Bardzo dziękuję Wam za komentarze pod postem na temat sklepowych wystaw. Z całą pewnością zaplanuję sobie wycieczkę do Wrocławia jak skończy się pandemia. A dzisiaj zupełnie z innej beczki.
***
Pewna poczytna blogerka napisała jakiś czas temu wpis o PRAWDZIWYCH problemach polskiej rodziny. Wpis miał być manifestem dla rządzących za co tak naprawdę powinni się wziąć jeśli chcą rozwiązać problemy typowej polskiej rodziny zamiast walczyć z ‘wirusem LGBT+’.
W poście wyliczono wiele grzechów. Zaczęło się od opieki medycznej: od ciąży, którą często trzeba prowadzić prywatnie po brak łóżek dla rodziców dzieci, które są w szpitalu. Potem był brak miejsc w państwowych żłobkach i przedszkolach, niska ściągalność alimentów, deforma szkolnictwa, nauczanie zdalne na barkach rodziców, umowy śmieciowe a nawet alkoholizm (!), z którym rząd nic nie robi a wręcz podobno zachęca umieszczając flaszki na wysokości oczu kupującego.
Jednak to co przykuło moją uwagę to stwierdzenie, że KOBIETY W POLSCE ZARABIAJĄ MNIEJ! Te mniejsze zarobki przekładają się według autorki na cały szereg problemów, z którymi boryka się polska rodzina. Jest to przemoc ekonomiczna, wypadanie kobiet z rynku pracy (bo to one zostają w domu z dziećmi co się bardziej rodzinie opłaca), szczątkowy procent ojców na tacierzyńskim, wcześniejsza emerytura kobiet po to, aby mogły zająć się wnukami a przy okazji starzejącymi się rodzicami co oszczędza państwu kłopotu.
I tak sobie pomyślałam. A kto powiedział, że kobiety mają zarabiać mniej? Nie ma jakiegoś prawa, które mówi, że tak ma właśnie być. Problem zresztą jest uniwersalny i nie dotyczy tylko Polski. Co ciekawe, choć kobiety w Polsce faktycznie zarabiają mniej to jednak problem ten jest zdecydowanie mniejszy niż w innych krajach Unii. To mnie zaskoczyło. Według danych Eurostatu z 2018 roku, średnia różnica w zarobkach między kobietami i mężczyznami wynosiła 14.8% (czyli, że mężczyźni zarabiają średnio o 14.8% więcej niż kobiety). Polska ma jeden z najniższych wskaźników – zaledwie 8.8% (najlepsza w unii jest Rumunia, gdzie ta różnica wynosi zaledwie 3%). Co ciekawe wiele krajów uznawanych za ‘bogate’ ma te wskaźniki dużo wyższe, negatywnym ‘liderem’ jest Estonia z różnicą aż 22.7%, Niemcy 20.9%, UK 19.9%. Co ciekawe, we Francji, która uznawana jest chyba za modelowy kraj wspierający rodzinę (dostęp do żłobków, zasiłki macierzyńskie itd.) różnica ta wynosi 15.5% (czyli powyżej średniej unijnej). W Szwajcarii sytuacja też nie wygląda najlepiej (17%) za to w Szwecji jest to 12.2% (podobnie jak w Grecji). Szczerze mówiąc nie widzę tu żadnego klucza (np. Czechy mają ten wskaźnik dużo wyższy niż Polska na poziomie 20.1%) ale generalnie wychodzi na to, że w Polsce nie jest pod tym względem wcale tak źle.
Kobiety zarabiają mniej głównie dlatego, że rodzą dzieci, proste! Nie za bardzo da się to zmienić 😉 w związku z tym problem jest uniwersalny. Ale można temu problemowi różnić w zarobkach trochę zaradzić albo…. jeszcze bardziej się upupić. A polski rząd i jego propozycja dla polskich kobiet to upupianie się znacznie ułatwiają.
