak planowano) także nie do końca sugeruj się tym co piszą w mediach. Tam się szuka sensacji. Niemniej jednak sytuacja jest poważna i niestety jeszcze długo lepsza nie będzie.
Regularnie czytam twojego bloga, ale bardzo rzadko się wypowiadam. Ten wpis podobał mi się bardzo, statystyka zawsze mnie nęciła, ale nie mogę jej do końca zrozumieć. Nawet kurs na studiach nie pomógł (prędzej zaszkodził…). Także bardzo ci dziękuję.
Ostatnio słucham sobie wykładów Jordana Patersona. Pan jest psychologiem klinicznym i wykłada zdaje się psychologię społeczną, no i wzbudza sporo kontrowersji swoimi poglądami. Dość często odnosi się do statystyki aby opisać różnice między kobietami i mężczyznami. Jego podejście do interpretacji wyników statystycznych było dla mnie w pierwszym momencie dość zaskakujące. Pan Peterson odnosi się do krzywej Gaussa, mówi że w środku krzywej różnice w badanych cechach pomiędzy kobietami i mężczyznami są niewielkie i mało znaczące, jednak w ekstremach różnice te są bardzo duże. Jako przykład może posłużyć poziom agresji: przeciętny mężczyzna jest bardziej agresywny niż przeciętna kobieta, jednak różnica w poziomie tej agresji jest niewielka, jednak wśród najbardziej agresywnych osób w danej społeczności 90% to mężczyźni, dlatego 90% więźniów to mężczyźni.
Ciekawa jestem co sądzisz o takim podejściu do analizy statystycznej. Czy często robi się analizy jak wyniki układają się na końcach krzywej Gaussa, czy raczej statystycy skupiają się na wynikach przeciętnych?
Mam tylko nadzieję, że moje pytanie nie brzmi głupio
A tu przykładowy filmik: https://www.youtube.com/watch?v=OmxK_gx1Y4Y
This comment has been removed by the author.
Jagoda, chyba w takim razie źle Cię zrozumiałam. W każdym razie zgadzamy się chyba z tym, że statystyka przydaje się bardziej globalnie niż lokalnie.
theli, ja operuję nie tylko liczbami całkowitymi, ułamki też znam. PIS wygrał wybory, disco polo nas zalewa, majonez w sklepach jest, nie musimy czytać badań na ten temat. Przykład z nogami wszyscy chyba traktujemy jako żart. Nie napisałam, że statystyka jest głupia. Po prostu mnie nieszczególnie interesuje. Ważniejsza jest dla mnie rozmowa o różnicach między rodzinami wielodzietnymi oraz takimi, gdzie nie ma dzieci, niż informacja o średniej potomstwa. Nie spożywam prawie wcale alkoholu i nie sprawdzam, ile butelek statystycznie na mnie przypada, myślę, że los każdego alkoholika jest tragiczny.
Zgadzam się z Tobą, że ważna jest interpretacja wyników statystycznych. I tu wracam do tematu głównego Pimposhki o różnicach w zarobkach. Czy te różnice nas dziwią i oburzają oraz z czego wynikają?
A tak w ogóle polecam https://www.statystyczny.pl/ – kawał konkretnej wiedzy.
Ja nie mam nic przeciwko argumentom o średnio trzech nogach, ale świadczy on tylko o tym, że osoba pisząca za bardzo tej statystyki nie ogarnia. Bo oczywiście śmiesznie to brzmi w przypadku ,,ja i mój pies mamy średnio po 3 nogi' i hehehe, jak ta statystyka jest głupia i nieżyciowa, ale jednocześnie gdy jest zdanie, że kobieta w Polsce ma średnio 2,1 dziecka jakoś nie budzi to takiej radości. Z faktu, że średnia nie jest liczbą całkowitą, nie wynika, że ktoś tę średnią ma. Tak samo być może nikt w Polsce nie zarabia średniej krajowej. To jest zupełnie normalne. Bo czym innym jest robić i przeczytać statystyki, a czym innym umieć je zinterpretować.
Statystyki odnośnie chorób ma sens czytać tylko w odniesieniu do dużej populacji. Jeśli mam po leku skutki uboczne nie oznacza to, że zrobię krucjatę, żeby usunąć go z aptek i szukać światowego spisku, tylko albo zmienię lek albo w imię większego dobra przeczekam te skutki. Niestety z myślenia tylko o pojedyńczych przypadkach biorą się np. ruchy antyszczepionkowe. Albo inny przykład: wiele z nas myśli: jak można głosować na PIS, lubić Zenka albo jeść majonez kielecki? Przecież nikt z moich znajomych tego nie robi. A jednak w badaniach wychodzi, że ktoś jednak robi.
Co do rządowych statystyk, to brak mi słów. Obawiam się, że podejście ,,nie testujemy, bo jeszcze wtedy by się okazało, że jednak dużo więcej ludzi choruje'' będzie bardzo bolesne, i to nie tylko dla rządu, ale niestety dla całego społeczeństwa.
bardzo ciekawie i przystępnie napisane, Gosiu, zaciekawiło mnie, mimo że ja też nie znoszę statystyki;)
ale jak już napisały komentatorki wyżej – przykład z chorobą nietrafiony. rozumiem, że Ty, osoba przesiąknięta statystyką i kochająca ten temat, prędzej spojrzysz na statystyki wyzdrowień, ale zaręczam, że zdecydowana większość osób jednak będzie szukać wśród znajomych czy znajomych znajomych, albo i na grupach w social mediach, czy ktoś chorował, czy wyzdrowiał, jaki przebieg miał jego przypadek. bo osobiste przypadki są bliższe "zwykłemu" człowiekowi.
a do działań naszego rządu nawet nie będę się odnosić, muszę jakoś z tym żyć tu i teraz 🙁 tylko jak?