Po pierwsze w Polsce kobiety rodzą pierwsze dziecko będąc stosunkowo młodszymi niż ich unijne koleżanki. Średnia unijna (dane Eurostatu z 2017 roku) to 29.1 lat w momencie urodzenia pierwszego dziecka. W Polsce ten wskaźnik wynosi 27.3 lat. Od Polek młodsze są tylko ‘sąsiadki’: Słowaczki, Litwinki, Rumunki i wreszcie Bułgarki (średnio 26.1 lat). Dla porównania Włoszki (!) rodzą w Europie najpóźniej, średnio w wieku 31.1 lat. No a wiadomo, im młodsza matka tym mniej czasu aby rozwinąć swoją karierę zanim utoną w pieluchach. Oczywiście to działa w obie strony, im szybciej kobiety zostają matkami, tym są młodsze (i gotowe do pracy) po odchowaniu dzieci. Mam wrażenie (może być błędne), że w Polsce wywiera się większą presję na kobiety aby rodziły wcześniej niż w UK. Dość powiedzieć, że w mojej bliższej i dalszej rodzinie w moim pokoleniu ja najpóźniej urodziłam dzieci (aha no dobra, jest jeszcze mój malutki kuzynek, któremu właśnie urodziła się córka, no ale on jest dziewięć lat młodszy ode mnie). Małe Pimposhki mają kuzynkę, która zaraz będzie pisać maturę.
Po drugie polski urlop macierzyński należy do tych najbardziej szczodrych w Unii. Mało tego, Polska ma jeden z najdłuższych ‘obowiązkowych’ urlopów, na przykład w UK Brytyjka może wrócić do pracy już po dwóch tygodniach od porodu (albo trzech jeśli pracuje w fabryce). W Polsce jest to po prostu nielegalne. (Oczywiście nie oznacza to, że w Brytyjki faktycznie stają się przy taśmach produkcyjnych w połowie połogu). Nie zapominajmy też o urlopie wychowawczym.
Po trzecie mamy 500+. Ponownie, jeden z najhojniejszych programów socjalnych. Gdybym miała dzieci w Polsce to od państwa dostawałabym 205 funtów miesięcznie plus na wyprawkę szkolną, a wcześniej becikowe. W UK na dzieci dostajemy 140 funtów miesięcznie. Ile kobiet w Polsce, odbierając 500+ poszło szukać żłobka za tą kasę? A ile ograniczyło etat albo w ogóle zrezygnowała z pracy?
Po czwarte, mamy takie fajne L4. Ciąża? No to na zwolnienie. Dziecko ma katarek? Na zwolnienie. Ospa? W domu z dzieckiem przez trzy tygodnie, chociaż strupy zrobiły się już po tygodniu. Angina? Dwa tygodnie bo przecież w przedszkolu nie będą podawać antybiotyku. Każdy pracodawca przecież marzy o takim pracowniku. Oczywiście sytuacji nie ułatwiają placówki, gdzie dziecko z katarem ma tygodniowego bana.
Po piąte, mamy w Polsce bardzo silny mit ‘matki Polki’! Broń Boże żłobek, przedszkole to ostateczność, sześciolatki do szkoły? Nie i jeszcze raz nie. Matka ma się poświęcać dla rodziny, a jeżeli pracuje zawodowo to najlepiej tak, aby mogła dzieci do placówki zawieźć i odebrać, oprócz tego ugotować obiad, ogarnąć dom, odrobić z dzieciakami lekcje. Minimum. Dodatkowo w Polsce nie ma dobrze rozwiązanego problemu opieki społecznej więc jak tylko matka Polka odchowa dzieci to zaraz musi się zająć starzejącymi się rodzicami. ‘Oddanie’ rodzica do ‘domu starców’ (już samo słownictwo używane w takich sytuacjach przyprawia o dreszcz) jest jeszcze bardziej społecznie potępiane niż oddanie malutkiego dziecka do żłobka.
Z kronikarskiego obowiązku i dla przeciwwagi muszę wspomnieć o darmowych publicznych żłobkach i przedszkolach w Polsce. W UK czegoś takiego po prostu nie ma. Ale też słyszałam, że popyt zdecydowanie przewyższa podaż a darmowe miejsce w żłobku szybciej trafi do kobiety, która jest bezrobotna i żyje w konkubinacie niż do kobiety, które ma męża i chce wrócić do pracy.
I jeszcze jedna garść statystyk. W UE w populacji wiekowej 20-64 lata (dane z 2018 roku) zatrudnienie wynosi średnio 67% wśród kobiet i 78% wśród mężczyzn. Polska zaskakująco nie odbiega zbytnio od tej średniej (65% i 79%) ale co ciekawe niższe zatrudnienie wśród kobiet niż Polska mają tylko kraje południowe (W Grecji pracuje tylko 49% kobiet, we Włoszech 53%, w Chorwacji 60%, w Hiszpanii 61%). Nic dziwnego włoska mamma to prawie jak matka Polka. Dla porównania w Szwecji pracuje aż 80% kobiet (i 84% mężczyzn). W UK jest to odpowiednio 74% i 84%. Wszystkie kraje UE sąsiadujące w Polską mają wyższy odsetek kobiet, które są zatrudnione (Niemcy 76%, Czechy 72%, Słowacja 66%, Litwa 77%).
Podsumowując i wracając do początku wpisu. Wygląda na to, że wiele problemów, z którymi mierzą się w chwili obecnej polskie rodziny wynika z…. polityki prorodzinnej kraju czyli….. wymanewrowania kobiet z rynku pracy i uzależnienia ich od mężczyzn. Ah, bo to wcale nie jest polityka prorodzinna. W polityce rządu PiS chodzi o to aby założyć kobiecie chomąto i orać nią pole.
Jest jeszcze tekst, który kiedyś przeczytałam. Niestety, bardzo trafny odnośnie traktowania kobiet na rynku pracy (i w rodzinnym życiu też):
"Cały świat oczekuje od nas, abyśmy wychowywały dzieci tak, jakbyśmy były bezrobotne, ale jednocześnie pracowały tak, jakbyśmy były bezdzietne."
Jagodo, absolutnie nie zgadzam się (jako doktor statystyki), że statystyka nie oddaje prawdziwego obrazu. A powiedzonka, że ja i mój pies mamy statystycznie trzy nogi nie lubię. Wolę inne ale…. o tym napiszę w poście za tydzień i napiszę więcej o metodologii badań nad różnicami w zarobkach między płciami. Mam nadzieję, że lektura będzie ciekawa, także dla tych, którzy statystyki nie lubią :).
Pimposhko, nie lubię statystyki, bo nie oddaje prawdziwego obrazu. (Ja i mój pies mamy po trzy nogi). Ale zastanawiam się, czy przysłowiowa kasjerka w Biedronce zarabia mniej, niż kasjer w tej samej firmie. Czy kobieta dekarz, hydraulik lub glazurnik zarabia mniej, niż mężczyzna. Może ta średnia stawka za godzinę wynika z tego, że więcej kobiet pracuje w handlu, a mniej na budowach? Może gdyby kobiety pracowały jako górnicy dołowi, to podniosłyby średnią?
Jagoda, to jest średnia stawka za godzinę w przedsiębiorstwach, gdzie jest minimum 10 zatrudnionych. Co ciekawe ta różnica w Polsce jest duuużo większa w sektorze prywatnym. I co jest jeszcze ciekawe, że w przedziale wiekowym do 25 lat ta różnica w Polsce wynosi 10.5% (a w tym wieku macierzyństwo jakby mniej 'przeszkadza'). Dla porównania w tym samym przedziale wiekowym w UK ta różnica to tylko 3.9% (a w UK przedziale wiekowym 25-34 to już 13%). Tak to właśnie jest z kobietami, że wolą same. A potem mają to co mają. Ale nie wiem czy da to się jakoś zmienić. Ja niby jestem taka 'wyzwolona', dobrze zarabiam, kobieta-kariera a jak się pojawiły dzieci to też jakoś 'skurzałam' 😉 I bardzo mnie to wkurza. Theli, gdzieś czytałam, że tak jak kobiety są 'programowane' (nie tylko biologicznie ale i kulturowo), że mają się opiekować tak mężczyźni są programowani, jako żywiciele rodziny i stąd są lepsi w negocjacjach odnośnie pensji.