Ach, podejme jeszcze temat statystyki przy chorobach. Statystyka mowi, choroba x to bardzo rzadka choroba, wystepuje czesciej u mezczyzn, glownie od 65 roku zycia. W pierwszej linii wplywa to negatywnie na poszukiwanie metod leczenia – nie inwestuje sie zbytnio w rzadkie przypadki. W drugiej linii – kobieta, 20 lat mlodsza od przewidywan statystycznych diagnozowana jest pozno, bo przeciez choroba x u niej jest wlasciwie nieprawdopodobna…
Zareczam Ci Pimposhko, ze chorzy (inteligentni czy nie) nie interesuja sie statystyka, obojetnie co ona mowi, oni pozostaja indywidualnym czlowiekiem/pacjentem/przypadkiem, a stytystyka to jak prognoza pogody na poniedzialek za miesiac, albo bedzie padac, albo zaswieci slonce.
Pimposhko, wielki szacunek dla Twojej wiedzy. Widać, że to Twoja praca i pasja. Ale musisz się pogodzić z faktem, że są takie osoby, jak pisząca powyżej kaskajot oraz ja. (Z tym, że ja przeczytałam uważnie dwa razy Twój dzisiejszy tekst) Wiem, że od statystyki nie da się uciec, wszyscy posługujemy się jakimiś średnimi i procentami. Ale dla mnie, gdybym była chora, ważniejsza byłaby choroba i wyzdrowienie przytoczonej Goździkowej, niż statystyki.
Za to z drugą częścią wpisu zgadzam się całkowicie, uważam, że podawanie w Polsce tylko liczby zachorowań niewiele mówi o prawdziwej sytuacji.
Ze statystyka to jedna z najwazniejszych dziedzin nauki to ja wzbraniam sie myslec…brzmi to dla mnie troche ostatecznie, tak wiesz – koniec swiata i te sprawy;-) Przyznaje, iz nawet dokladnie nie przeczytalam (a lubie czytac dokladnie), bo to dziedzina, ktora chetnie pozostawiam innym. Ale podobnie jak z pilka nozna, nie lubie tej dyscypliny, a jednak podziwiam umiejetnosc kierowania pilki nogami (jestem z rodziny siatkarskiej).
Mnie zastanawia czy pewnosc siebie mezczyzn np. w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej jest genetyczna czy uksztaltowana od niepamietnych czasow kulturowo.
Sama nie chcialabym absolutnie kierowac zadna placowka pedagogiczna, a to jedynie mozliwy skok w mojej "karierze", gdyz oznaczaloby to zmiane z pedagoga w administratora. Moja Starsza planuje zdobywac kolejne stopnie naukowe, jednak nie ma zapedow na stanowiska kierownicze (jeszcze jej troche do tego brakuje:-)), gdyz ograniczyloby to drastycznie prace badawcze. Geny, wychowanie, uklady spoleczne???
Czasami zabraniam sobie czytania wiadomosci z Polski…
Dziękuję za super post:)
Ingwen, nasi włodarze nie zajmują się nami, tylko SOBĄ.
Bardzo przepraszam, ulało mi się :D. To stresujący temat dla mnie.
Bardzo fajny post, dzięki, że go napisałaś :). Sytuacja covidowa w PL jest fatalna – raz, że przestrzeganie tych śmiesznych w sumie zasad bardzo kuleje, pierwsza decyzja podjęta na zebraniu w szkole mojego syna to, że wszyscy zdejmują maski :/, dwa że testy są praktycznie nieosiągalne (co mnie zirytowało, bo jakiś minister z powodu bólu głowy sobie test zafundował), trzy że opieka podstawowa lekarska i ogólnie wszelkie inne medyczne sprawy praktycznie stoją, w kręgu samych znajomych słyszałam horrory o wpływie na zdrowie braku opieki zdrowotnej i odwoływaniu zabiegów i badań. Wczoraj na IG się jeszcze dobiłam, jak jakaś lekarka opsiywała, że w Łodzi na OIOM nie wpuszczają rodziców do dzieci, jak się tu nie popłakać. Dlatego mnie wkurza ten brak ostrożności u Polaków. Ja generalnie miałam styczność z PL służbą zdrowia niewielki, bo jestem względnie zdrowa, ale już same doświadczenia porodu nakazują mi dużą dbałość o zdrowie, żeby czasem nie wpaść w ten system, że o rozpaczliwych modlitwach o farta nie wspomnę, zupełnie nie rozumiem tej lekkomyślności rodaków. A rząd to wiadomo – dno i kilometry mułu, niby nie spodziewałam się już niczego dobrego, ale i tak jestem rozczarowana tym, jak fatalnie się nasi włodarze nami zajmują :/.