Justy to akurat jest różnica w średniej stawce godzinowej, w przedsiębiorstwach gdzie jest zatrudnionych minimum 10 osób. I nie ma znaczenia tutaj wykształcenie, staż pracy, praca na część etatu itd. Wszystko co piszesz to jest prawda, tak jak napisałam równouprawnienie kończy się tam gdzie zaczyna się macierzyństwo. To jest prawdziwe i smutne.
Mnie się też jakoś budżet skurczył jak się dzieci urodziły. No teraz wychodzimy na prostą bo od trzeciego roku życia dziecię dostaje 30 godzin w przedszkolu za darmo. Żłobek i przedszkole w UK jest masakrycznie drogie. I też widać, jacy rodzice przyprowadzają dziecko do żłobka/przedszkola a jacy rodzice przyprowadzają dzieci do publicznej niepłatnej szkoły. Ja to podziwiam nauczycieli, pierwszego dnia roku szkolnego była świadkiem jak matka nie wiedziała, do której klasy dziecko ma iść.
Mądrze gadasz! Ostatnie zdanie to nie ja, to Olaf Lubaszenko ('Chłopaki nie płaczą'). Kwestia zarobków to oczywiście problem uniwersalny i systemowy, rodzina czy posiadanie dzieci to tylko jeden aspekt, na którym się skupiłam w tym poście (popatrz jeszcze na moją odpowiedź do Ingwen). Z jednym tylko się nie zgodzę….. tak wiesz, z tym wyborem. To nie jest do końca problem zasobów czy klasy ale takim życiem aby ten wybór mieć, nie tylko jeśli chodzi o dzieci ale i w innych sprawach. Np. ktoś ma zdolność kredytową ale nie chce brać kredytu, woli wynajmować chociaż drożej bo to daje mu większe pole manewru. Jeśli chodzi o statystyki, które podałam to gapa jestem. To akurat różnica w stawce godzinowej (bez innych kontrolnych np. wykształcenia, stanowiska itd.) w przedsiębiorstwach z minimum 10 pracownikami. https://ec.europa.eu/eurostat/statistics-explained/pdfscache/6776.pdf zresztą tam są całkiem fajne inne statystyki też np. w Polsce w budżetówce praktycznie nie ma różnicy w zarobkach za to w sektorze prywatnym….. ho ho ho. Jak tu nie kochać Eurostatu.
Oczywiście, że spłaszczam. Kobiety mniej zarabiają nie tylko dlatego, że idą na urlop macierzyński. Również dlatego, że kobiety grawitują do zawodów, które są gorzej płatne (np. nauczycielki, pielęgniarki itd.), studiują też chętniej kierunki humanistyczne, po których też zarabia się mniej (generalizuję oczywiście), poza tym kobiety mają mniejsze poczucie własnej wartości, silniej ulegają stereotypom, rzadziej negocjują wyższą stawkę przy zatrudnieniu. Ponownie, generalizuję. Ba, nawet absolwentki Oxfordu (jeszcze bezdzietne) pół roku po ukończeniu studiów zarabiają mniej niż absolwenci. Tutaj akurat skupiłam się na problemach rodziny, czyli z założenia kobiety które zarabiają mniej mają tutaj rodzinę. Absolutnie nie twierdzę, że niższe zarobki kobiet to wina PiSu i napisałam, że problem jest bardzo uniwersalny. Ale uważam, że PiS niby taki pro-rodzinny sytuację kobiet jednak pogorszył (również, nie tylko jeśli chodzi o wymiksowanie ich z rynku pracy ale i antykoncepcja, aborcja itd.).
Właśnie chodzi o tę drugą sytuację – najbardziej (podobno, bo akurat nie mam statystyk, kiedyś widziałam) tę różnicę widać na wysokich stanowiskach, kandydat na prezesa zarządu już na rozmowie ma więcej proponowane niż kandydatka.
Pimposhko, wyjaśnij, proszę, czy średnia różnica w zarobkach między kobietami i mężczyznami uwzględnia wymiar zatrudnienia. Bo znam wiele kobiet, które chcą pracować w niepełnym wymiarze, być w domu dwie godziny przed mężem i dziećmi, lub mieć wolne piątki. Znam kobiety, które po urodzeniu dziecka chcą być z nim w domu najdłużej, jak to możliwe, pełna pensja idzie na dalszy plan. Znam kobiety, które wolą opiekować się chorym dzieckiem, niż żeby to robił mąż. I nie mam na myśli żadnych kur domowych. Sama wolałam zawsze pracować mniej, niż więcej, żeby zostało trochę czasu na życie.
Jeśli natomiast za pracę na tym samym stanowisku i tym samym wymiarze są różnice w wynagrodzeniu, to należy walczyć z taką niesprawiedliwością. I statystyka nie na wiele się zdaje.
Byłam na urlopie macierzyńskim w UK (będąc na etacie) i w Polsce (posiadając własną firmę). Długość pełnego urlopu prawie taka sama. Świadczenie też (kto ma firmę w Pl, ten wie co się dostaje w zamian za płacenie składek ZUS). Żłobki w UK są bardzo drogie, ale też jest mniej dzieci w grupie. W Polsce z kolei płaci się mniej, ale byle katar eliminuje dziecko z pobytu, a grupy są bardzo liczne, więc te dzieci często są zostawione same sobie.
Myślę, że różnica, to powrót do pracy po urlopie. W Polsce pracodawcy często uciekają się do różnych metod, żeby pozbyć się takiej młodej mamy. Nieraz następuje też degradacja zawodowa. Tak jakby kobieta jest karana za chęć posiadania potomstwa (o co z kolei wszyscy zabiegają, bo przecież niż demograficzny i kryzys emerytalny).
Wiele kobiet godzi się ze swoim losem. Część traktuje to jako miły obowiązek (lepiej być z dzieckiem w domu, niż ciężko pracować za marne grosze dla szefa-tyrana). Dlatego też tyle kobiet zrezygnowało z pracy, gdy pojawił się program 500+. Nie każdy robi blyskotliwą karierę w wielkim mieście. Część kobiet po prostu była wyzyskiwana w pracy. Dodatkowo często nie miały co zrobić z dzieckiem, albo płaciły za opiekę równowartość wypłaty. Postanowił y więc zostać w domu, bo tak się bardziej opłacało.
Myślę też, że fakt, że to kobieta zostaje częściej z dziećmi wynika po prostu z biologii…tak działa matka natura, że to kobieta jest stworzona do karmienia i opieki. Oczywiście są mężczyźni, którzy potrafią się super opiekować dzieckiem (a do tego są chętni), ale to nie jest reguła. Tak było, jest i będzie (bez względu na politykę społeczną, która próbuje to zmienić).
A co do różnicy w zarobkach, to też mnie zdziwiło, że w Polsce jest ona taka mała w porównaniu z innymi krajami. Czy chodzi o zarobki na tych samych stanowiskach, czy ogólnie różnicę w średnich zarobkach obu płci?
Kobiety zawsze beda zarabialy mniej, tak bylo i bedzie, a powód sama podalas. W swoim czasie, do 12 roku zycia mojego syna, wybralam raptem kilka dni chorobowego "na dziecko", moze 6, ale dokladnie te dni widnieja jako luki na moim koncie emerytalnym.
Faktycznie w Niemczech nie ma mody na automatyczne niechodzenie do pracy i chorobowe od 3 dnia ciazy 😉 kobieta ma prawo do lzejszej pracy, nawet w szpitalu sa takie mozliwosci. Jednakze ostatnio z powodu wlasnie pandemii, jedna mloda przyszla mama tez poszla z mety na zwolnienie, co ja rozumiem i popieram, ciezarna kobieta w szpitalu, gdzie byly przypadki Covida.
U nas urlop macierzynski to 6 tyg. przed i 8 tyg. po porodzie, przy blizniakach badz wiecej wydluza sie do 12 tyg., a jesli dziecko/ dzieci urodza sie wczesniej, matka nie traci macierzynskiego "sprzed", lecz jest jej doliczane do tego "po", jezeli jest wieksza róznica miedzy wyliczona a faktyczna data porodu.
Potem przychodzi urlop wychowawczy, u nas zwany czasem rodzicielskim, do skonczenia przez dziecko roku, a jesli ojciec tez idzie na wychowawcze, wtedy 14 meisiecy, moga sie podzielic jak chca. A po tym matka ma prawo do zlobka, i jesli gmina czy miasto nei sa jej w stanie zapewnic, to juz odbyly sie procesy o odszkodowanie, znaczy wyplate dla matki, która z powodu wlasnie braku mozliwosci zaopiekowania dziecka nie moze podjac pracy.
Czyli w sumie jest ok, przy czym w Niemczech bylo powiedzenie, ze posiadanie dzieci to ryzyko zubozenia, dzisiaj moze juz mniej, bo dodatki na dzieci poszyl w góre, ale jak ja zaczynalam macierzynska kariere, to Kindergeldu bylo 50 marek, a 49.90 kosztowala paczka pampersów 😉
ech chyba poruszylas jeden z moich ulubionych tematow;) To moze ja juz zamkne te strone i dam innym sie wypowiedziec;)
Dla porzadku, chyba powinnam dodac, ze:
* 500+ znaczao wplynelo na zmniejszenie biedy i ekstremalnej biedy w Polsce. Po prostu sposob aplikacji jest dosc mocno kula w plot
* W wielu krajach (czy EU czy USA) urlopy macierzynskie sa skandalicznie krotkie (w USA to bardzo zalezy, ale zalozmy, ze 2 tyg, w Belgii 12 tyg, w Holandii 4-6 tyg przed porodem i 10-12 po, etc.) W efekcie wiele rodzin jest zmuszonych wziac bezplatny urlop wychowawczy, bo powrot na pelna skale do pracy bywa niemozliwy zarowno z przyczyn fizycznych jak i psychicznych. Poza tym nie kazde dziecko jest w tym wieku w stanie zaadoptowac sie do innego systemu opieki. W efekcie to rodzina ponosi bardzo duze koszty, co powduje, ze takie rozwiazanie jest bardzo mocno klasowo zalezne. Jestes bogaty- masz wybor, jestes biedny, badz samotnym rodzicem- wyboru nie masz. Jesli koszty rozlozylybysie po rowno na spoleczenstwo, nie byloby to problemem
* L4 w ciazy z pewnoscia jest naduzywane w Pl, ale w wielu krajach traktowanie ciazy jak "nie choroby" idzie na tyle daleko, ze ciezarne musza pracowac dlugo i w pelym obciazeniu (aktualnie mam kolezanke, ktora usluszala od lekarza, ze wymiotowanie 10+ razy dziennie nie jest powodem do zwolnienia z pracy, tyle dobrego, ze z racji pandemii pracuje z domu, choc raczej powinnam napiasac, ze z lazienki). Kolejny przejaw braku solidarnosci spolecznej.
Ostatnie zdanie w punkt! Choc chyba dodalabym jeszcze wlasnie aspekt pelnej kontroli kwestii seksualnych, bo to chyba najbardziej kreci wszystkich patrialcharnych przywodcow od zarania dziejow (zupelnie przypadkowo spedzilam pol ostatniej nocy dyskutujac na ten temat z moja mama).
W calym tym zamieszaniu mamy ogromne sprzezenie zwrotne dodatnie. Skoro kobieta zarabia mnie, to ona idzie za kazdym razem na zwolnienie z powodu chorego dziecka (czesto mniej platne i jednak ogranicza mozliwosci udzialu w kluczowych projektach), a skoro ona chodzi na te zwolnienia, to nie damy jej kluczowego projektu, ktory bylby swietnym krokiem do rozwoju kariery i podniesienia zarobkow. Kolo sie zamyka.
Jesli chodzi o statystyki luki placowej (gender pay gap), to trzeba sie dobrze w nie wczytywac. Czy tym razem liczyli zarobe finalny (czyli kwote z kontraktu), czy przeliczona na godzine pracy- "na zachodzie" znacznie wiecej kobiet pracyje w mniejszym wymiarze etatu. W Polsce czastkowe etaty sa wciaz rzadkoscia w biznesie. Czy liczymy wszystkich zatrudninych, czy tylko tych na etat, z ich pensja oficjalna (zatem czesto bez premii, ktora bywa znaczacym % kwoty koncowej). Bardzo ciekawe sa badania paygap sektorowe, gdzie porownuje sie zarobki osob na podobnych stanowiskach, z podobnymi kwalifikacjami. W koncu nikogo nie szokuje, jesli przyslowiowy dyrektor zarabia wiecej, niz przyslowiowa sekretarka, ale jesli zarabia wiecej niz dyrektorka?
Warto zdac sobie sprawe, ze duza czescia problemu roznic w zarobkach jest "unconscious bias" (jakkolwiek po polsku to sie nazywa), bo malo kto powazny mysli "to kobieta, to damy jej mniej", a czesto sklada sie na efekt finalny cala masa maych decyzji spowodowanych (nie)swiadomimi zalozeniami dotyczacymi przydzialu projektow, premii i awansow, a rowniej roznic w stylu wychowania (ktore z kolei przekladaja sie na styl negocjacji).
Jesli chodzi o dostepnosc zlobkow, to skoro ich nie ma, to trzeba kreowac opinie, ze i tak sa zle dla malych dzieci;) Mam wrazenie, ze czesto mylimy dostepnosc (mam pewnosc, ze bede mogla znalezc miejsce dla mojego dziecka 3/4 miesiecznego w fajnym zlobku w miare blisko domu) z przymusem (musze zostawiec dziecko 3 mies w zlobku i wracac na pelen etat do parcy). Dostepnosc daje nam szanse wybrac, nie daje przymusu.
Coz, kazdy kraj kreuje swoja polityke prorodzinna tak, zeby wplynac na normy spoleczne i ksztaltowac je w kierunku, ktory uznaje za sluszny. W wielu krajach polega to na zwiekszaniu roli ojcow, normalizowaniu ich opieki nad bardzo malymi dziecmi i dawaniu kobietam wyboru. W Skandynawii czy Francji idzie chyba niezle. Obawiem sie, ze w Polsce tez idzie calkiem niezle z planem.
Myślę, że wypłaszczasz problem tutaj. Kobiety zarabiają mniej wszędzie, nawet w Stanach, gdzie praktycznie nie ma urlopów macierzyńskich. I to wszędzie o podobną wartość mniej. Fizycznie nie wyobrażam sobie, że dziecko po trzech miesiącach, kiedy ledwo kończy się mój połóg a dzieciak dopiero zaczyna się uśmiechać i kojarzyć swoje otoczenie – leci do żłobka (których nie ma).
To jest bardzo mocno złożony problem, istniał i przed rocznym urlopem macierzyńskim i przed 500plus (przy czym umówmy się, rozdawnictwo tego typu, to nie jest coś, na co bym głosowała, ale już urlop po urodzeniu dziecka, ten w formie do podziału, jak mamy w PL jest moim zdaniem rewelacyjnym, bardzo ludzkim rozwiązaniem i wstręt mnie bierze na myśl o rozwiązaniach ze Stanów, gdzie moje koleżanki muszą oszczędzać i kombinować z dniami urlopowymi przed zajściem w ciążę i w trakcie). To jest problem o wiele starszy niż PiS i o wiele gorszy (nie to, że PiS jest super, oni są jak odwrotny Midas, czego nie dotkną, to zamienia się w g….).